niedziela, 6 lutego 2011

Mała Fata - podejście drugie!



Zaledwie pół roku temu odwiedziam Małą Fatrę po raz pierwszy. Niestety, zła pogoda nie dała się cieszyć jej pięknem zbyt długo. Lecz przez te parę dni miejsce to zdążyło zapaść się w pamięć tak dotkliwie, że postanowiłam wrócić tam jak najszybciej. Mogę z czystym sumieniem nawet powiedzieć, że ukradło fragment mojego serca :) Co się dziwić, skoro jest tam tak pięknie? :)

Pobudka o 4 rano. Pociąg o 5. Wszystko zamarznięte, ciemnica. Naiwna, dałam nam pół godziny na przejście ze Zwardonia do Skalite Serafinov. Zapomniałam niestety, że jest zima, która w końcu od ponad 2 miesięcy co rano zaskakuje PKP. Zima to w końcu bardzo szokująca rzecz. W międzyczasie zdążyło wstać słońce, poprawiając humor. Może tym razem z pogodą się uda! Na szczęście, i tak cudem spóźnienie wyniosło tylko 15 minut. Zgodnie z planem, o 7.38 siedzieliśmy już wygodnie w pociągu co Czadcy :)

Szybka przesiadka i dalej zmierzamy do Żiliny. Po drodze niestety rozpętało się coś w rodzaju małej śnieżnej zamieci. Znowu z pogody nici? Nie przesądzaliśmy od początku. Trochę czekania na Żilińskim dworcu i wsiadamy do autobusu do Terchovej. Godzina jazdy, podczas której pokazuje nam się słońce, początkowo niestety za mgłą. Wysiadamy w Terchovej i okazuje się, że to całkiem nie ten przystanek o którym myśleliśmy. Czeka nas więc o wiele dłuższy spacer do Stefanovej, niż oczekiwaliśmy. Niezbyt nam się to uśmiechało. Bo kto lubi spacerować asfaltem z ciężkimi worami? A tu farcik! Autobus do Stefanovej, na który nie chciało nam się czekać w Żilinie. Na jedno wyszło - najważniejsze, że byliśmy w Stefanovej. Zostawiliśmy chmury w oddali i naszym oczom ukazał się doniosły Wielki Rozsutec :) Z dawką pozytywnej energii mogliśmy więc pruć pod górę, do Chaty.

DZIEŃ I TRASA:
Stefanoca->Chata na Gruni




Urocza Stefanova.



Koniec widoków, wchodzimy w las...




Pamiętaliśmy tą drogę z poprzedniej wyprawy. Lecz wtedy mieliśmy okazję nią schodzić, a nie wychodzić. Wychodzenie jest... o wiele gorsze. Wybraliśmy w naszym mniemaniu mniejsze zło, wybierając drogę ze Stefanovej, a nie ze Starego dworu.

Po jakimś czasie dość stromego podejścia ukazał nam się w końcu piękny widok na Rozsutec i Stoh. Niebo bez chmurki! I śniegu zaskakująco mało.





Po godzinie docieramy do Chaty. Jak miło jest nam podziwiać widoki w słońcu!

Widok z okna na wyciąg. Wiele razy podczas tej wyprawy będę żałować, że nie mam nart.




Okolice Chaty i Południowy Gruń.



Czas rozejrzeć się po okolicy.



...i może jednak zdobyć jakiś szczyt :)




Chata na Gruni ze Stochem w tle.



Tiesnavy i grań dalej zwana Sokolie.




Sokolie w całej swej krasie w zachodzącym słońcu :) I nartostrada prowadząca do Starego Dvoru. Obiecuję sobie, że przyjadę tu kiedyś poszusować :)




Czerwony o zachodzie słońca Rozsutec :)


Skoro stoki już puste... Czas na dobrą zabawę :D




II DZIEŃ TRASA:
Chata na Gruni->Poludnovy Grun->Hromove->Poludnovy Grun->Chata na Gruni


Pobudka o 7. Podnoszę jedno oko i widzę różowo-pomarańczowawe słońce opierające się juz na Velkym Krywaniu. To sprawia, że nie potrzebuję nawet drzemki, żeby wstać :)



Jak widać, poranek jest przecudny!

Na początek podejście na Południowy Gruń. Jak dobrze, że na Słowacji dbają o stoki! Po wyratrakowanym śniegu dobrze się idzie. Mimo wszystko, podejście jest dość męczące. Ta góra aż prosi się o wytyczenie jakiegoś nowego, przyjemniejszego szlaku. Stok narciarski szybko się kończy i zaczyna się cięższa część trasy.




Dwa Rozsutce w porannym słoneczku :)








Sedlo Prislop. Uwielbiam ten widok!




Pan, który wychodzi później niż my i w pięknym stylu nas przegania. Z tym, że on idzie tylko do końca wyciągu. Gdy na jego pytanie, czy idziemy na samą górę odpowiadamy tak, chwyta się za głowę ;))








Boboty. Na dole zamiast pięknych widoków maja chmury :)




Tiesnavy.



Velky Krivan.




Pięknie widoczna Nova Dolina, a w niej Stefanova :)




Maly Rozstuec

Im wyżej, tym piękniejsze widoki. W dole półprzezroczyste mgły, a dalej - morze chmur i tylko wyłaniające się z niego szczyty. Od słupka do słupka, aż w końcu osiągamy pierwszy zaplanowany na ten dzień szczyt - Południowy Gruń zdobywamy o 9.45. O tym, że podejście jest modręgą może przekonać oprócz nachylenia pokazananego na zdjęciach fakt, że w godzinę i 15 minut osiągamy około 500 m przewyższenia.

Na górze czekają na nas piękne widoki. Dokładnie takie, jakie sobie wymarzyłam! Fatra rekompensuje nam letnie podejścia w chmurach.












Fotografuję bez opamiętania, jakoby ten widok miał za chwilę zniknąć.


Nie czas jednak na odpoczynek, trzeba wyruszać dalej w drogę!

Na pierwszym podejściu próbuję złapać zająca. Znowu brak raków! Z racji, że świeżych opadów śniegu nie było już dawno, lodu jest dosć sporo.

Wędrówka granią bardzo mi się podoba. Cisza, spokój, widoki, dużo przestrzeni.




Jak dobrze być tutaj :)










Już wtedy planuję przysiąść w domu z porządną mapą Słowacji i posprawdzać, co też dokładnie widzę.




Rozsutec, który powoli się chowa.





Stoh. Góra o niepowtarzalnym kształcie, która tym razem szczególnie zdobyła moje serce :)




Ładna grań :)












Jeszcze tyyyle gór do odkrycia... :)

Widoki, widoki, niestety towarzyszący nam wiatr wzmaga się z każdym metrem. W rezultacie, obawiam się puścić kij trekkingowy z obawą, że odleci.




A jednak gdzies i na Słowacji kończą się góry... :)















W końcu zdobywamy Hromove. Droga na Chleb widoczna jak na dłoni, ale niestety wiatr coraz gorszy! Podczas schodzenia z Hromovego postanawiamy zawrócić. Niestety, Mała Fatra po raz kolejny pokazała charakterek! Wiatr jest tak silny, że podczas ponownego podejścia na Hromovy trzymam się rękami podłoża, żeby wietrzysko nie zrzuciło mne z grani. Nie zawracamy jednak z żalem. Zobaczyliśmy to, co chcieliśmy zobaczyć ( a nawet i więcej ), a za to mamy tutaj po co wrócić znowu :) Obiecuję, że wrócę na pewno! ;))




Zadymka.



Pięknie widoczne Tatry.







I spojrzenie w tył...








Wielki Chocz. Chociaż wtedy jeszcze nie mam pojęcia, że widzę to, co widzę... :)




Uff! Można na chwilkę zdjąć okulary :)

Dochodzimy do Południowego Grunia. Mam wrażenie, że chmury, które wcześniej były daleko w dole, podnoszą się. Jak się później okaże, wrażenie było prawdziwe.

Do Chaty schodzi się szybko. A właściwie zjeżdża... ;)




Mała posiadówka w chacie i niespodzianka - szczyty skryły się w chmurach :)










W ramach sympatii dla Słowacji :))


Ostatniego dnia już niestety wyjazd. Z ciężkim sercem, bo najchętniej spędziłabym na Słowacji całe przysługujące mi wolne. Ale za to wracamy z satysfakcją i kartą pełną pięknych zdjęć.
Fatra żegna nas dość silnym wiatrem. Znajdujemy za to całkiem miłą alternatywę dla obu poprzednio nam znanych zejść z Chaty. Wybieramy tym razem szlak żółty, który wiedzie do Vratnej. Idzie się bardzo przyjemnie i po pół godziny jesteśmy na dole i czekamy już na autobus, który zawiezie nas do Żiliny.

Tak kończy się zimowa Słowacka przygoda :) Pomimo, że jestem już w Polsce, jest paskudna pogoda, dla mnie cały czas świeci słońce i przed oczyma mam granatowe szczyty gór skąpane w chmurach, do tego w dalszym ciągu pomimo pełnej lodówki wcinam pasztet... Czyżby to miejsce uzależniało aż tak? ;))