sobota, 28 stycznia 2012

Styczniowy weekend na równinach


Zwykły, styczniowy weekend 2012 roku. Zwykły, i jak nie raz styczeń udowodnił, raczej mroźny. Nie było to wprawdzie -27, co też niejednokrotnie się w moich okolicach powtarzało (mimo, że to nie Suwałki:)), ale od dłuższego czasu mróz utrzymywał się na poziomie od -10 w dzień do -18 nocą.

Planów na weekend nie miałem najmniejszych. Jedynie niespokojną głowę, która to co chwilę coś wymyślała i powtarzała: „Nie zmarnuj tego weekendu! Nie zmarnuj. Wymyśl coś niecodziennego, potrafisz:)” Zaczęło się od chęci „dotlenienia”. Zwykły, najzwyklejszy spacer po polnych drogach i bezdrożach.





I może troszkę po lesie. Za towarzyszy wzięły się same ze mną na spacer moje podwórkowce.



Zawsze im się gęby cieszą na taką „przygodę”, że nie sposób ich zatrzymać przy domu. Idźmy więc może do lasu. Rzeczka Muchawka jeszcze płynie, ale okoliczne rowy skute lodem. Gdzieś tu jest przejście na drugi brzeg przez zwalone drzewo.



A może by tak…
Jasne!
Już o tym w tamtej zimie myślałeś! Zima i teraz jest, jest i mróz. Co prawda mniejszy niż wtedy chciałem, około -25 stopnie, ale nie można mieć wszystkiego. Tak więc idąc dalej na spacer zaczął układać się w głowie plan na wieczór.





Jeszcze jakiś sznur kaczek pogoniony przez psy i powrót do domu.

...

Wieczorem kompletowanie sprzętu – wszystko już dawno wycofane z użytku, nowego byłoby niezmiernie szkoda.



Jeszcze tylko rzut okiem na nieco sfatygowany termometr przy szopie, -12 o 21:30.



Aj, mało mrozu:-/ No cóż, postanowione. Idę się „dotlenić”. Idę do lasu spędzić noc na łonie natury przy cieple ogniska.

Jak zwykle, choć nawet się starałem, nie udało się zatrzymać kundli na podwórku. Trudno, jak już idziecie, chodźcie. Marne wasze psie tyłki, a ja za to będę miał do kogo gadać:)

Pierwszy to mój taki wypad zimą. Można powiedzieć, że taki testowy. I już wiem, że na następny się lepiej ubiorę – powyciągałem jakieś stare szmaty z szafy i nawet będąc w ruchu czuję jak przenika przez nie mróz. Ponownie przez mostek do lasu.





Szybko do zaplanowanego miejsca noclegu, przez las, przez to samo zwalone drzewo. Robię kilka zdjęć, ale akurat nie naładowałem baterii. Trzeba mocno oszczędzać:(

Wydawało mi się, że jest bardziej sucho. Jednak drewno zmarznięte zaczęło odtajać, robiło się mocno wilgotne. Nie jestem ekspertem w rozpalaniu ognisk i mimo dobrego zasobu materiałów w około, miałem z tym niezły problem.

Łapy szybko zgrabiały – odwieczny mój problem. Powalczyłem trochę i się udało.



W końcu zaczęło grzać. Posiedziałem trochę przy ogniu i wziąłem się za szykowanie łóżka. Gdzieś przy rowie znalazłem duże skupisko suchej trawy – idealne podłoże pod szmaty:) Na to jeszcze jakiś stary chodnik i dwudziestokilkuletni śpiwór.
Idealnie.

Noc, poza tym, że cholernie długa i mimo ogniska zimna, przebiegła bez większych przygód. Może poza tym, że psy przestały być nieufne wobec ognia i same przyszły na posłanie. Do tej pory siedziały pod pobliskim krzakiem. Teraz jednego nie miałem serca wyciągać ze śpiwora, jak już tam wlazł.

Oby do wschodu:)



Potrafiłem na jakiś czas zasypiać. Nie pamiętam o której godzinie, ale jedna tak drzemka zaowocowała podpaleniem się mojego łóżka Trochę trawy i jedna szmata się zaczęła palić. Nic wielkiego, przydeptałem, odsunąłem posłanie nieco od ognia, zrobiłem zdjęcie, zmieniłem pozycję, bo mnie coś w biodro uciskało i spać.



Zaczęło się rozwidniać. Cholernie zimno. Nie wiem jak spędzają noce na Syberii przy poniżej -30. To na razie nie dla mnie:)

Kawa. Mam gdzieś tu garnek, jest i woda (póki co, biała).





Do kawy kiełbaska. Chleba mam tylko kromkę – reszta dla towarzyszy.





Postanowiłem, że czekam do wschodu i zmykam do domu.





Ranek był już całkiem przyjemny, choć jak zwinąłem obóz i zgasiłem ogień zrobiło się najzimniej od wymarszu z domu.
Zatem pora wracać do domu.







Rzut okiem na termometr – tak sobie, -15,5 stopnia.



Powtórzę to chętnie kiedyś, tylko poczekam na mróz:)

...

W domu długo nie zabawiłem. Niedziela zapowiadała się przepięknie. Mroźna i baaardzo słoneczna.

Po udzieleniu krótkiej odpowiedzi na pytanie: „Gdzieś Ty był?!” podładowałem baterie i trochę po śniadaniu wyskoczyłem jeszcze troszkę się dotlenić na rowerze.
Nie było tego wiele – około 20km.

Parę zdjęć z wycieczki:













I zmrożony nochal.



I to by było na tyle. Nie ma to jak spędzić weekend na świeżym powietrzu.

A Hemli w tym samym czasie spacerowała po Pilsku... :-)







2 komentarze:

  1. świetna wyprawa :) no i te psiaki - rewelacja :))) ale tez uswiadomilam sobie ze nie tesknie za zima brr, pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Cały mój Wojtuś :) Kto by miał takie pomysły, jak nie Ty? Całą noc się wtedy zastanawiałam, o co mam się bardziej martwić - czy o to, że zamarzniesz, czy że się sfajczysz z tym kocem :P

    :*

    OdpowiedzUsuń