TRASA:
Tatrzańska Leśna -> Wodospady Zimnej Wod y-> Rainerova Chata -> Dolina Małej Zimnej Wod y-> Chata Teryho -> Lodowa Przełęcz -> Dolina Jaworowa -> Jaworzyna Spiska
W górach w czerwcu jeszcze nie byłem. Z okazji "Dnia Dziecka" dołączyłem do grona forum górskiego Górski Świat, które serdecznie polecam i zapraszam każdego osobnika z górską naturą, któremu brakuje czasem bratniej duszy do spacerów tatrzańskich i nie tylko.
Na wyjazd forumowy zgłosiłem się dość szybko, bo już po około 3 tygodniach od przystąpienia do forum. Spędziłem w Tatrach 4 dni, z czego na pierwsze dwa nie wziąłem aparatu. Nie były to też jakieś intensywne dni górskie, pokrótce: zameldowałem się już u dobrze mi znanej Pani Krystyny na Toporowej Cyrhli.
Pierwszego dnia wyskoczyłem sobie na Kozią Przełęcz, poszedłem w kierunku Koziego Wierchu i dalej do Żlebu Kulczyńskiego, skąd w dół przez bardzo fajny uskok na szlaku doprowadzającym do Orlej Perci i przez Kozią Dolinkę powrót do Cyrhli.
Następnego dnia moją górską aktywność ograniczyłem do spaceru po lesie u podnóży Wielkiego Kopieńca oraz wejścia na jego szczyt. Umówiłem się również z grupą 4 osób z forum GŚ na jutro rano przed domkiem i na wyjazd na słowacką stronę Tatr – mój pierwszy raz po stronie słowackiej:-) Tak więc rano szybko się pakuję i śmigam na przystanek. Oczywiście nie chciałem pozwolić na siebie czterem osobom czekać, i oczywiście wyszło odwrotnie:-)
Zapakowałem się do Hondy samego głównodowodzącego forum GŚ i poznałem całą ekipę dzisiejszego marszu: Bartka, Marychę, oraz Anettę i Rysia. Jedziemy do Jaworzyny Spiskiej na autobus - gdziekolwiek to jest, bo na mapy nawet nie patrzyłem, a słowackich Tatr absolutnie nie znam. Widoczność kiepska, chmury wiszą dość nisko, do tego wysoko ma padać pewnie nie pooglądam sobie Tatr z tej drugiej strony:-/ Plan jest taki, że zostawiamy samochód pod pocztą w Jaworzynie Spiskiej, jedziemy autobusem do Tatrzańskiej Leśnej i stamtąd przechodzimy z powrotem do auta przez Lodową Przełęcz. Brzmi fajnie:-) Fajnie, tylko nie mam ani pół Centa:-( Na szczęście Rysiu pożycza na bilet - zrewanżuję się w złotówkach:)
Jedziemy więc autobusem, w którym zwracam uwagę na gaszenie autobusu przez kierowcę na przystankach, na których stoi więcej niż 2 osoby. Czyżby taki drogowy przepis? Ciekawe czy to się rzeczywiście opłaca?:-) Jazda była dość długa – około godziny. Odsłaniały się miejscami góry. Nie miałem najmniejszego pojęcia co widzę:-) Wysiadka w jakiejś malutkiej miejscowości tuż przy parku i od razu ruszamy na szlak. Nie trzeba płacić za wejście – o tyle lepiej niż u nas. A może gorzej? Ścieżka przebiega nieco lesisto-połamaną ścieżynką.
Dość szybkim tempem jak na 5-cio osobową grupę. Po szybszej rozgrzewce każdy dopasowuje ilość ubrań do swoich potrzeb:)
Góry zaś się zasnuły, widać jedynie połamany las i pełno krzaków. Pierwsze wrażenie po słowackiej stronie: mamy w polskich Tatrach dużo lepiej zadbane lasy.
Później się dowiedziałem, że to pozostałości po potężnej wichurze sprzed kilku lat. Spacerem dochodzimy do Wodospadów Zimnej Wody.
Zatrzymać się przy nich na prawdę warto - tylko po to, żeby poobserwować rozbryzgujące się strugi wody o obłe, wymyte skały.
Powietrze jest rześkie, dobrze się idzie. Tylko aura nie pewna, nie wykluczone, że zaraz lunie. Doszliśmy jeszcze do kolejnych wodospadów z dużym mostem. I właśnie zaczęło padać.
Nieopodal jest jakaś chatka. Idziemy skryć się przed deszczem. Dochodzimy do Reinerovej Chaty.
Przed nią pierwszy raz widzę na oczy nosiciovy pakunek:-)
W chatce bardzo klimatycznie. Jest malutka, obwieszona dookoła wiekowym sprzętem górskim.
Za ladą małego barku stoi chatar z wąsem i w kapeluszu podaje piwo - nie drogie, jak na górską chatę. Za oknem pada i pada. Nie przestaje. Wyprawa na Lodową Przełęcz stoi na ostrzu noża, gdy rozmyślamy dokąd można się na autobus udać, żeby nie wracać tą samą drogą. W końcu pada zdanie: „Chodźmy na tą przełęcz”. I po tym zdaniu nagle zaczęło się pojawiać słońce wraz z padającym deszczem.
Promyki wyciągnęły nas z chaty i udaliśmy się w górę (całe szczęście) realizować nasz wstępny plan. Pokazały się nawet okoliczne granie.
Po kilkudziesięciu minutach dochodzimy do schroniska – Chaty Zamkowskiego . Nawet tam nie zaglądnąłem, po prostu ją ominęliśmy i dalej do góry ładną, rozległą doliną. Co chwilę fotografuję absolutnie nieznane mi obiekty:)
W drodze do Chaty Terycho, po opuszczeniu lasu zrobiło się już zimno. Miejscami widoczny śnieg, od czasu do czasu coś tam pada, chmurzy się i wieje.
Podobno w górnych partiach grani nieźle śnieży. Widziałem już latem śnieg w Tatrach, ale było wtedy cieplej:-) Przechodzimy dalej, pod wysokim progiem, i powoli zakosami do góry.
Rzut oka w dół doliny. Wygląda, że niżej jest całkiem sympatycznie, nie to co tutaj:-)
Zaraz już schronisko. Ponad progiem widać pełno mokrego śniegu. Jest zimno, wietrznie, mokro i bardzo nieprzyjemnie.
Zanurzamy się w schronisku i zasiadamy do stołu coś poprzegryzać. Po raz drugi tego dnia nie chce się opuszczać ciepłego kąta. Tym razem już łatwiej podjąć decyzję o kontynuacji spaceru przez Przełęcz - w końcu pozostało już mniej niż 400 metrów. Chcąc nie chcąc, musimy wychodzić. Przed Terinką niezła plucha.
Idziemy do góry.
Ciekawi wszyscy co zastaniemy na przełęczy i po jej drugiej, zachodniej stronie, bo stamtąd właśnie wieje. Mijamy jakiś grzbiet - później się dowiaduję, że opada z Lodowej Kopy, mijamy rozejście szlaków na Czerwoną Ławkę, później Lodowy Stawek – najwyższy tatrzański staw całoroczny.
Widać, że to już lato:)
Ostatni widok do tyłu, gdzie jeszcze nie zasnuło nam wszystkiego chmurami.
Teraz do góry jeszcze około 200 metrów. Widać pod przełęczą robi się często osuwisko – naukładane jest dużo drewnianych kłód. Coraz bardziej zamglone.
Atmosfera taka, jakby się miało coś za chwilę wydarzyć, albo jakby coś się już działo, tylko akurat nie w tym miejscu w którym jesteśmy.
Na kilkanaście metrów przed przełęczą są jakieś łańcuchy. Tam już wszystko pod śniegiem.
I Lodowa Przełęcz. Nazwa dokładnie odzwierciedla sytuację.
Gwiździ wiatr, sypie twardymi grudkami śniegu, wszystko zmrożone, przykryte śniegiem i zasnute w gęstych chmurach. Od razu stwierdziłem, że sam bym na drugą stronę w tych warunkach nie schodził. Nie ma mowy! Nawet patrzeć przed siebie się nie da.
A co najlepsze, to jest lato!:-) Zrobiliśmy kilka zdjęć i nie zatrzymując się na dłużej, Bartek zaczął schodzić. Wyszukując oczywiście pod śniegiem szlaku. Ja takiej pogody latem jeszcze nie widziałem. W sumie to nie wiem czy doświadczyłem nawet zimą:P
Ryjek mi omroziło, co nie oznacza, że się nie cieszę:P
Czasem trzeba stawiać opór wichrowi, żeby nie zacząć się przypadkiem szybciej obniżać.
Krok po kroku, w zasięgu wzroku czyli do około 10 metrów odstępu powoli schodzimy.
Na szczęście z minuty na minutę widać było coraz więcej, wiatr słabł, śniegu coraz mniej.
Szybko wyszliśmy z zawieruchy, ale to kolejny dowód, że na nasze możliwości w górach najważniejszy wpływ ma pogoda. Jakże w nich właśnie zmienna. Szlaku miejscami nie widać. Nie do końca wiadomo czy należy iść prosto w dół, czy w prawo czy w lewo...
Podobno z Lodowej Przełęczy i jej okolic są śliczne widoki na pobliskie granie – Jaworowe, Lodowe… Nam dane było zobaczyć jedynie podnóża ścian Jaworowego Muru.
Wszystko powyżej całkowicie skryło się w chmurach. Schodzenia w dół jest całkiem sporo, już w dobrych warunkach. Szybko zmienia się warstwa śniegu - 200-300 metrów niżej już go prawie nie ma.
Jaworowy Mur
A po dojściu do względnie płaskiego terenu robimy po łyku "soku z gumijagód", jakim poczęstowała Marycha.
rozpoczyna się długa i mozolna wędrówka do wylotu doliny i naszego samochodu.
Zdążyło się już nawet ściemnić, cała droga w iście wodnistych warunkach, często na szlaku ogromne kałuże.
Mniemam, że w suchej porze jest tutaj bardzo sympatycznie. Tymczasem jednak my myśleliśmy przede wszystkim o tym, żeby jak najszybciej dotrzeć do drogi. Po zmroku nareszcie się to udało. Wsiedliśmy do samochodu i wyruszyliśmy w stronę Zakopanego do niejakiego Domu Turysty – do tej pory mi nie znanej, dobrej, taniej, i obecnie nie istniejącej bazy noclegowej. Wcześniej na drobne zakupy spożywczo-alkoholowe. Należało wszakże w doborowym gronie uczcić sukces wycieczki przez okazały cel, który niejednokrotnie stał pod znakiem zapytania:-)
Pozostaje tym wyjazdem jeszcze jeden dzień w górach. Tym razem krótszy i mniej wymagający. Najpierw jednak trzeba ułożyć na niego plan:-)
... a relację z kolejnego dnia można przeczytać TUTAJ :)
Właśnie ostatnio dowiedziałam się, że Dom Turysty JEDNAK w przebudowie. Cholernie to przykre dla mnie. Szkoda. ps. Ładnie was lato zaskoczyło śnieżycą
OdpowiedzUsuńMi też strasznie szkoda, to była chyba najtańsza baza noclegowa w okolicy. Wiadomo, warunki nie należały do najlepszych, ale ludzie przyjeżdżający naprawdę połazić po górach raczej o to nie dbają. Zobaczymy co tak naprawde powstanie na tym miejscu, czy zostawią jakieś kwatery w ludzkiej cenie, czy też zrobią z tego prawdziwy hotel.
UsuńZ tego co pamiętam - to jak widziałam projekt - pozostaje pomarzyć o tanich miejscach hotelowych;/ To ma być hotel 4-ro czy tam 5-cio gwiazdkowy. Co prawda podobno dalej będą honorowane zniżki PTTK ale to raczej kpina będzie.
OdpowiedzUsuńKrajobrazy chwilami zmroziły mnie. Niech ta zima aż tak się jeszcze tutaj nie pcha, chciałbym jeszcze odbyć wycieczkę w góry.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
prawie jak Kasznicowie
OdpowiedzUsuń