I DZIEŃ TRASA:
Kemping Podlesok -> Suchá Belá -> Pod Vtáčím hrbom -> Klaštorisko -> Malý Kysel -> Nad Podleskom -> Kemping Podlesok
Kepimg Podlesok -> Hrdlo Hornádu -> Zelená hora -> Podlesok
Rano budzi nas zimno. Pomimo, że marznę, jakoś ciężko jest mi się ruszyć ze śpiwora. Tam na zewnątrz przecież jest jeszcze zimniej...
Mój wybawca kręci się już gdzieś poza namiotem. Chwilę później gotujemy już wodę na kawę w środku namiotu. Cieplej... :)
Cały kamping śpi. Jest wcześnie. Chyba nikt poza nami nie wpadł na pomysł przejścia wąwozów tak wcześnie. Nam jednak wystarczyło zobaczenie jednego zdjęcia na internecie -> klik , żeby podjąć dezycję o wczesnym wstawaniu :)
Do ręki kawa i idziemy. Tak się składa, że wejście do Suchej Belej znajduje się paręset metrów od naszej kempingu.
W wąwozie jest dość chłodno. Jeszcze za takim zimnem dzisiaj zatęsknimy... Wojtuś na rozgrzewkę kawę pije po drodze:-)
Po drodze spotykamy salamandrę - trochę zniesmaczoną naszą obecnością :)
No i pojawiają się pierwsze "ułatwienia" - chrzczę je kołkami i od razu postanawiam znienawidzić. Będą nam się dawać we znaki przez cały pobyt w Słowackim Raju - kto był w Słowackim Raju, zapewne wie, o czym mówię - mokrego drewno bez żadnych barierek średnio chcą się trzymać twarde buty...
Sucha Bela (tłum. Sucha Biała) odkrywa przed nami uroki - docieramy do pierwszego wodospadu, który naprawdę robi wrażenie :) Cały system nazywa się Misove Vodopady. Nie mylić z misiem :P
Kiedyś w tym miejscu kończył się szlak turystyczny w Suchej Belej. Nie ma się co dziwić - wystarczy spojrzeć, jak obecnie wygląda poprowadzony nad wodospadami szlak :)
Zatrzęsienie schodków, podestów, drabinek...
Dlaczego Słowacki Raj? To żadna ludowa, zastara nazwa - została nadana w latach 20. XX wieku przez pewnego słowackiego przyrodnika - Belę Hajsa i jak widać, przyjęła się bardzo dobrze :)
Do drabin trzeba się przyzwyczaić - jest ich tu naprawdę sporo.
Przebijamy się jeszcze przez parę cieśnin - fajnie to wygląda w połączeniu ze świeżutką zielenią.
Okienkovy vodopad.
Była fauna, czas na florę :)
Kołki, kołki wszędzie...
Jest około 9:00, kiedy to meldujemy się przy altance u wylotu Suchej Belej. Na szlaku w dalszym ciągu pusto. Za jakieś 2 godziny tutaj wrócimy i będzie tłumnie jak ciepłym dniem nad Morskim Okiem:) Lecimy dalej.
Ta część Słowackiego Raju w górnej części przypomina wyżynę. Na szczęście żadna kalamita nie była w stanie jeszcze zmieść tamtejszych lasów, więc i widoków zbytnio nie ma. Gdzieś tam pomiędzy drzewami widzimy Tatry - są nawet bliżej, niż nam się zdawało ;)
Pomimo, że dzień póki co jest bardzo słoneczny, wystarczy się trochę rozejrzeć, żeby na horyzoncie dostrzec nieprzyjazne obłoczki, z których zapewne się coś dzisiaj wywiąże. Ale nie ma co od razu zarzucać pesymizmem - korzystajmy z ładnego dnia ;)
Koło Klastoriska spotykamy pierwszych turystów tego dnia. Oprócz schroniska znajdują się tutaj ruiny Klasztoru kartuzów. Podobno w planach jest odbudowa klasztoru. Zobaczymy, co z tego wyjdzie ;)
Zgarniamy pieczątkę ze schroniska i lecimy na podbój Kyselów.
Słowacki szlakowskaz informuje nas, że żółty odcinek szlaku przejdziemy w... 14 minut. Nasza mapa z kolei pokazuje jakieś 45. I bądź tu człowieku mądry...
Na tym odcinku przeważają ułatwienia pod postacią stopni - po słowacku stupačky.
Kysel trochę różni się od Suchej Belej - szlak prowadzi w dół, aż do momentu, kiedy potok się urywa. Wygląda to nieźle - pod nami podobno znajdują się aż trzy wodospady: Kaplnkovy Vodopad (tłum. Kapliczkowy wodospad :)), Obrovsky Vodopad (Ogromny wodospad) i Barikadovy Vodopad. Niestety nie możemy się im dobrze przyjrzeć. ale słyszymy za to, jak huczą :P
Wśród mniejszych wodospadów i wiatrołomów wracamy do niebieskiego szlaku i wchodzimy do wąwozu Maly Kysel. Ten wąwóz jest raczej spokojny :) Prowadzi głównie dnem potoku.
Wojtuś znalazł swój sposób na chodzenie wąwozami.
Zrywa się wiatr. Wystarczy popatrzeć w niebo, żeby przekonać się, że mieliśmy rację - nadchodzą ciemne chmury. Podkręcamy tempo i po jakimś czasie dochodzimy znowu do altany u wylotu Suchej Belej. A tam... plaża ;) Ale duszno! I ile ludzi!
Bez zastanowienia ciśniemy na dół. Co prawda nic nam jeszcze za plecami nie grzmi, ale jakoś średnio mamy ochotę na plażowanie :)
Po drodze spotykamy zgubionych Bielszczan, którzy zamiast Suchą Belą wybrali się na spacer tzw. Glacką Cestą... I pytają się nas, czy daleko jeszcze do tych drabinek i wodospadów :) No niestety. Przypominają mi się oznaczenia przed wejściem do Suchej Belej - z trzy spore tabliczki wskazujące, gdzie właściwie się ten wąwóz zaczyna. Jak widać, nie stoją tam bez powodu :)
Docieramy na kemping, ledwo co siądziemy na trawie, a tu... grzmot :) Ma się to wyczucie.
Taki to minus anty-burzowych wycieczek. Zejdziesz wszystko na czas, przychodzisz, a tu pół dnia przed Tobą. Niestety z dachów nad głową mieliśmy tylko karocę... :P
Na szczęście burza przeszła bokiem. A właściwie to ciągle gdzieś krążyła. Wojtka zaczęło nosić - no i nie wytrzymał. Wyruszyliśmy więc w stronę Hornadu.
Hrdlo Hornadu.
Tak jakoś wyszło, że szlakiem zaczęliśmy iść pod prąd - nie tylko pod prąd Hornadu, ale i turystów, którzy się na ten szlak wybrali :) Po początkowym odcinku jakoś odechciało mi się zwiedzania dalszej części.
Kto wie, może mam jakiś podskórny system anty-burzowy :P Wojtek jednak nie stracił zapału. Kompromisem okazało się przedzieranie się w górę przez jakieś chaszcze i skały... No i znowu byliśmy niegrzeczni :( Jakieś 100 metrów powyżej znaleźliśmy się na Zelenej Horze, przy żółtym szlaku.. Idealne miejsce na popasik :)
Na górze wzięliśmy się za planowanie kolejnych dni - w sumie już "tylko" dwóch...
W drodze powrotnej znowu słyszymy grzmoty - i to właśnie znad Przełomu Hornadu ;) Kończymy ten dzień degustacją słowackich piw (spóźniamy się na langosze :<) i ogniskiem w towarzystwie studentów z Wrocławia. Dzięki za kiełbaski! :) (my bowiem całe mięso na wyjazd zostawiliśmy... w lodówce w domu.)
II DZIEŃ TRASA:
Hrabušice píla -> Sokol -> Velký Sokol -> Rothová roklina -> Glacká cesta -> Glac Malá polana -> Stredné Pircky -> Hrabušice píla
Po wczorajszej degustacji jakoś średnio chce się wstawać wcześnie. Z resztą, rano pada... Przynajmniej można dłużej pokimać z czystym sumieniem :P
Nie ma jednak co spać w nieskończoność. Chłoniemy napój bogów, który - jak to zazwyczaj bywa w takich okolicznościach - wsiąka w język (dla jasności - mowa o kawie). I jedziemy.
W Pile parkingowy wciska nam bilety wstępu do wąwozu, oskubując nas jednocześnie z naszych cennych i wyliczonych eur. Ostrzeżenie na przyszłość - nie dajcie się :) W żadnym miejscu nie widzieliśmy, żeby ktoś wymagał kupna/posiadania biletów.
Na początek chcemy odwiedzić dzisiaj wąwóz Velky Sokol.(tłum. Wielki Sokół), czyli najdłuższy wąwóz w całym Słowackim Raju. Rzeczywiście, zanim dojdziemy do jakichkolwiek skałek dość długo się schodzi.
Velky Sokol faktycznie wydaje się "wielki" - otaczające go skały są bardzo wysokie. Po wczorajszych opadach trochę podwyższył się poziom wody w wąwozie - ciężko więc o suche buciki ;)
Drabiny wcale nie są straszne - dość połogie. I stabilne ;)
Ten wąwóz jest szczególny ze względu na to, że przez sporą jego część jest bardzo wąski - ta część nazywa się Kamenne Vrata (tłum. Kamienne Wrota). Całość oczywiście bogata jest w "ułatwienia" pod postacią moich ukochanych kołków... Po wczorajszym deszczu przejście nimi jest niesamowicie przyjemne :P
Ogólnie Velky Sokol w porównaniu z innymi jest wąwozem, w którym ilość ułatwień wykonanych z drewna jest największa. Na szczęście nie ma tam jakichś pionów, czy faktycznie trudniejszych miejsc.
Spośród wszystkich, które odwiedziliśmy, ten robi nas chyba największe wrażenie.
Powoli żegnamy się z wodno-skalnym światem...
Na końcu pojawia się akcent dla Wojtka - grzyby!
Lepiężnik różowy :)
Z powrotem jest trochę ciężka sprawa. Postanawiamy zobaczyć dzisiaj jeszcze Stredne Piecky - a żeby to zrobić, musimy przejść pod prąd :)
Wędrujemy więc trochę płaskowyżem - tu jakaś polanka, tu zielony, bukowy las... No i co z tego, że nie ma widoków? ;)
Coś tam jednak widać... ;)
Nad głowami kłębią nam się jakieś czarne chmury. Mój burzowy zmysł milczy - jestem więc spokojna. Ale to, że nie będzie burzy nie oznacza, że nie będzie....
Deszczu :P W momencie zaczyna pierońsko lać. I okazuje się, że ten deszcz absolutnie nie jest przelotny.
Przemoczeni docieramy do dobrze znanego nam miejsca - wylotu Suchej Belej. Można powiedzieć, że wszystkie drogi Słowackiego Raju prowadzą właśnie tutaj :P
Altanka jest trochę za mała, żeby zmieścić wszystkich zaskoczonych turystów. Do tego ma dziurawy dach - ale jakoś dajemy radę. Wojtek nie wziął kurtki - i ma za swoje ;)
Myślimy nad jakąś alternatywną drogą - Piecki wydają się średnio dobrym pomysłem w tej chwili :P Nasza mapa Sygnatury lubi kłamać (o czym się już dzisiaj przekonaliśmy). Dopadam jakiegoś Węgra, który rozwija swoją słowacką mapę, która swoją drogą jest już cała mokra i w strzępach... I okazuje się, że nie pozostaje nam nic innego jak Piecki ;)
No to w drogę. Co tam deszcz, co tam zimo!
Niestety ilość zdjęć z przejścia Piecek ogranicza się do... jednego. Na szczęście deszcz w sporym stopniu wykurzył turystów z tego wąwozu, toteż akurat nie mamy większych problemów z ich mijaniem.
Mokre kołki nie są jednak zbyt przyjazne. Nie są też przyjazne przy przechodzeniu w dół... Ale niestety (albo na szczęście!) nie ma dokumentacji z mojego sposobu ich przechodzenia. Niezbyt chciałam ryzykować upadkiem będąc parę metrów nad ziemią - bo tak właśnie te ułatwienia są w Pieckach umiejscowione :P
Jakoś przebywamy jedną drabinę. Z drugą też dajemy radę - chociaż wtoczenie się nań jest trochę kłopotliwe. Z dołu jednak robi na nas takie wrażenie, że postanawiamy wyciągnąć mały aparat i ją uwiecznić, a obok niej - Velky vodopad.
Po ciężkich chwilach możemy w końcu odetchnąć - i jesteśmy z powrotem w v Hrabusicach Pile. Mamy absolutny przesyt wąwozów - myślę, że na początek cztery wystarczą :P
W samochodzie zarządzamy wielkie suszenie - tej nocy bowiem czeka nas nocleg w karocy. Niestety, nadal pada i zrobiło się trochę zimno, warunki do suszenia więc absolutnie średnie ;) Ratujemy się ogrzewaniem (dobrodziejstwo!), w samochodzie poza tym... odgrzewamy resztki lecza ;). W Pile niestety nie ma żadnej knajpy... A więc byle do rana :)
Cudowna kraina mostków, drabin i pomostów. Ma tylko jeden feler, żeby dostać się do kolejnych dolin trzeba wędrować po raz n-ty tymi samymi ścieżkami. Stąd więcej jak trzy, cztery dolinki za jednym razem to aż nadto. Mnie również zostało jeszcze kilka do odkrycia. Mój pobyt wspominam ciepło chociaż ranki były więcej niż mroźne, a rano szron osadzał się na ściankach namiotu. Chciałbym jesienią tam jeszcze wrócić na kilka dni w tym roku. We wrześniu w tygodniu jest tam niewielu turystów i takich scen jak na pierwszym zdjęciu raczej nie uświadczysz. Zdjęcia wyszły fantastycznie, ładnie oddają atmosferę wąwozów.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Również i na majówce poranek na polu namiotowym był baaardzo rześki.
UsuńMimo, że ludzi nie było mało, nam się udało jakoś uniknąć zatorów - namiot opuszczaliśmy bardzo wcześnie (trochę pomogła temperatura), a jedyne późniejsze przejście wąwozu było przy mocno deszczowej pogodzie - zmienił się praktycznie w rzekę i nie było wielu amatorów do wędrówki.
Pozdrowienia.
Byłam :)
OdpowiedzUsuńale jako że nie sama tylko z maluchami musiałam zawrócić
ale miejsce piękne
Fantastyczne miejsce. Jednak nie szliśmy tą samą trasą :) Ja wybrałam właśnie Przełom Hornadu. dalej jest równie ekscytująco. Nie byłam za to w Suchej Beli i swoimi zdjęciami zachęciliście mnie do ponownego odwiedzenia Słowackiego Raju. Może kiedyś taka okazja mi się zdarzy. Z przyjemnością wspominam słynne stupaczki :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Was gorąco :)
Pozostawiliśmy sobie Przełom Hornadu ie odwiedzony, żeby mieć solidny powód do ponownego odwiedzenia Słowackiego Raju:)
UsuńPozdrowienia.
Z pewnością obok Małej Fatry i Tatr, Słowacki Raj to jeden z cudów Słowacji..
OdpowiedzUsuńChoć trzeba przyznać, że mało fajnie robi się, gdy w wilgotnych wąwozach, drepta się człowiek za człowiekiem. Ja niestety, częściowo tak pamiętam swój wyjazd. Muszę go koniecznie powtórzyć ;) i ponownie wybrać się do Przełomu Hornadu - fantastyczna sprawa. Pozdrawiam :)
Rzeczywiście nie wyobrażam sobie wystawiać na próbę swojej średniej cierpliwości do oczekiwania na przejście drabinki czy schodków:)
UsuńWczesne wymarsze rozwiązują problem - wystarczy 6:00 rano, my przez pierwsze 2,5h nie zobaczyliśmy człowieka. Około 10:00 już się tłoczyło.
Kraina Drabin... :) Coś innego od tradycyjnego szlaku :) Takie tatrzańskie Błędne Skały, ale z konkretnym rozmachem ;)
OdpowiedzUsuńWybieram się w sierpniu w tamte strony :) co najbardziej polecacie?
OdpowiedzUsuńZ wąwozów Velky Sokol - najdłuższy, ale bardzo atrakcyjny, Suchą Belą też (ale radzimy wyjść bardzo wcześnie - bywa tam tłoczno), a tak poza stricte Słowackim Rajem przejechać się trochę na wschód i odwiedzić Zamek Spiski :)
UsuńOd lat planujemy się tam wybrać i nic z tego... Jak dzieci podrosną, to na pewno się wybierzemy:) A póki co - dzięki piękne za pokazanie i zachęcenie by się tam wybrać:)
OdpowiedzUsuńBardzo ładne zdjęcia Wam wyszły - nie tak łatwo o nie w ciasnych wąwozach. Byłam 2 lata temu w Słowackim Raju na dwóch wycieczkach, pełne uroku miejsce.
OdpowiedzUsuń