TRASA:
Olszówka Górna -> Szyndzielnia -> Trzy Kopce -> Stołów -> Błatnia -> Przykra -> Wysokie -> Kopany -> Zapora w Wapienicy
Błatnia, zwana również Błotnym. Ma 917 metrów wysokości i najprawdopodobniej widzę ją z okna (nie wiem, bo dawno nic z niego nie widziałam). Tyle wiem o tym szczycie, a że nie mam w zwyczaju przepisywać wikipedii dodam tylko, że dla niektórych szczyt ten bywa zaklęty...
Tak było właśnie w przypadku Oli.
Co za tym idzie, w lutym stwierdziłyśmy, że poskromimy diablicę. Czy się udało? Szczegóły poniżej :)
Pobudka w sumie nie była jakaś wczesna. Przez okno nie patrzyłam, wiedziałam bowiem zobaczę, bądź czego NIE zobaczę... Mowa oczywiście o słońcu. Ani pół promyczka :(
Dość zgrabnie dotarłyśmy pod Szyndzielnię. Po swojej ostatniej tułaczce w okolicach Malinowa postanowiłam, że tym razem nie będę ryzykować kopania się w śniegu. Przez pierwszą godzinkę szłyśmy więc miłą, udeptaną cesticzką :)
Przy okazji miałyśmy okazję podziwiać nową chlubę Bielska - wyciąg krzesełkowy na Dębowiec. Wszystko fajnie, ale mimo wszystko - jakoś nie mam ochoty przyjeżdżać tam z dwoma deskami.
W sumie to w drodze na Szyndzielnię zima była całkiem urocza.
Napisać 15 byłoby z pewnością przekłamaniem ;)
Złożyłyśmy szybką wizytę schronisku. Od rana chodziła za nami pomidorówka. Ale na Szyndzielni? Niee... Drogo, zjemy sobie na Błatniej :)
I zaczęła się droga w stronę przeklętej góry.
Zaczęły się i się chmury... Chociaż to chyba nikogo nie dziwi :)
Po chwili chmury pochłonęły i nas :) Na szlaku oczywiście pustka, widoków żadnych, tylko czarno-biały krajobraz i masy śniegu :)
Walentynkowa twórczość Oli :)
Drugim jakże zacnym szczytem przez nas zdobytym były Trzy Kopce. Góra wyróżniająca się jedynie ruinami schroniska, które tam niegdyś stało. Dzisiaj pozostały z niego resztki fundamentów i schody. Aczkolwiek fajnie tam stanąć i wyobrazić sobie, jak wyglądała chata, która niegdyś tam stała i przyjmowała turystów :)
Jednak zdjęcie, które znalazłam na internecie nieco zaburzyło moje poglądy na jego temat. Wyglądało bowiem tak :
zdjęcia ze strony www.historia.beskidia.pl
Warto pamiętać o takich miejscach. Wbrew pozorom, całkiem sporo ich przykładowo w Beskidach :)
Ale wróćmy do czasów obecnych i do chłodnego, lutowego dnia.
Szlakiem na Błatnią spacerowałam zaledwie parę razy, był to jednak jeden z pierwszych szlaków, które pokonałam na własnych nogach (ewentualnie troszkę niesiona przez braciszka). Na zimowych zdjęciach może tego nie widać, ale jest bardzo ładny i urozmaicony. Jak ktoś lubi leśne wędrówki, bardzo polecam wybrać się tam w lecie, a jeszcze bardziej późnym popołudniem z zachodem słońca na Błatniej :)
Oto jedna z malowniczych ścieżek.
Na tej polance znajduje się granica rezerwatu "Stok Szyndzielni". Nie mam pojęcia, dlaczego akurat tam jest rezerwat, ale z chęcią uszanuję i nigdy tam nie wlezę. A niech się w Śląskim ostanie jakieś nietknięte miejsce :)
Dalsza droga jak widać nie prezentowała malowniczej zimy :) I do tego zaczęło strasznie sypać śniegiem. Jakby go było za mało :)
Widoczność dość mocno się pogarszała. Zaczęłam się zastanawiać, jak będzie na polanie obok Błatniej :)
No i toteż jest i polana. Może lepiej nie wspominać, że jest bardzo widokowa? :)
No i zaczęło się to, co nazywam "kiciorem". Nasze oczy przestały dostrzegać horyzont, co było uczuciem dość dziwnym, tak zwane whiteout. Tyczki gdzieś zniknęły, pozostało tylko wgapiać się w słabe ślady po biegówkach. Dzięki Bogu, że jakieś były, bo inaczej czułybyśmy się średnio komfortowo :)
Ostatnie metry iii.... udało się!
Klątwa została złamana! Widzicie tą radość na twarzy? :)
W nagrodę czas na pomidorową. Trochę źle oceniłam Szyndzielnię - w rezultacie pomidorówkę mieli jednak tańszą... :P
Ale na Błatniej za to były dobre ogórki kiszone :)
Zaczęło się robić późno, toteż czas było w dół. Okazało się, że szlak zejściowy jest przetarty. Uff :)
... ale nie było w nim nic ciekawego. Z ostatniej wycieczki pamiętałam go jak przez mgłę, a tym razem nic poza mgłą zobaczyć nie mogłam. Trza tam więc iść jeszcze raz :)
Swoją droga zaczęła mnie trochę interesować Dolina Wapienicy, oczywiście nie-szlakowo. I już znalazłam swoją ofiarę, która tam ze mną pójdzie ]:->
Swoją wycieczkę zakończyłyśmy na jakimś tam przystanku w Wapienicy. Nie zabrakło oczywiście pesiczka :)
Mimo wszystko, jak tylko stopnieje to COŚ, chętnie pójdę tam raz jeszcze. Póki co utożsamiam się z koleżanką Demolą, która cytuję "sra już tą zimą!". Ale na szczęście prognozy pogody są coraz fajniejsze :)
... a ja tymczasem zabieram się za pisanie relacji tatrzańskiej :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz