niedziela, 3 marca 2019

Alesund, powrót do domu

Trasa: Måløy - Nordfjordeid - Ørsta - Ålesund - Vigra Airport - Gdańsk - dom

Poprzedni dzień wycieczki 


Łapanie stopa w Måløy idzie nam nadzwyczaj opornie. Zaczynamy zastanawiać się nad naszym miejscem do łapania, nad pozycją i innymi szczegółami, nawet (to podobno częste w jeździe "na stopa") zaczynamy się nerwowo sprzeczać. Do Ålesund tylko 135 km, a czujemy się jakby to były nieprzebyte odległości.
W końcu ktoś się zatrzymuje.
Kierująca tym samochodem Pani od niemal 30 lat mieszka w Norwegii, a pochodzi z Polski. Rozmawiamy po polsku, choć w głosie Pani słychać już nieco zniekształcone słowa, jak dobrze mówiący po polsku obcokrajowiec.

Jednak sama rozmowa jest bardzo ciekawa. Minęła nam w deszczu, co sprowadziło nas na rozmowę o takiej pogodzie. Dowiedzieliśmy się, że bywają w Norwegii przedszkola zorganizowane tak, że w ich budynkach znajduje się tylko kuchnia i toaleta. Reszta, bez względu na aurę, na zewnątrz.
Wysiedliśmy w Nordfjordeid - miasteczka, w którym 3 dni temu nocowaliśmy. Nie chcemy się tu dzisiaj zatrzymywać, szukamy dróg, które prowadzą w kierunku Ålesund. Nasza dość aktualna mapa, nie posiada najnowszej drogi prowadzącej do Ålesund i nieświadomie tracimy większość jadących w tamtą stronę samochodów.

Schodzimy na poboczną drogę, która według naszej mapy prowadzi przez dwa promy do celu. Szybko zorientowaliśmy się, że spadła częstotliwość aut. Nawet widzimy drogę, którą większość jeździ. Nie wiemy co robić, bo nie jesteśmy pewni dokąd ta droga prowadzi. I znowu pojawia się ten trudny element podróżowania na stopa - kłótnia. W trakcie jej trwania ktoś się zatrzymuje - jakiś stary samochód, marki nie pamiętamy, raczej nie majętny właściciel, ale czy to ważne w podróży na stopa?
Ciężko mi wyobrazić sobie, że mogliśmy trafić lepiej!
Z najbliższych wydarzeń nie mamy zdjęć, ale chcemy się nimi podzielić.

Zabrał nas na pokład ksiądz luterański (wiodące wyznanie norweskie) dodatkowo lubujący się w językach obcych. A, jako że nauczyłem się po norwesku ładnie wypowiadać jedno krótkie zdanie: Kasia snakker norsk - padły z ust księdza kolejno dwa pytania. Mieszkacie w Norwegii?
- Nie.
To pracujecie z Norwegami?
- Nie.
- Znasz norweski i nie pracujesz z Norwegami??

Zdziwienie księdza sięgnęło dość wysokiego pułapu. Zaczął rozmawiać z Hemli o języku norweskim, jego dialektach i innych językach. Zaoferował nam zapłatę za dwa promy, które mieliśmy przebyć, a jak już obwiózł nas po swym rodzimym miasteczku Ørsta, zaoferował możliwość noclegu najpierw w namiocie na jego podwórku bądź, "jeżeli mamy tymczasowo dość świeżego powietrza", w domu. No cóż, niech będzie w domu:)
Na zdjęciu powyżej Hemli korzysta z wygód łóżka;)

Zdjęć z czasu pobytu w Ørsta nie mamy, nad czym strasznie ubolewamy. Spróbuję Wam to opowiedzieć. Dostaliśmy pokój gościnny w małym domku zamieszkałym przez Ralfa (księdza) i jego żonę Åskild (wymawiane: Oskil, księża luterańscy zawierają małżeństwa). Wykąpaliśmy się, przebraliśmy, po czym Ralf zaproponował nam "popołudniową przebieżkę". Co, my nie damy rady? Poszliśmy na szybki trucht pod górę - trochę ponad 400 metrów w pionie tuż za domem (po drodze taaaakie prawdziwki) na pobliskie zbocze. Pogoda była słaba, mgła. 300 metrów wyżej przystanęliśmy przy widokowej wiacie przygotowanej dla okolicznych mieszkańców na różnego rodzaju imprezy typu grill, urodziny, czy cokolwiek.
Wiata, zdjęcie znalezione w sieci

Zdjęcie wynalezione w sieci. Zadaszona wiata, ładnie ozdobiona wyposażona w grill z osprzętem, sztućce, talerze, drewno, węgiel, źródła światła, ławki, stoły, płaszcze przeciwdeszczowe, kije trekingowe, .... nie pamiętam co tam jeszcze było, a wszystko z widokiem na całe miasteczko i kraniec Ørstafjorden.

Biegniemy dalej, w chmury. Na wysokości około 500 metrów (czyli 420 metrów w górę od startu) skończyła się nam droga. Taką sobie codzienną przebieżkę dla podtrzymania formy urządza przeszło 60cio letni Ralf:-) Sam nie biega, Åskild biegała dychę w 41 minut. Wracamy. W dół już bez wysiłku, spokojnie, choć i tak kolejny prysznic jest uzasadniony, co po powrocie oferuje Pani domu szykująca kolację.
Po kąpieli schodzimy do kuchni, stół zastawiony po brzegi. Czy nie skorzystaliśmy? No pewnie że zajadaliśmy!:)

Z kolacji w pamięci utkwiła mi jednak nie zastawa, a pewien szczegół. Z racji, że słabo mówię po angielsku, a coś niecoś rozumiem, umówiła się cała trójka norweskojęzycznych, że będą rozmawiali po anglielsku o języku norweskim i jego dialektach. Problem w tym, że nawet nie zauważali chwili (z Hemli włącznie), w której przechodzą z rozmowy w języku angielskim na język norweski:D I nikt poza mną tego nie zauważał, a dla mnie to był znak, że pora zająć się talerzem:-) Na szczęście mam w tym doświadczenie, w domu też czasem Hemli nie zdaje sobie sprawy, że nie rozumiem co do mnie mówi;)

Po kolacji przeszliśmy do pokoju gościnnego. Stamtąd zapamiętaliśmy dużą przytulność pomieszczenia, pełną lampek, świeczek, książek. Gdzieś można przeczytać, że Norwegowie własnie przytulnie urządzają mieszkania. Jest to bodajże związane z długą nocą w ich strefie klimatycznej.
Mamy dzisiaj tego potwierdzenie.
Rano deszcz. Pogoda ma być dzisiaj bardzo nieturystyczna. O tym na razie nie myślimy, bo najpierw czeka śniadanie. Podczas posiłków Ralf i Åskild często śpiewają - uprzedzili nas przed pierwszą wspólną kolacyjną piosenką:-)

Nie mieliśmy jak podziękować za gościnę (Hemli jeszcze dostała w prezencie 2 norweskie powieści), zostaliśmy jeszcze odwiezieni na przystanek, z którego mieliśmy wyruszyć do Ålesund. Siąpiło bez przerwy. Trochę popróbowaliśmy łapać stopa, ale jak tylko podjechał autobus to do niego wsiedliśmy.
Deszcz i deszcz. Tego dnia prognozowano całodobowe siąpienie i niestety się sprawdziło.
Nie wiele nawet było widać z okien autobusu.
Przed Ålesund czekała nas jeszcze przeprawa promem. Bilet na prom jest w cenie biletu autobusowego, nie trzeba dopłacać, bo ten i tak jest raczej drogi.
Niedaleka okolica Ålesund też wydaje się atrakcyjna turystycznie. Łatwo tam się dostać samolotem.
Dotarliśmy na miejsce. Hemli bardzo chciała odwiedzić to miasto, zbudowane na wyspach nieco w stylu secesyjnym. Pierwszy rzut oka w kierunku górującym nad częścią miasta grzbietem góry Aksla z restauracją na krawędzi.
Miasto jest ładne. Szkoda, że pogoda nas wybitnie zniechęca do zwiedzania. Z racji, że jutro ma być lepiej, weszliśmy schodami na górę Aksla poszukać pośród zieleni jakiegoś miejsca do noclegu.
Fajny daszek przy restauracji, no ale tak nie za bardzo wypada:-) Hemli znalazła.
Około 100 metrów chodnikiem na wschód od restauracji jest pokaźna altanka z kilkoma ławkami na równym trawniku. Ugaszczamy się w niej jak możemy i czekamy na nieoczekiwaną zmianę pogody. Przynajmniej nie pada na głowę.
Do wieczora daleko, dopiero 15:00. Chyba przyjdzie się nam dzisiaj wynudzić.
Hemli kupiła sobie na spróbowanie na spróbowanie kasztany w puszce. Są wybitnie nijakie, nie polecamy:-)
Zdarzały się krótkie okresy bez deszczu. Hemli je wykorzystywała na robienie zdjęć w okolicy. Z restauracji na górze Aksla miasto prezentuje się bardzo ładnie. To obowiązkowy punkt turysty odwiedzającego Ålesund.
Padało do nocy, złamaliśmy zakaz biwakowania pod wiatą. Ale na ławie nie spaliśmy, na podłodze:)
Rano już bez deszczu, tylko pochmurno i wszędzie mokro.
Najważniejsze, że aura ma się poprawiać. Pakujemy obóz i idziemy rozejrzeć się po okolicy.
Zajadamy śniadanie, tym razem we trójkę i ruszamy w kierunku bardziej widokowej restauracji.
Niektóre okoliczne wyspy to całkiem spore pagóry. Wszędzie porozrzucane są osiedla domków.
Nieopodal restauracji są na górze Aksla powojenne bunkry, jakich nie mało na całych wybrzeżach.
Większość budynków w mieście pokrywa taki sam kolor dachu nadający Ålesund specyficzną urodę.
Hemli spełnia kolejną zachciankę, spogląda z Aksla na okolicę.
W przewodnikach można przeczytać o 408 schodach prowadzących z miasta do restauracji na górze. Są nawet częściowo ponumerowane:-)
Zbieramy się w dół.
Pierwsze, do czego schodzimy to park.
A w nim jedno drzewo nie pasujące do otoczenia.
Mimo ogólnego uroku miasta, wędrując nim nie natrafiliśmy na bardziej interesujące miejsca. Tak na prawdę najbardziej utkwiła nam w pamięci (i na zdjęciach) Aksla.
Tak więc po małym obiedzie w pobliskim parku postanowiliśmy wrócić na górę i w dobrym punkcie widokowym spędzić popołudnie w oczekiwaniu na samolot.
To samo miejsce w słonecznym świetle. Rano było mokro i zimno, teraz można się wylegiwać na słońcu.
Nie mamy na to jednak całego dnia, wieczorem musimy być na lotnisku, a to jest na jednej z wysepek w okolicy.
Pospacerowaliśmy jeszcze trochę przy wybrzeżu i poszliśmy na autobus.
Aksla.

Jazda autobusem jest ciekawa. Przejeżdża się nim przez dwie wyspy, a w tym tunelem podwodnym.
Zrobiliśmy szybkie rozeznanie gdzie i o której mamy odprawę i poszliśmy jeszcze klapnąć na pobliskie łąki.
Ruch lotniczy nie jest tutaj wcale mały.
Za pobliskim ogrodzeniem biegały konie a cieśniną popłynął na północ Hurtigruten. To też ciekawy sposób na zwiedzanie Norwegii z nieco innej perspektywy. Może na starsze lata...
Z taką myślą żegnamy się ze Skandynawią na około rok, jest co wspominać. Podróż pociągami do Åndalsnes, ściany trolli, piękne Geiranger z wielkimi statkami, Briksdalsbreen, Queen Marry 2, mój ulubiony Kannesteinen:) ...
Zdjęcie wykonane kamerą online

Pozdrawiamy z Geiranger zdjęciem zrobionym przez Bartka i Izę internetową kamerą:-)

1 komentarz: