Jak już wspominałam w poprzednim norweskim poście, w samolocie powrotnym z Trondheim powoli kreowały się plany wakacyjne na kolejny rok. Mapa w ręku, trochę szukania, wymyślania i oto znaleźliśmy się w Okęciu, tradycyjnie, z tobołami, oczekując na samolot. Mieliśmy za sobą częściowo nieprzespaną noc, małą przygodę - o mały włos bowiem nie pojechaliśmy do Modlina, moja pobudka w autobusie przesądziła o tym, że jednak zorientowaliśmy się, że lecimy z Okęcia i zdążyliśmy na samolot :)
Z Okęcia wsiedliśmy do samolotu w kierunku południowej Norwegii - konkretnie lotniska Sandefjord, które położone jest ok. 100 kilometrów od Oslo. Trzeba było w końcu poznać norweską stolicę. Nie powiem, żeby do Oslo jakoś szczególnie nas ciągnęło. Okazało się jednak, że jest po drodze naszej podróży. Podróży oczywiście na północ - mot nord :)
Lot samolotem, czyli zło koniecznie tym razem znowu jakoś szybko nam zleciał. Wszystko za sprawą Pawła (jeśli to czytasz, serdecznie pozdrawiamy!), z którym zagadaliśmy się troszkę w samolocie. Okazało się, że na co dzień mieszka w Oslo. Podpytał o nasze plany, a pod koniec lotu zaproponował, że możemy u niego przenocować. Początkowo planowaliśmy przejechać na obrzeża miasta Ikea Bussem i rozbić gdzieś namiot... Ale marzyło nam się ciepłe łóżeczko. Takich propozycji się nie odmawia.
Po wyjściu z lotniska uderzyła nas w oczy... polskość. Polskie autobusy, dookoła mnóstwo Polaków. Wsiedliśmy do jednego z polskich autobusów zmierzających do Oslo. Chyba jako jedyni byliśmy tam turystycznie - pozostali pasażerowie zapewne przyjechali do Norwegii w celach zarobkowych. Jechaliśmy w stronę Oslo, podziwialiśmy piękną architekturę, za którą już zdążyłam się stęsknić. Droga do stolicy zajęła nam bardzo dużo czasu - dałby ktoś wiarę, że w Norwegii są takie straszne korki? Osobiście myślałam, że to raczej domena Krakowa czy tam Warszawy. Ale jak widać, nie tylko.
Do Oslo zajechaliśmy popołudniu. Chcieliśmy wykorzystać ładny dzień, zostawiliśmy więc u Pawła rzeczy, szybki prysznic i wyruszyliśmy na miasto.
Z rzeczy, na których mi zależało najbardziej w norweskiej stolicy był z pewnością Vigelandsparken - park Gustva Vigelanda, norweskiego rzeźbiarza, który właściwie zaprojektował ten park. Cały bowiem skrywa jego dzieła, rzeźby przedstawiające ludzi w różnych sytuacjach życiowych, ich wzajemne relacje, nastroje.
Myślę, że w parku każdy znajdzie rzeźbę, która odzwierciedla jego stan w danej chwili ;)
Byłam pod wrażeniem parku. Jest ogromny! Pogoda dopisywała, więc turystów było od groma. Na trawnikach co kawałek piknik - kto jak kto, ale Norwegowie zawsze wykorzystują piękną pogodę na łonie natury. Nawet w największym mieście w kraju :)
A to chyba moja ulubiona rzeźba, o kobitkach, które czasem zapominają, że po urodzeniu dziecka mogą pełnić w życiu też inne role poza byciem mamą. A przynajmniej tak ją rozumiem. Bardzo dużo rzeźb ogólnie dotyczyło dzieci - Vigeland miał chyba sporo przemyśleń na ich temat ;)
Zrobiliśmy sobie też małą przebieżkę po parku Vigelanda. Skoro mamy możliwość wieczornego prysznica, to grzech nie skorzystać :)
Jak widać nie tylko my biegaliśmy :) Ciekawa jestem statystycznie co który Norweg biega. Z naszych obserwacji wynika, że chyba większość.
I na koniec namówiłam Wojtka do zapozowania - jakoś tak skojarzył mi się z tą rzeźbą :)
Pozostałą część Oslo zostawiliśmy sobie na kolejny dzień. Przy powrocie do mieszkania Pawła przeszliśmy jeszcze chyba najpopularniejszą ulicę w Oslo - Karl Johans gate. Z widokiem na Pałac Królewski.
Po drodze "natknęliśmy się" jeszcze na siedzibę norweskiego parlamentu - Stortinget.
Powrót nie należał jednak do najłatwiejszych. Uliczki Oslo są straasznie zagmatwane! Chodziliśmy z mapą w ręku, a i tak błądziliśmy. W końcu jednak udało się trafić. Wieczór spędziliśmy na pogaduchach z Pawłem. Jak miło było położyć się w wygodnym łóżku! Takiego pierwszego noclegu na norweskiej ziemi się nie spodziewaliśmy.
Pobudka kolejnego dnia była dość wczesna. Wyruszyliśmy z plecakami zaraz po wschodzie słońca. Pożegnaliśmy się z Pawłem i ruszyliśmy na zwiedzanie Oslo.
Pierwsze kroki skierowaliśmy w kierunku Opery. Chyba najbardziej charakterystyczny budynek w stolicy Norwegii. Rywalizuje z nim pewnie Ratusz - czyli Rådhuset (chociaż podobno sporo Norwegów uważa, że Ratusz jest brzydki... Nie wierzę! ;) ). Ale dla obcokrajowca, Opera zdecydowanie wygrywa.
Wyszliśmy na dach i patrzyliśmy na Oslo, które właśnie budzi się do życia. Wielkomiejska Norwegia, jakiej jeszcze nie znaliśmy.
Korpo-kraina. Jakbym mieszkała w Oslo, to pewnie tu bym pracowała ;)
Budynek Opery jest przepiękny. Perełka współczesnej, nowoczesnej architektury, za którą osobiście nie przepadam. Jak widać z tym małym wyjątkiem. Zdecydowanie mój faworyt w Oslo. Ciekawa jestem jak jest w środku. Może kiedyś sprawdzę ;)
Kolejna atrakcja, którą chcieliśmy zobaczyć była zupełnie z innej bajki. I z innych czasów. Mowa o twierdzy Akershus - Akershus Festning.
Po drodze trochę big-Oslo life ;)
Trochę zdziwił nas fakt, że na terenie twierdzy nie było właściwie żadnych turystów. Może to wczesna pora? W każdym bądź razie dla nas jak najbardziej w porządku - nikt nie wchodził mi przynajmniej w kadr ;)
Teren twierdzy Akershus zdecydowanie warto odwiedzić chociażby dla widoków. Tutaj oto piękny widok na Oslofjorden.
A z drugiej strony na Ratusz. Mówcie co chcecie - mi się ten budynek podoba ;)
Z twierdzy wybraliśmy się prosto "na miasto".
Bliższe spojrzenie na Ratusz.
Na miasto, czyli na Aker Brygge. Dość szpanerska dzielnica - raczej dla tych bogatszych. Jako turyści z plecakami średnio mieliśmy tam więc czego szukać, ale wypadało chociażby odwiedzić ;)
Wrócimy jak będziemy bogatsi :P
Plecaki trochę nam ciążyły, postanowiliśmy więc pójść w ślady Norwegów i zrobić sobie piknik. Odwiedziliśmy po drodze Remę, zaopatrzyliśmy się w jedzonko i znaleźliśmy całkiem przyjemny park. A obok niego całkiem ładny budynek...
... który okazał się być Pałacem Królewskim ;) W parku stały tabliczki, na których usilnie starałam się znaleźć jakąś informację o tym, że nie wolno deptać tam trawników... Nic z tego. Znalazłam tylko informację o tym, żeby uważać na kwiatki i ich nie zrywać. Hm.
Rodzinie królewskiej najwidoczniej nie przeszkadza fakt, że ktoś urządza sobie pikniki w parku koło ich Pałacu. W końcu na coś to Allemannsretten jest ;)
Nasz czas w Oslo dobiegał końcowi. Przespacerowaliśmy się więc jeszcze raz Karl Johans gate. W sklepie z pamiątkami znaleźliśmy nowego przyjaciela o imieniu Sven Olav i ruszyliśmy w stronę dworca.
Czas więc zacząć drugą część naszej przygody - pociąg na północ. Na spotkanie z norweską przyrodą :) Chyba dlatego bez żalu opuszczaliśmy Oslo. Za mało tam zieleni ;)
No to lecimy. Ahoj przygodo!
Kolejny dzień wycieczki