poniedziałek, 14 stycznia 2019

Skiturowy pierwszy raz

TRASA:
Solisko - Suche - Hala Skrzyczeńska - Małe Skrzyczne - Skrzyczne - Hala Skrzyczeńska - Solisko

W końcu nadszedł dzień, na który czekałam od dawna. Narty spokojnie czekały za szafą od lipca, buty miałam już na nogach wiele razy w domu, popijając herbatkę (podobno termoformowalne, więc czemu nie zacząć dopasowywać już w domu). Próbowałam nawet na dywanie ćwiczyć robienie zakosów, aż w końcu, w połowie grudnia doczekałam się śniegu.

W piękny, śnieżny poranek pojawiliśmy się więc z Marcinem w Solisku. Ja ze swoimi deskami, Marcin wypożyczył zestaw na miejscu. Wpięliśmy buty i zaczęliśmy podchodzenie. Pierwsze wrażenie: super! Podchodziliśmy dość sprawnie przecinką w lesie, gdzie kiedyś prowadził orczyk. 


Teren szybko zaczął się robić stromy, a foki, które jeszcze przed chwilą tak świetnie trzymały, zaczęły objeżdżać. A więc... Zakosy ;) W domu na dywanie szło kiepsko, a tu na śniegu tadaam! Jeden zakos, drugi zakos, elegancko. Szybko i sprawnie, narty nie wydawały się już takie długie ;)

Na hali Suche spotkaliśmy Krzyśka, który zjeżdżał na dół. Oddzielił się od grupy, żeby zerknąć, jak wygląda człowiek pierwszy raz na skiturach :D Swoją drogą bez rad i pomocy Krzyśka, to może skitury nadal oglądałabym tylko na zdjęciach w internecie... :) 

Krzysiek pojechał w swoją drogę, a my w górę. Wszystkie grube ciuchy wylądowały w plecaku. Kolejne odkrycie: kto myśli, że na skiturach człowiek dostaje takiego powera, że idzie pod górę 2 x szybciej i w ogóle się nie męczy, jest w błędzie. I ja byłam do tej pory :) Zegarek sczytał mi tętno maksymalnie 180 podczas tej wycieczki, czyli takie, jak mam na zawodach na dychę :P 


Krzesełka dzisiaj nie dla nas. Ale widoczki przednie :)





Pojawiają się wycieczki na moje przyszłe skitury. Tutaj np. przejście Malinów-Malinowska Skała.


Czerwona 7-ka jest dzisiaj zamknięta, a więc cała dla nas ;)


Widzimy już górny wyciąg na Hali Skrzyczeńskiej. 




Meldujemy się na Hali Skrzyczeńskiej. A tu multum ludzi. Dostrzegam niepodważalny plus skiturów. Nie trzeba być częścią tego tłumu ;)


Z Hali Skrzyczeńskiej idziemy znowu pod starym, nieczynnym już w tym roku orczykiem na Małe Skrzyczne. Coś jednak chyba będą z tym orczykiem kombinować, bo pozaczepiali kółka. Szczerze nie widzę powodu, dlaczego miałby nie być czynny, jeszcze rok temu sama wyjeżdżałam nim w górę. Ale taka kolej rzeczy. Szczyrk się zmienia ;)



Małe Skrzyczne serwuje nam to, co dobrze znamy, czyli bajkowe, zimowe krajobrazy :) 





Docieramy na Małe Skrzyczne. Stok jest zamknięty, więc tutaj dzisiaj też pusto.


Ruszamy dalej w stronę Skrzycznego. Nie zdejmujemy fok, na moich nowiutkich nie da się praktycznie zjeżdżać, ale jakimś tam ruchem posuwistym przesuwamy się do przodu. Docieramy na nowo nazwany szczyt - Zbójnicką Kopę, pod który prowadzi najnowszy wyciąg, który już zdążył się zepsuć i tym zasłynąć :D Miałam obawy, że ten teren został bardziej zmieniony, ale nie wygląda to źle. Chatka została, co najważniejsze :)





Im bliżej Skrzycznego, tym więcej ludzi się kręci. Pojawiają się też piękne widoczki na okolicę.



Docieramy do schroniska na Skrzycznem, cudem zajmujemy miejsce siedzące i zamawiamy rozgrzewający żurek. Polecam, dawno się tak nie najadłam żadną schroniskową zupą ;)

I czas na bardzo przyjemną część wycieczki skiturowej: zjazd! Męczymy się chwilę z fokami, w moich klej strasznie mocno trzyma. Ale udaje się wszystko ogarnąć. Odstawiam nartę, a ona fik i jest 5 metrów dalej :) No co jest... Łapię ją, próbuję się wpiąć i czuję się, jakbym była pierwszy raz na nartach. Narta ucieka, jakby żyła własnym życiem, próba wcelowania w wiązania pinowe dla żołtodziobów też jest rzeczą niełatwą... W końcu wpinam obie narty. I już wiem, co było nie tak. One są pierońsko śliskie! Mówię Marcinowi, żeby jechał, nie czekał na mnie, bo wygląda na to, że zjadę dzisiaj całą drogę pługiem. Z takimi szatańskimi nartami nie widzę innej opcji :) 

Zaczynam zjeżdżać, ale okazuje się, że narty w zjeździe zachowują się normalnie, nie jadą 5 metrów przede mną :D Zjeżdżamy nowym stokiem na Halę Skrzyczeńską. To jest prawdziwa natrostrada, szeroka, gładka, to lubię ;)



Z widokiem na Klimczok i Magurę.

Na Hali Skrzyczeńskiej muszę sobie zrobić zdjęcie z pewnym napisem.


No i można zjeżdżać w dół. 

Zjazd jet bardzo szybki w porównaniu z podchodzeniem. Stoki w miarę dobrze przygotowane, im niżej, tym gorzej, więcej lodu, ale moje nowiuśkie narty z ostrymi kantami dają sobie świetnie z tym radę ;) Co ciekawe, świetnie sobie radą też z muldami i jazdą brzegiem stoku, w których moje stare narty wręcz się zakopywały... To kompletnie inne narty, niż te, na których jeździłam do tej pory. 

Raz dwa i jesteśmy znowu na Solisku. Nogi bolą, jak to po pierwszym zjeździe w sezonie. Ale było warto. Nie mogę się już doczekać kolejnej skitury! :)

1 komentarz:

  1. Hejo! W końcu pierwsza relacja z jakiejś skitury! A ja jeszcze sezonu nie rozpoczęłam, tak jakoś wyszło, choć narty już dawno po serwisie. Zima w górach na razie jest cudna. :)

    OdpowiedzUsuń