Data:
30.03-02..04.2014
Rejon:
Zakrzówek, Dolina Kobylańska
Drogi - Zakrzówek:
Problemówka:
- Telewizorek (V+) - próba
- Superka (VI.1) - próba
Baba Jaga:
- Rysa Kurtyki (VI+),
Freney:
- Zacięcie Wiewiórek (VI+/VI.1),
Drogi - Dolina Kobylańska:
Mała Płyta:
- Dolna Mała Płyta (IV+),
Turnia Marcinkiewicza:
- Rysa Marcinkiewicza (V),
Turnia Marcinkowskiego:
- Środek Marcinkowskiego (III),
- Lewy Marcinkowski (IV-),
Szeroka Turnia:
- Księżycowy Kominek (IV-),
- Lewa Szeroka (V+).
Długa przerwa była od macania skały. Parę wizyt tylko na ściance. Jakoś nie rwaliśmy się za bardzo do ćwiczeń wspinaczkowych. Ciekawość formy jednak i tak była duża, a że weekend planowaliśmy raczej spokojny, tak spędziliśmy go częściowo męcząc się z rozplątywaniem liny:-)
Na początek do Zakrzówka. I oczywiście nie poszliśmy na nic nowego - na stare, nieco już znane skały.
Wybraliśmy na pierwszy rzut Problemówkę i...
... chyba długo tam nie wrócimy. Jedyne dwie drogi wycenione w naszym zasięgu są jak posmarowane masłem, i to nie byle jakim. Nasze przechodzenie "Telewizorka" zakończyło się dokładnie w tym samym miejscu co w zeszłym roku i szybko zrezygnowaliśmy z prób przejścia całości - są mniej wygładzone ścianki w pobliżu.
Jeszcze tylko kilka mozolnych prób na pobliskiej trudniejszej drodze i uciekamy na Babę Jagę - zrobiło się na Problemówce na prawdę tłoczno.
A na Babie Jadze co? A pustki.
Rozkładamy linę, maksimum sprzętu w garść (droga jak na okolicę długa, coś około 25-28m) i jazda!
Tutaj też nie odbiegliśmy od starych zwyczajów i próbujemy przejść tę samą Drogę Kurtyki. I również z lekkim obejściem największych trudności.
Zamiast tłumów leżakowiczów obserwował nas miły, starszy Pan - łojant lat 70-tych, który parę ciekawostek z czasów jego młodzieńczej wspinaczki opowiedział:-)
Nie zauważyłem najmniejszego postępu w stosunku do poprzedniego roku. No cóż, prawie w ogóle nie ćwiczyłem:-)
Za to Hemli poczyniła znaczne postępy, co nasz obserwator zgodził się uwiecznić aparatem.
I również nie podołała w przewieszce - jest tam nieco ślisko...
Na dobitkę jeszcze próba posiłowania się z okapem, ale to już nie na nasze siły:-)
Z dzisiejszego dnia to wszystko, jeszcze tylko podeszliśmy pod Freneya zobaczyć z czym ostatnio walczą autorzy bloga KatzeBemol:-)
Teraz jazda do Kobylan!
Niedzielę planujemy już trochę bardziej na łonie natury - choćby poza miastem:-)
Dość wcześnie zaglądamy do wlotu dolinki i ku naszemu zdziwieniu (i przerażeniu) widzimy wspinaczy na każdej ścianie! Nasłonecznionej - jeszcze trochę chłodno z rana. No tak... Gdzieś musimy się wbić.
Zatrzymujemy się przy całkowicie wolnej Turni obok Garażu.
Malutka ona, ale chcemy popróbować nie tyle wspinania, co trochę odświeżyć sobie radzenie ze sprzętem.
Prowadzimy więc tę kilkumetrową drogę, później asekuracja drugiego z góry i zjazd.
Na niedalekiej Turni Marcinkiewicza szukamy jakiejś przystępnej drogi. Jest taka piątka pośrodku, wspinający się obok mówią, że w pewnym miejscu nieco śliska. Nie kłamią, udaje się ją poprowadzić, ale nie było to łatwe.
Nim zdążyliśmy się tutaj rozejrzeć, pod ścianą pojawiło się 4 czy 5 ekip chętnych do tych dróg. Masakra! Wszędzie tłumy. Szybko uciekamy z tych okolic wgłąb doliny. I co? I to bardzo dobry pomysł! Tutaj tylko spacerujący z dziećmi i psami turyści i rowerzyści. Nikt się nie wspina. Super!
W drodze do Lotników (do których nie dotarliśmy) rozpoznaliśmy szukaną już kiedyś niewielką Turnię Marcinkowskiego.
Świetnie się składa, bo jest łatwa (drogi do IV-) i nie obita. Tego szukaliśmy! Zaczynamy zabawę z kośćmi.
Zbyt mało mieliśmy z nimi do czynienia. Niektóre założone kości po prostu wypadają nam wytrącone przez linę. Za to dała nam ta Turnia możliwość założenia górnego stanowiska, opuszczania drugiej osoby na linie z góry i poćwiczenie zakładania kostek, bo urzeźbiona jest niesamowicie! Polecam ją każdemu chcącemu poćwiczyć własną asekurację w przyjaznej skale.
Czas na zaplanowany obiad. Szukamy dogodnego miejsca poza ścieżkami do rozpalenia ogniska. Udaje się takie znaleźć, i to lepsze niż się spodziewaliśmy:-)
Zbieramy drewno, Hemli przygotowuje kijki i podkłada płomień pod stosik.
Pieczemy kiełbaski, pieczemy fileciki, pijemy kawę, leżymy w marcowym słońcu. Sielanka:-)
I ani żywego człowieka koło nas. Brakowało nam tego od wejścia do dolinki.
Lenistwo na łące mimo że przyjemne, nie jest naszą pasją. Zwijamy obozowisko i idziemy poszukać jeszcze jakiejś skały.
Znaleźliśmy się pod Jastrzębią i Szeroką Turnią. Pierwszy raz. Kolejna świetna grupka skał dająca różne możliwości od około III do sześć coś tam... Wybieramy kominek - wygląda na najłatwiejszy. I rzeczywiście, najtrudniejszym momentem okazało się ominięcie kolczastego krzaka, który opanował wszystkie dobre chwyty na przestrzeni metra.
Dzisiaj też spotykamy starszego Pana, który objaśnia nam szczegółowo trudności obecnych tu dróg:-) Co prawda Księżycowy Kominek obecnie wyceniany jest na IV-, ale za konieczność omijania krzaka innymi miejscami, dałbym na tym metrze nawet V-, i absolutnie nie żartuję:-) No, chyba, że macie w szpeju sekator...
Na wierzchołku Jastrzębiej Turni niespodzianka - podczas przypinania się do stanowiska za placami zerwał się z gniazda w oknie skalnym ptak. Duży, wysiadujący jajka. Pomiędzy nimi nawet się coś pierzastego małego ruszało. Niestety zdjęć brak - Hemi tutaj aparatem rządziła:-)
Podczas swojego przechodzenia tej drogi Hemli ją nieco wyprostowała (Wojtuś na dole uciekał na lewą z większych trudności, tak jak prowadzi droga), a po przejściu złowieszczego chwastu w połowie drogi postanowiła zakończyć ją na małej, sterczącej pośrodku w kominie turniczce.
Na zakończenie wspinaczkowego dnia jeszcze troszkę powędkowałem na sąsiednich, trudniejszych miejscach.
Udało się nawet dojść do stanowiska, ale o trudnościach nie przekraczających (chyba) V+, tak jakby Lewą Szeroką.
I na odchodne jeszcze gniazdo (sowy?) w sąsiedniej skale.
Groźnie łypała oczami. Lepiej nie drażnić:-)
Wracamy. Bardzo udany dzień.
Mimo, że już nie marzec, w trzy dni później pędzimy jeszcze do Zakrzówka popołudniem spróbować sił na bocznej ścianie Freney'a. Pomysł ten podrzucony oczywiście z bloga KatzeBemol, właścicieli serdecznie pozdrawiamy! :)
Z bólem wielkim na początku, oj z bólem:-) Bez zawiśnięć na linie się nie obeszło przed tymi przewieszkami i okapami na dole.
Jednak udało się przez nie przebić, a później droga już nie osiąga trudności (wedle mojej oceny) większej niż V.
Z tym, że po wymęczenie rąk na tych pierwszych metrach i powyżej szło strasznie wolno - dobre chwyty też nie chciały dobrze współpracować:-)
Choć dojście do końca po przekroczeniu dolnych trudności było już formalnością.
Wyceny tej drogi wahają się od VI+ do VI.1. W tej grupie się jeszcze nie orientuję, myślę, że największą rolę więc odgrywa tutaj wyślizganie skał. Jeżeli nie jest to teraz VI.1, to na pewno wkrótce będzie.
Na obecną chwilę to wszystko z naszych drobnych wspinaczek.
Na pewno nie spoczniemy i postaramy się cieszyć oczy lubiących ten temat:-)
Fajnie :-)
OdpowiedzUsuńTen Pan drugiego dnia, to był inny niż pierwszego? Fajnie tak posłuchać historii kogoś innego.
To dobrze, ze nadal będziecie cieszyć oczy lubiących ten temat :-P Czekam na następne wspinaczki.
Pan był inny, ale równie obeznany w terenie, w którym akurat byliśmy:-)
UsuńMam nadzieję, że pogoda szybko wróci do normalności, żebyśmy mogli ponownie w skałkowe tereny wyruszyć.
Pozdrawiam.
Bardzo fajna relacja :) Doczekałam się :D Dzięki! :)
OdpowiedzUsuńMy też Was serdecznie pozdrawiamy i mam nadzieję, że spotkamy się gdzieś w skałkach ;)
Co do Zacięcia Wiewiórek. .Całe trudności, jak słusznie zauważyłeś, sprowadzają się do pierwszych kilku metrów. Dalej to już formalność :) Podobnie jak ty podczas prowadzenia też w pewnym momencie tam zawisaliśmy na linie. (początek jest po prostu siłowy).... z tą różnicą, że my po zawiśnięciu (czy innym obciążeniu przelotu) nie kontynuujemy wspinania. :) Przez to póki co nie zrobiliśmy tego w całości. Ale ma to swoje dobre strony: takie wspinanie tak nie zakwasza i zajmuje znacznie mniej czasu. Wiadomo tak to często w życiu bywa "coś za coś" :-)
A co do tej płytki, którą robiliście w Kobylanach. Droga ta nam jest dobrze znana. Nie raz ją prowadziliśmy, gdy przyjeżdżaliśmy tam na rowerze. Dlatego mogliśmy brać mniej sprzętu ;) Droga nazywa się Dolna Mała Płyta i wyceniona jest na IV+. Trochę jest wyślizgana, ale dobrze ubezpieczona i nawet fajna ;) A Hemli też poprowadziła te płytkę? Jeśli tak to gratuluję, jeśli nie, też brawo za postępy we wspinacze :)
A Twoja technika jest na prawdę w porządku, myślę że tatrzańskie V stoją dla Was otworem!!! :)
Nic Wam nie pozostaje tylko działać w Tatrach! i tego Wam życzę!!!:)
jeszcze raz pozdrawiam!!!!
Dziękuję za sprostowanie odnośnie Małej Płyty - nie mamy żadnego solidnego przewodnika i trochę słabo się w skałkach orientujemy. Hemli na płytce weszła jako druga z asekuracją z góry i stamtąd sobie poćwiczyliśmy operacje sprzętowe na stanowisku górnym i zjazd - wszystko z myślą o nieco większych skałach:-)
UsuńMyślę, że przejście Zacięcia Wiewiórek od strzału może być na razie ponad moje siły, ale jak na Zakrzówek dobrze się zachowała i nie raz się tam jeszcze posiłujemy:-)
My na razie nie przykuwamy większej uwagi do stylu, nie mogę się też wręcz doczekać aż wyruszymy z liną w Tatry, choć wydaje mi się, że V na razie nas przerasta i się chyba na takie drogi nie porwiemy, raczej jakieś granie.
Ku naleganiu niektórych obserwatorów, w następnej aktualizacji bloga również będą wspinaczki:)
pozdrowienia!