środa, 13 kwietnia 2011

Docela dobry den

Ahoj! Jak se dnes máte?
Poprawka. Nie będę pisać po czesku. Po pierwsze jeszcze nie umiem, a po drugie niedzielka wyprawa była jednak bardziej polska, niż czeska ;) Więc pozwolę sobie jedynie na czeskie akcenty.

A więc tak : chociażby waliło gradem, piorunami, rozstrzaskało się 10 rządowych samolotów, z Rosji przywędrowałaby mgła, a drogę zagrodził nam krzyż, nie było bata - niedzielę mieliśmy spędzić w górach.
W rezultacie, ze wszelkich kataklizmów objawił nam się wiatr. Był nawet znośny, lecz ja szczerze powoli zapominam, że istnieje coś takiego, jak wycieczka w góry bez włosów w buzi i zimnego powietrza, które wciska się pod kurtkę. Kto wie, może los będzie jeszcze na tyle łaskaw mi przypomnieć za jakiś czas. Może.

Przebieg trasy miał wyglądać ( i dzięki Bogu wyglądał ) następująco : Wisła Dziechcinka ( wtf? ) - Mały Stożek - Soszów - Wielka Czantoria - Ustroń Polana.

Ot, taka trasa. Dla rozgrzania zastałych kości.

Budząc się rano, przez oko, które wcześniej zdążyło się odkleić zobaczyłam promyk słońca. A to już wystarczyło, żeby odkleiło się drugie oko. I tak jakoś udało się wstać.

Coś koło 9 meldujemy się w Dziechcince. Nawet nie zdążyłam wysiąść z pociągu, a już szczerzy się do mnie jakiś pies. Tak na wszelki wypadek, żebym nie zapomniała o tym, że te bestie chodzą bez smyczy i wyjątkowo lubią robić to w pobliżu mnie... Cóż.




Wisła śpi. A my pniemy się powoli w górę i cieszymy się jak zwykle pustym szlakiem i troszkę walczymy z wiatrem.



Początkowo przyświeca nam słońce, jest ciepło i przyjemnie. Optymalna temperatura ;)











Wielki Stożek. Pana tym razem omijamy.



Robimy mały 'myk', sprytnie omijamy Mały Stożek i wychodzimy wprost na Główny Szlak Beskidzki. Te tereny już znamy, mały postój, dostrzegamy majaczące gdzieś na horyzoncie Tatry.








Pierwsze czeskie znaczki :)



Quo vadis?








Wolelibyśmy co prawda szacowany czas przejścia, ale nie można mieć wszystkiego...




Docieramy do schroniska na Soszowie. Posilamy się magicznym złotym napojem i wyruszamy w drogę, która od razu staje się atrakcyjniejsza... ;)




Nagle znikąd zaczynają się pojawiać turyści. Akurat wtedy, kiedy my życzylibyśmy sobie, żeby ich jednak nie było... ;)




A to Ci wesoły lasek...





Katařina je veselá, ale taky moc unavená. Hora je vysoká, a pivo není docela dobré pro horské proházky ;)


Naszemu stosunkowo nowemu towarzyszowi górskich wędrówek też się podoba :)




I nawet drzewo się na nas wypięło...




Ostatnie metry.... I jesteśmy na szczycie.




Ze szczytu pozdrawia mnie tradycyjnie Rozsutec :) Z wieży widokowej nici. Dzisiejsza wyprawa jest całkowicie niskobudżetowa.

Schodzimy w dół. Kolejka nie działa, czemu zawdzięczamy brak tłumów. Schodzimy stokiem i cieszymy się ostatnim śnieżnym zejściem w tym sezonie :)








Ustroń.



Urocze kwiatuszki :)


Jeszcze tylko dwie godziny kiblowania na "dworcu" i jedziemy ciepłym pociągiem do domu. Następnym razem zamawiamy góry bez wiatru :)