Trasa:
Stary Smokovec -> Hrebienok -> Razcestie nad Rainerovou Chatou -> Vareskove Pleso -> Vel'ka Studena Dolina -> Zbojnicka Chata -> Razcestie nad Rainerovou Chatou -> Hrebienok -> Stary Smokovec
Zimowe Tatry. Jeszcze rok temu były dla nas czymś nieodkrytym, dla mnie były marzeniem. Cały czas mam przed oczami widok śnieżnej Zielonej Doliny Gąsienicowe i małe czarne punkciki nad Czarnym Stawem majaczące z Karbu. Poprzez dominację naszych śnieżnych wycieczek w Tatry nad tymi bezśnieżnymi po prostu zima tam jakoś tam tymczasowo troszkę zbrzydła. Ale z racji, że Tatry mają w sobie magnez, zapragnęliśmy je odwiedzić i tej zimy, skuszeni dobrą prognozą (chyba pierwszą w tym roku :P ).
Plany były najróżniejsze... W końcu padło na moją nowe, lipcowo-sierpnione zauroczenie :)
I zaś wyciągnęłam Wojtu i Czarka na Słowację :)
Jak na złość - od początku towarzyszy nam mgła. Po drodze przypominam sobie, jak bardzo nie cierpię Zakopianki... Szczególnie o 6 rano :) Kiedy w Poroninie mgła towarzyszy nam nadal, zastanawiamy się już nad zmianą planów... Na szczęście Czarek przystaje przy naszej pierwotnej wersji. Jedziemy więc :)
Druga część drogi jest nieco utrudniona. Pakujemy się na całkowicie białą drogę relacji Zakopane-Łysa Polana, która wygląda, jakby przejechał po niej czołg... Chociaż wolimy się jednak trzymać pierwotnej wersji, ze był to ratrak :) Droga jest jednak cała nasza - z naprzeciwka nie jedzie ani pół samochodu! I to wcale nie cieszy :) Na szczęście sytuacja całkowicie zmienia się na granicy. Dalej jest elegancko. I o co zadbali nasi południowi sąsiedzi - bez dziur... A co cieszy oko, w górze podziwiamy nasze ukochane dwu-tysięczniki!
Osobiście najbardziej cieszy mnie widok Ździaru - chyba najpiękniejszej górskiej wioski, jaką widziałam... Widokiem z niej pierwszy raz zachwyciłam się mając 8 lat :) Każdy, kto tam bywa zapewne wie, o czym mówię :)
Dalej już nie jest tak różowo. Słowackie napisy cieszą (w końcu jestem w swoim żywiole!), ale wszechobecne mgło-chmury już nie. Do Starego Smokovca zajeżdżamy jednak w przebijającym słońcu.
No i są widoki! Pamiętam je z ubiegłego lata. Strasznie lubię te okolice. Tatrzańskie olbrzymy rzeczywiście wydają się ogromne... Przypominam sobie wyczytany niedawno w Nyce fragment na temat Łomnicy i wrażenie, które zrobiła na pewnej pani, która specjalnie przyjechała do Tatrzańskiej Łomnicy, żeby ją zobaczyć. Do głowy przyszło mi, co by było, gdyby zamiast Łomnicy zobaczyła mleko? :) Bardzo częste zjawisko, hihi... :)
Nie ma się jednak co obijać. Czas się nieco do gigantów zbliżyć...
Wojtuś w cizině. Jak widać nie czuje się najpewniej... Ale na szczęście ma swoją průvodkyně :) Znienawidzone chmurzyska opuszczają nas na Hrebienoku. Przykrywają Słowacją ziemię, a my możemy oglądać ośnieżone szczyty z bliska. Szczególnie prezentuje się Łomnica, a konkretniej jej zachodnia ściana.
To miejsce już znam :) Ale dalszej części szlaku nie! Kolejna Hemli-gratka :) Wchodzimy do Doliny Staroleśnej. Etymologiczno-filologicznego bełkotu nie będzie, bowiem nazwa Dolina Staroleśnej pochodzi od wsi Stara Lesna... Nuda :) Szlak jest oczywiście przetarty. Przebijamy się wąską ścieżką przez las. Humory dopisują... Bo niby czemu by miały nie dopisywać? :)
I Wojtuś w lesie czuje się lepiej :)
Męska część wycieczki :) Wojtuś znajduje swoje zajęcie - grzebanie się w zaspach śnieżnych w stylu "pokaż kotku co masz w środku" :)
I ile przy tym radości... ;)
Jak widać za nic sobie mamy uwagi wyczytane w Nyce i zabawa trwa na całego... Czarek osiągnął już górską nieśmiertelność, ale my? Ja póki co jestem na dobrej drodze do śmiertelności - licznik widm Brockenu cały czas wskazuje 1... :)
Kończy się las i otwiera się przed nami widok na Dolinę i okoliczne szczyty, częściowo zasłonięte przez chmury.
Niestety dość sporej części zdjęć z tej wycieczki nie będę opisywać, szczególnie ze Sławkowskiej Grani, ponieważ po powrocie do domu okazało się, że poznawanie tego terenu nie jest takie proste. A mądre książki, które mam w domu nie wystarczą, żeby poznać go w takim stopniu, w jakim bym chciała... :P
A ten żleb schodził gdzieś z okolic Pośredniej Grani :)
I ten pamiętny dzień, 16 LUTY... Tak, Czarku! Tego dnia czegoś nie wiedziałam i odkryłam swój własny Jaworowy... Ech, глупава пътеводителка :P
:)
Po prawej ciągle towarzyszy nam piękna Pośrednia Grań. Kolejna głupota w tłumaczeniu Polaków. Słyszałam, że ten szczyt nazywa się tak, ponieważ oddziela Dolinę Zimnej Wody. Dobrze, zgadza się. Ale dlaczego nie nazwać tak całego masywu? Słowacy w swojej nazwie Prostredny Hrot, czyli dosłownie tłumacząc "Pośredni Grot" są dokładniejsi. Myślę, że nie jest trudno w tym szczycie dopatrzyć podobieństwa do grotu strzały :)
A oto i ona, obok Żółtego Szczytu :) Piękności :)
Kiedyś, kiedy jeszcze niezbyt wiedziałam co, jak i gdzie jest ta cała Dolina Starocośtam, zauroczyłam się zdjęciem pewnego stawiku... Potem okazało się, że jest to Warzęchowy Staw (Vareskove pleso) i znajduje się on w Dolinie Staroleśnej na wysokości 1834m. To zapamiętałam i zapragnęłam go zobaczyć. I co? Jakie jest moje rozczarowanie, kiedy nawet po wskazaniu go przez Czarka musze się domyślać, gdzie on dokładnie jest! No i co za pech - będę musiała tędy znowu pójść :)
Oto właśnie okolice tego stawiku. W oddali mamy Skrajną i Zadnią Sławkowską Czubę, które otaczają dolinkę, która po Słowacku nosi imię Dolinka nad Vareškovým plesom. A skąd nazwa? A tym razem od roślinki - warzuchy tatrzańskiej :)
Zaczynają zbierać się chmurki... Czyżby chciały odebrać nam resztę widoków?
Na szczęście na nas widoki zawsze są dobre :) Wkrótce wyłania się przed nami znana mi już część doliny wraz z wtulonym gdzieś w śnieżne czapy schroniskiem Zbojnicka Chata.
Lubiany widok na Baniastą Turnię, Małą Wysoką, Dziką Turnię i Świstowy. I na niesamowicie kuszący Świstowy Grzbiet :)
Baniasta Turnia, czyli Kupola. W tej kwestii zarówno Polacy, jak i Słowacy trafili sobie z nazwą. Kupola po słowacku to dokładniej "kopuła". Chociaż mi chyba jednak bardziej do gustu przypada Baniasta Turnia :) I chyba nie ma wątpliwości co do tego, która to na zdjęciu :) Oprócz tego, że jest "grubsza" od swojej sąsiadki, Małej Wysokiej, to jeszcze niższa od niej o całe 9 metrów :)
Od lewej : Pośrednia i Wielka Ważęchowa Strażnica, nad nimi Wielka Sławkowska Kopa.
No i docieramy do Zbójnickiej Chaty. Stąd to dopiero widokiii!
Niestety nie mamy zbyt dużo czasu, żeby się nimi nacieszyć, bowiem jakoś tak nagle widoki zamieniają się w mleko. Kapryśna ta tegoroczna aura :)
I autobusy chyba też dzisiaj nie jeżdżą :( Pozostaje nam zadomowić się w schronisku z wielojęzycznym towarzystwem (zdarza mi się to już drugi raz!)
Dobra herbatka :) Nigdzie nam się nie spieszy, bowiem za oknem nie widzimy dokładnie nic... Ja tymczasem oddaję się twórczości i robię głupie zdjęcia...
Co jak co, ale to jest mistrz :) Wystarczy się mu dobrze przyjrzeć i dostrzec wszystkie szczegóły :) Po pogaduchach o wszystkim, małym zarysowaniu planów na przyszłość i której drzemce Wojtusia czas wyjść w końcu na zewnątrz...
Gdzie jest dość śnieżno :) Postanowimy pokopać się trochę jeszcze w śniegu w dolinie. Nie mija 5 minut ii....
Prześwity! To się nazywa szczęście.
I ludzie na Świstowym Grzbiecie. W tle Rohatka, dobrze widoczne prowadzące na nią zakosy i Turnia nad Rohatką. Rozpoczyna się festiwal światła. I znowu mam ręce pełne roboty :)
I jak widać, wcale nie jestem z tego powodu zasmucona :)
Czarek na tle pięknej grani. Od lewej Graniasta Turnia, Rówienkowa Turnia, Krzesany Róg, Mały Jaworowy i Jaworowy.
Z drugiej strony odsłaniają nam się widoki na Sławkowski Szczyt.
Wojtuś znajduje sobie oczywiście jakąś kopkę. To chyba ta sama, z której w lecie z Czarkiem zrobiliśmy całą masę zdjęć. Chwilę się waham i postanawiam dołączyć do reszty mojej wycieczki. Czarek ciężko pracuje robiąc mi stopnie.
A tymczasem ja... Pokonuję ten odcinek z prędkością światła :) Zdecydowanie - nie polecam... Z resztą, na zdjęciu widać jaki zrobiłam podstawowy błąd :)
Królowa okolicy - Bradavica! Etymologia nazwy tego szczytu jest głupia... I nie chcę jej przytaczać :P Takie rzeczy + legendy serwuję tylko na żywo :)
Piękne zakończenie dnia :)
Od lewej : Spąga, Sokola Turnia, Drobna Turnia, Żołty Szczyt, Pośrednia Grań i Ciemniasta Turnia.
W tym miejscu zamiast naszych plecaków powinny stać namioty :)
I niestety jedyne zdjęcie całej naszej ekipy :) Do doliny tymczasem zaczynają wchodzić chmury. Kończy się dzień.
Z minuty na minutę robi się coraz piękniej.
Spokój. Tamta chwila i obrazy z niej kojarzą mi się z pewnym utworem - Eddie Vedder - The Wolf
Żegnamy się z widokami. W dół schodzimy już w chmurach i częściowym zmroku. Chmury są dzisiaj chyba warstwowe, bowiem po pewnym czasie pozwalają nam coś zobaczyć.
W dół schodzimy w iście ekspresowym tempie. Kolejna warstwa chmur spotyka nas na Siodełku i towarzyszy do samego Starego Smokovca. Paskudna rzecz. A jeszcze paskudniej wraca się w czymś takim do Polski. Na szczęście mgła opuszcza nas za Bukowiną Tatrzańską. Poprzez dziwne sprawy organizacyjne schroniska na Głodówce zmuszeni jesteśmy wrócić do Krakowa wcześniej. Plany na następny dzień pozostały więc niezrealizowane. Jednak w związku z tym, co przekazał nam Czarek i o czym przeczytaliśmy potem w internecie, zbieg okoliczności był dla nas co najmniej szczęśliwy :) Zamiast zdobywać tatrzańskie szczyty zdecydowaliśmy się więc na najwyższy punkt w Krakowie - tak już mamy, że te najwyższe po prostu lubimy :)
I to by było na tyle :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz