środa, 15 maja 2019

Samochodem do Norwegii - Dania

Trasa: Kraków - Berlin - Flensburg - Hjørring - Latarnia morska Rubjerg Knude - Lønstrup - Hirtshals


Tą 15-dniową wycieczkę na ziemię norweską "o własnych kołach" finalnie zamknęliśmy w kwocie 1650 zł/os licząc zupełnie wszystko. Nie jest to na pewno jakoś super mało, ale i na pewno nie dużo. Przejechaliśmy blisko 5000 km z czego ponad połowę dojeżdżając do i wracając z Norwegii. Wybraliśmy się na nią w sierpniu 2017 roku. Nie wiemy jak się od tego czasu zmieniły ceny, ale może ktoś w niej znajdzie jakiś kawałek inspiracji do swojego planu:-)


Plan kreowaliśmy dość długo (głównie dzieło Hemli). szukaliśmy miejsc do odwiedzenia, różnych wariantów dotarcia do Norwegii jest kilka. Zwracaliśmy też uwagę na lokalizacje stacji LPG, których w Norwegii nie jest zbyt wiele i jak ktoś chce jechać na tym paliwie, należy zwrócić na to uwagę. Zdecydowaliśmy się na przepłynięcie promem linii FjordLine z północnego krańca Danii do południowego Norwegii. 


Czas i cena płynięcia są tutaj bardzo korzystne, pozostaje dotarcie do do duńskiego portu w Hirtshals. Dla nas było to 1400 km.
Cel główny wycieczki: Fjærland, norweskie miasto książek:-)

źródło: www.rd.com


Standardowo dokładnie sprawdzamy czy wszystko spakowane. Jadąc samochodem ma się dużo większe możliwości niż stopem.
Wydawało się nam, że bierzemy mnóstwo bagażu, część rzeczy nie była specjalnie potrzebna, ale dźwigać ich nie musimy. Wszystko się jednak zmieściło w bagażniku. I dobrze, bo chcemy mieć miejsce z tyłu dla ewentualnych gości:-)
Flaga na dach, baki pełne, gotowi.

Wyruszyliśmy bez pośpiechu sobotnim popołudniem z zamiarem dojechania gdzieś za Berlin na nocleg.
Poważna przeszkoda w wycieczce pojawiła się szybko. Ledwie minęliśmy Gliwice - dym spod maski. Pękło jakieś plastikowe badziewie w układzie chłodzenia. Nie był to pierwszy przypadek tej awarii i byliśmy na nią nawet przygotowani. Udało się w deszczu na autostradzie wymienić trójnik, zalać zapasowy płyn (rzecz jasna i trójnik i płyn wliczone w powyższą cenę;) i ruszyć dalej - do sklepu w poszukiwaniu kolejnego trójnika, bo właśnie zmieniliśmy jedyny zapasowy już na starcie. Nie udało się go kupić, to kupiliśmy chociaż płyn. Nocleg wypadł tuż za granicą na pierwszym możliwym punkcie odpoczynku. Początek niezbyt udany:/ 
Rano od razu ruszyliśmy dalej z zamiarem krótkiego postoju za jakiś czas. Kawał drogi na dzisiaj przed nami i do tego z niezbyt pewnym nastawieniem. Z myślami czy na pewno nie pakujemy się w jakieś kłopoty.
Do Berlina nie było dużo jazdy, a tam kierujemy się na Hamburg. Trochę obawialiśmy się jazdy przez miasto, ale bezpodstawnie. Oznaczenia w całych Niemczech na naszej trasie były rewelacyjne, nie było szans na pomyłkę.
Na wylocie z miasta postanowiliśmy zatankować i zjeść małe śniadanie. Ceny gazu w Niemczech nie wiele różnią się od naszych (tych przy autostradach).
Następny odcinek prawie 300 km świetnej autostrady bierze na siebie Hemli, a ja próbuję poprawić cokolwiek pęknięty trójnik.
Z wyrazem wkurzenia na twarzy orzekłem Hemli:

- Dojedziemy do tej księgarni..!

Czas pokazał, że na tym skończyły się wszelakie kłopoty z jazdą do samego powrotu do domu:-)
650 km jazdy przez Niemcy to jak odpoczynek. Przy autostradach (bezpłatnych) nie widzimy ekranów dźwiękowych, żadnych reklam, bardzo mało zabudowań.
Głównie mijamy łąki i lasy, gdzieniegdzie konstrukcje pozyskiwania energii odnawialnej.
Przed Hamburgiem skręcamy na północ ku granicy niemiecko-duńskiej. Tutaj częściowo jedziemy po mniejszych drogach, mniejszych, ale też szybkich i wygodnych.
W Danii nie ma stacji LPG!
Tuż przed granicą koło Flensburga ważna stacja przy Centrum handlowym Scandinavian Park. Do Hirtshals jest stąd około 350 km.  Więc spokojnie damy radę przejechać.
Za granicą krajobraz się szybko zmienia. Bardziej przypomina polski niż niemiecki. Choć obleśnych reklam dalej nie ma:-)
Przez Danię też się jedzie przyjemnie - praktycznie przez cały kraj wiedzie autostrada (bezpłatna). Należy pamiętać o ograniczeniu prędkości. Kilkukrotnie minęliśmy "strzelającą" radarami policję, nawet z wiaduktów ponad drogą.
Zatrzymaliśmy się w drodze na rozprostowanie nóg. Już wiemy, że zamierzamy dotrzeć dzisiaj do samego wybrzeża, choć prom mamy dopiero jutro wieczorem.
Piękne rydze rosnące w pobliskim zagajniku, po coś w końcu do tej Skandynawii przyjeżdżam:)
Dojeżdżamy do obwodnicy Hjørring, gdzie zjeżdżamy w kierunku zachodniego wybrzeża.
Hemli wynalazła tutaj ciekawe miejsce do odwiedzenia, gorąco przez nas polecane - Latarnia morska Rubjerg Knude.
Trochę plątania pośród małych nadmorskich dróg i znaleźliśmy parking nieopodal latarni, który posłuży też za nocleg.
Na dzisiaj to koniec jazdy, idziemy rozprostować kości.



Idziemy do latarni. Jest ona położona na wysokiej wydmie, choć nie była na niej budowana.
W tej chwili nie ma zbytniego wiatru, ale nabrzeżu często mocno wieje, co widać po drzewach:)
Wchodzimy na wydmę. Daleko z prawej widzimy pobliską miejscowość Lønstrup.



Czym bliżej morza tym bardziej zaczyna wiać. Wiatr niesie piasek, który po jakimś czasie jest już wszędzie, w skarpetach, pod koszulą, nawet w gaciach:)



I jesteśmy na klifie. Nie spodziewaliśmy się, że jest on tak wysoki. Nie znamy dokładnie wysokości, ale będzie to pewnie jakieś 40, może i 50 metrów.
Schodzimy nieco niżej rzucić okiem na plażę i nadal jest wysoko.






Wieje. Cały klif ma kilka kilometrów długości. Wydmy tworzą się na około kilometrowym odcinku i tutaj klif jest najwyższy. Do morza opada takimi piaskowymi grzędami.

Można też wejść na latarnię. Szersza perspektywa, mocniejsza bryza:) Za to mamy bardzo ładny zachód słońca. Nie tak dawno koło latarni stały jeszcze inne budynki systematycznie zasypywane piaskiem. Była ona również położona znacznie dalej od krawędzi, ale morze systematycznie wgryza się w ląd i przesuwa linię brzegową. Podobno w najbliższych latach ta linia ma dotrzeć do latarni. Żeby ją zobaczyć wypada się więc spieszyć:-)
I spojrzenie w tył. Schodzimy na dół jeszcze trochę pokręcić się po okolicy.



Na tym kończymy dzisiejszy dzień, mamy jeszcze jutro dużo czasu na zwiedzenie okolicy.
Poranek piękny, pełen błękit. Na naszym miejscu postojowym nocowało też kilka camperów. Zapewne czekają na ten sam prom co my. Na początek kawa, po tym trening , a później śniadanie.
Jajecznica z duszonymi rydzami:-)
Po śniadaniu wracamy na wydmy. Tym razem nie do latarni, nieco obok. Doprowadza do nich parę ścieżek, turyści chadzają, inni latają.
Myśleliśmy o zejściu na plażę, ale związane to by było z przedzieraniem się po piachu.
No i ogólnie to raczej strome zejście.



Znaleźliśmy stado owiec wylegujących się na piasku.



Po tych zdjęciach można powiedzieć, że pojechaliśmy raczej na dalsze południe niż niedaleką północ:-)
To tyle z wędrówek po wydmach, udajemy się do pobliskiego Lønstrup. W Danii sporo jest nazw kończących się na -trup, -strup.


Idziemy na miejscową plażę pochodzić wzdłuż wybrzeża.



Morze Północne uderza o wybrzeże ze znaczną siłą, Hemli nie ma szans, dostanie za chwilę zimny prysznic:-)


Spoglądamy w kierunku latarni, stąd jest do niej około 3 kilometry. Uderzające w brzeg fale tworzą mgłę wodną, można się w niej odpowiednio do pogody chłodzić.
Urządzamy krótki spacer w kierunku latarni. Odnajdujemy też wielką, betonową pozostałość powojenną.
Ktoś sobie sprzedaje muszle, wystawiona na przystanku deska z muszelkami i skrzynką na pieniądze za 100 koron (1 duńska korona to około 0,58 zł). Nie planowaliśmy nic kupować w Danii i mieliśmy jedynie 100 koron, za co kupiliśmy jakąś pocztówkę i pamiątkę, a reszta wróciła do domu.
Popołudniu przejeżdżamy dwadzieścia parę kilometrów do Hirtshals.
Na odprawy promowe, niestety tak jak na samoloty, trzeba się zgłaszać z pewnym wyprzedzeniem.
Weryfikujemy bilety (łatwy zakup online w obydwie strony i wydruk kartki odprawowej bez ukrytych kosztów dodatkowych wyskakujących zewsząd jak to w przypadku samolotów, jedyna czasem dodatkowo płatna rzecz to fotele lotnicze, ew. kajuty, jak kto chce sobie na taki wydatek pozwalać). Dostaliśmy karteczkę ostrzegawczą sygnalizującą instalację gazową w samochodzie i czekamy na kota.
Czekamy zastanawiając się cóż też zobaczymy po drugiej stronie morza.

Kolejny dzień wycieczki

6 komentarzy:

  1. Te owce to nie sugerują wycieczki na północ Europy...

    "Dostaliśmy karteczkę ostrzegawczą sygnalizującą instalację gazową w samochodzie i czekamy na kota." - Ten kot mnie zastanawia ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, przez chwilę sam pomyślałem, że to pomyłka, ale jednak nie jest to pomyłka:-)

      Usuń
  2. Super opis. Świetnie się czyta. Nurtuje mnie straszliwie jedna rzecz. Piszecie o kosztach 1650zł na osobę. W maju tego roku pojechałem z żoną na południe Hiszpanii (autem). Km "odrobinę" więcej (6630), unikanie płatnych autostrad, spanie w aucie lub na campingach i ogólny koszt zamknął się w kwocie 6500 zł. Zaskoczenie trochę, ale tym bardziej, że Wam udało się proporcjonalnie do pobytu i trasy osiągnąć sumę bardzo niską. Jak to się udało? :) Jedzenie też policzone w tej kwocie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam, w tej kwocie ujęte jest wszystko, co kupiliśmy; jedzenie, wykorzystane waluty, paliwo, bilety, opłaty, ubezpieczenia, mandat:D
      Nie liczę tylko paru części zapasowych do samochodu, których nie wykorzystaliśmy. Ale doliczyłem np. płyn chłodniczy po awarii.

      Przez cały wyjazd zero opłat za noclegi i opłat drogowych, jazda ekonomiczna, tankowany gaz.

      Usuń
  3. My tak z narzeczonym początkowo podróżowaliśmy tylko, a z czasem zostaliśmy na stale. Aktualnie jesteśmy na etapie zakupu nieruchomości, już jesteśmy w kontakcie z doradcami Motty i wszystko jest na dobrej drodze. Tak nam się ten kraj spodobał :)

    OdpowiedzUsuń