środa, 24 stycznia 2018

Koleją pośród norweskich olbrzymów

Poprzedni dzień wycieczki

Naszą opowieść o zwiedzaniu norweskiej stolicy zakończyliśmy na momencie, w którym wsiadamy do pociągu.


Pociągu na północ, rzecz jasna. Pociąg kończy bieg w Trondheim, lecz my tak daleko nie jedziemy. Usadawiamy się wygodnie - norweskie pociągi są bardzo komfortowe.


Wyjeżdżamy z okolic metropolii, a zaraz za nią, czekają nas dość nizinne widoki.


Dlatego też nie polecam zaczynać poznawania Norwegii od wycieczki do Oslo. Nie zobaczycie prawdziwej natury tego kraju - dosłownie i w przenośni ;) Później będzie ciekawiej. Dlatego korzystamy z okazji i szukamy w przewodniku, co ciekawego możemy jeszcze zobaczyć w nadchodzących dniach.


Jako pierwsze urozmaicenie krajobrazu, naszym oczom okazuje się największe jezioro w Norwegii - Mjøsa.


Nad brzegiem jeziora leży znane chyba wszystkim miasteczko Lillehammer, w którym w roku 1994 rozegrano zimową olimpiadę. Uchylę rąbka tajemnicy, że o Lillehammer jeszcze na blogu będzie... O ile doczekacie się relacji z naszego kolejnego wyjazdu do Norwegii :)

Mijamy Lilli i wjeżdżamy do doliny Gudbrandsdalen. Malownicza, pełna zieleni dolina, nad którą na horyzoncie pojawiają się widoki na pierwsze wysokie góry.


Dolinę Gudbrandsdalen znają głównie wielbiciele typowego norweskiego sera brunost (brązowy ser). Wyrabiamy jest z serwatki, pierwotnie mleka koziego, czemu zawdzięcza ciemną barwę i karmelowy posmak. Rzekomo powstał przez przypadek (jak spora część norweskich potraw, mam wrażenie...), kiedy pewna gospodyni w Gudbrandsdalen zapomniała garnka na piecu, część wody z serwatki odparowała... A to, co zostało, postanowiła zjeść. I okazało się być całkiem dobre ;)

Brunost jest do kupienia praktycznie tylko w Norwegii. Można go zrobić w domowych warunkach (wypróbowałam), ale nie jest tak dobry, jak kupiony w Remie 1000 :)

Brunost to to, co zawsze muszę przywieźć z Norwegii. Niepowtarzalny smak :)
Wracając jednak do naszej wycieczki. Przemierzaliśmy doliną Gudbrandsdalen kolejne kilometry, zbliżając się do naszej stacji przesiadkowej - Dombås.


Jeszcze ostatnie widoki z pociągu do Trondheim. Ta rzeka zdecydowanie świadczy o tym, że znajdujemy się w górzystym terenie ;)

W Dombåsie opuściliśmy nasz wygodny pociąg i szybkim krokiem ruszyliśmy, żeby przesiąść się do mniejszego pociągu zmierzającego w kierunku Åndalsnes. Dombås widzieliśmy więc przelotem. A szkoda, bo myślę, że warto zatrzymać się tam na dłużej. To pięknie położone miasteczko, u stóp gór Dovrefjell i Rondane. A w okolicy żyją się woły piżmowe.


Naszym celem była jednak przejażdżka piękną doliną Romsdal. Pociąg Dombås-Åndalsnes jest pociągiem typowo turystycznym. Nie wiem jak inne połączenia na tej trasie, ale nasz pociąg nie zatrzymywał się po drodze na żadnej stacji. Trochę dziwne, bo sporo tych stacji tam było. Podczas mijania różnych atrakcji słyszeliśmy krótki opis w 3 językach - po norwesku, angielsku i niemiecku.



Norweska idylla :)


A to zostawiamy za nami, z widokiem na góry Rondande i dolinę Gudbrandsdalen.

Im bardziej oddalamy się od Dombåsu, tym ciaśniejsza robi się dolina. Sporo słyszeliśmy o Romdsdalen. Głównie to, że jest przepiękna. Okej, w Norwegii to nic dziwnego... Ale Romsdalen jest wyjątkowa. Trzeba było tam pojechać, żeby zrozumieć, o co chodzi :)


Dolina jest rzeczywiście niesamowita. Zacieniona, a nad nią wznoszą się wielkie ścianiska norweskich olbrzymów. Pełna soczystej zieleni.

Jechaliśmy pociągiem, odcinkiem Raumabanen. Budowany był w latach 10-20 XX wieku. Norwescy inżynierowie nie mają łatwego zadania podczas planowania transportu :) Tym bardziej dziwią mnie rozwiązania, jakie zastosowano w Raumabanen, szczególnie tunel w górze, którym pociąg stopniowo obniża się na dno doliny.

Zajęliśmy strategiczne miejsce w pociągu tak, żeby nie raziło nas słońce. Nieźle się zdziwiliśmy, jak po wyjechaniu z tunelu słonko świeciło nam prosto w oczy :D Po prostu pociąg w tunelu wykonał obrót o 180 stopni :)


Po przejechaniu przez kolejny tunel znowu mieliśmy słońce z właściwej strony - czyli kolejny zakręt 180 stopni. Zniżyliśmy się tym aż do dna doliny.


Pięknym miejscem na trasie jest też Kylling bru. My załapaliśmy się tylko na widok z niego :)




Z całej wycieczki pociągiem najbardziej nie mogłam się doczekać spojrzenia na ogromne ścianiska Trollveggen. Pierwszy raz przeczytałam o nich w książce Tadeusza Piotrowskiego W Lodowym Świecie Trolli. Czytając tą książkę nie sądziłam, że parę lat później będę spoglądać na te same ściany, które zdobywał Tadeusz Piotrowski z kompanami x lat temu. Koniecznie muszę tą książkę przeczytać jeszcze raz :)

I w końcu doczekałam się. Tego widoku nie zapomnę :)






Trzeba było zadzierać głowy :)


Zdaję sobie sprawę, że zdjęcia nie oddają tego ogromu. Polecam więc zobaczyć je na żywo :)

Z ciekawostek, w sąsiedztwie Trollveggen znajduje się góra Mannen, która przynajmniej raz do roku przyprawia Norwegów o szybsze bicie serca. Część Mannen bowiem grozi zawaleniem. Z tego powodu, jeśli monitorowana część góry wykazuje większą aktywność niż zazwyczaj, odbywa się ewakuacja mieszkańców okolicznych terenów. Mannen lubi straszyć, ale kiedy tak naprawdę postanowi runąć w otchłań doliny Romsdal... Tego nie wie nikt ;) A wtedy na przejazd pociągiem do Åndalsnes też trzeba będzie zapewne poczekać, bo zniszczenia będą na pewno spore. Nie jest to jedyny taki przypadek "góry strachu" w tej okolicy - o kolejnym w dalszych relacjach :)


Jeszcze spojrzenie za siebie na znikające ściany trolli.


Tymczasem zbliżamy się do końcowej stacji i co za tym idzie, do fiordu. Pani "automatyczny przewodnik" z pociągu każe nam się jeszcze odwrócić. Za naszymi plecami góruje majestatyczny Romsdalshornet.


Warto było ;)



Ostatnie widoki na góry dzisiaj i wszystko pokrywa się chmurzyskami. Rzekomo przychodzą od morza...


Witamy w Åndalsnes :) Mały tu ruch...
Åndalsnes to nieduże miasteczko. Mieszka tu zaledwie 3.000 ludzi. Leży nad brzegiem Romsdalsfjorden. Jest naprawdę przepięknie położone. Niestety nam nie było dane widzieć całego piękna okolicy, bo skryło się w chmurach. To też pewnie nierzadkie zjawisko w okolicy - w końcu znajdujemy się w szeroko rozumianym Vestlandet. A w Vestlandet  po prostu często i dużo pada ;)


Na stacji odwiedzamy jeszcze ciekawe miejsce - kapliczkę w wagonie.


Największa atrakcja to oczywiście Biblia po norwesku :)


Pierwsza myśl: fajnie by się tu spało... :) Robi się trochę późno, najwyższy czas więc znaleźć jakieś miejsce noclegowe.

Dookoła stacji nie znajdujemy jednak nic ciekawego. Analizujemy mapkę i w końcu udaje nam się wynaleźć jakieś miejsce, nad brzegiem fiordu. Nie jest to miejsce marzeń, ale jest nam już wszystko jedno i chcemy iść spać ;)


Natta!

Kolejny dzień wycieczki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz