wtorek, 5 kwietnia 2011

Barania... znaczy się Malinowska.


Ambitne plany. Niedzielny poranek, ciężka pobudka. Na zewnątrz egipskie ciemności, a trzeba wstać. Jak to kiedyś pisał Piotrowski :

Nim nastał świt, obudziła nas ze snu wichura. Głosny łopot płacht namiotiwych nie dawał zasnąć. Budzące się leniwie myśli nie były zbyt optymistyczne. O szarym świcie cały świat widzi się w czarnych barwach. Jeszcze chce się spać, jeszcze głowa ciąży, a tu kiełkuje nieśmiała myśl, że trzeba będzie wstać. Na dworze szaleje wichura, jest zimno i źle. Jest też okropna ściana pokryta lodem, stroma, niedostępna. Jeszcze wtulić się głębiej w kurtkę puchową, mocniej zacisnąć powieki, jeszcze ukraść kilka minut drzemki. W te nadranne chwile ulatuje z człowieka cały zapał i entuzjazm wieczorny. Ginie gdzieś dzielność i energia. Wyolbrzymiają się trudności drogi. Na myśl o opuszczeniu przytulnego namiotu wyobraźnia podpowiada dantejskie sceny rozgrywające się na zewnątrz. Spać, tylko spać! Oszukać - kogo? Żeby tylko ktoś się nie zerwał i nie ukradł brutalnym krzykiem ostatnich minut pół jawy, pół snu. Że w blasku dnia będą wyrzuty i strofowanie się, przeklinanie własnej słabości charakteru - w tej chwili to nieważne, liczy się tylko sen!

Ordynarny wrzask - WSTAWAĆ!!! To w sąsiednim namiocie Andrzej. Żeby się zapadł pod ziemię! Harcerz! Przecież jest dopiero - spojrzałem na zegarek - o, do licha! - już piąta!


A więc nasz ambitny plan zakładał dojście z Soliska na Baranią Górę, a następnie może przez Skrzyczne. Pogoda miała być ładna, końcówka zimy, którą trzeba wykorzystać.

A więc, łapiemy autobus do Szczyrku w Bielsku. Już na dworcu zły znak - zaczyna się wiatr. Ale nic nie przesądzamy, automat z kawą tym razem nie opowiada kawałów, milczy, a my wsiadamy do autobusu. Po drodze w porannym słońcu widzimy Babią Górę w całej okazałości i uchachani myślimy, że teraz to już widoczność będzie na pewno super. Taak?

Docieramy na Solisko, pod Golgotę. Narciarze wykorzystują ostatnie dni sezonu, jest ich dość sporo. Wchodzimy na zielony szlak, który ma nas poprowadzić w kierunku Malinowskiej Skały.





Lodospad Khumbu :P



Po raz pierwszy gubimy szlak. Aż dziwne, w końcu to Beskid Śląski?



Humory za to dopisują :)




Brunatno, brzydko, ale nam się i tak podoba :)




Wiatr coraz bardziej daje się nam we znaki. Chociaż w sumie biorąc pod uwagę częstotliwość jego występowania podczas naszych wycieczek powinniśmy być już przyzwyczajeni ;) Jakimś cudem jednak tak nie jest i kolejny raz szlag mnie trafia, kiedy zmuszona jestem połykać i wciągać nosem swoje włosy. To jedna z nielicznych chwil w których naprawdę żałuję, że są długie....




Lodospady? Gdzie tam! To po prostu GAT, który z całych sił próbuje nadrobić sezon, który tym razem nie wyszedł przez zimę, a raczej jej brak... Co za pech, kiedy w końcu coś się ruszyło, efekt cieplarniany dał o sobie znać :)




Wiatr, twardy, ślizgający się śnieg, jeszcze raz wiatr... Pierwszy raz dochodzi do nas myśl, że chyba ciężko będzie wyrobić się z planem, który przygotowaliśmy na dziś... ;) Zakładamy Baranią Górę i odwrót.





Nawet po minach można wywnioskować, że ten dzisiejszy zapał... Jakoś mało górski :)




Akurat w tym czasie kiedy wchodzimy na czerwony szlak na Malinowską, pogoda postanawia się popsuć. Nadciągają chmurki, które co prawda nie zwiastują nic złego, ale za to porządnie zasłaniają nam widok. Możemy nacieszyć się widokiem Czantorii i Stożka, ale wiadomo, chciałoby się więcej. Niestety - nie dziś.





Brudny śnieg, wiatr. Zamiast skręcić w prawo, postanawiamy iść jednak... prosto. Wszechobecny wiatr odbiera nam chęci na walczenie z nim i postanawiamy nieco skrócić sobie drogę. Wychodzimy na Malinowską Skałkę.

Po drodze w ramach rozluźnienia ( nie trzeba pilnować czasu, huraa! ) parę luźnych zdjęć :)




No i skałki Malinowskiej skały :



Nie grzejemy tam długo, wychodzimy z lasu i wchodzimy na szlak, który Artur ocenia na 'jak po wojnie', o ile w lecie/na jesień wygląda znośnie, to w zimie przy wisielczym wietrze jest po prostu troszkę... przygnębiający ;)







Skrzyczne. Tam podobno mamy dojść. Czyżby po raz pierwszy w tym roku? Biorąc pod uwagę mnogość naszych wyjść na TĘ górę, wydaje się to niemożliwe ;)









Babia Góra z uroczą czapeczką :)




Wzdychamy spoglądając za siebie w kierunku naszych nieosiągniętych celów. - Następnym razem. Jak nie będzie takiego perfidnego śliskiego śniegu. I wiatru!




Ostatnie warte uwagi zdjęcie z tej wyprawy i szlus. A jak się zakończyła to nie powiem. Może dopiero wtedy, kiedy przejdziemy ją ''all over again'' :)


Ahoj :)