TRASA:
Åndalsnes - Trollstigen - Valldal - Eidsdal - Ørnevegen - Geiranger
Rano budzą nas krople deszczu uderzające o namiot. Nie lubimy takich pobudek ;)
Jemy śniadanko - tunfisk (tuńczyk) z Remy 1000 czy tam Kiwi Mini Pris. Podstawa naszej diety przez kolejne dni na norweskiej ziemi. Na szczęście przestaje padać, a my możemy się zwijać i ruszać w dalszą drogę.
Jemy śniadanko - tunfisk (tuńczyk) z Remy 1000 czy tam Kiwi Mini Pris. Podstawa naszej diety przez kolejne dni na norweskiej ziemi. Na szczęście przestaje padać, a my możemy się zwijać i ruszać w dalszą drogę.
Na początek jednak korzystamy z większych przejawów cywilizacji i odwiedzamy norweskie "biedronki", żeby zaopatrzyć się w zapasy. To poniekąd przełomowy wyjazd do Norwegii. Pierwszy raz decydujemy się pojechać na dłużej właśnie dzięki temu, że odkryliśmy, że w krainie fiordów można się też tanio żywić. Kupujemy zapasy na najbliższe 3 dni i w drogę.
Ruszamy w stronę Trollstigen. Kawałek poboczną drogą i będziemy na głównej, z której na pewno złapiemy jakiegoś stopa. Hm, kawałek trochę się dłuży, zwłaszcza, kiedy plecaki ciążą ;)
Ruszamy w stronę drogi prowadzącej do Trollstigen. Idziemy niby kawałek, ale jakoś się dłuży, pewnie ze względu na ciężkie plecaki. Po drodze mała odskocznia - chwila dla szachisty ;)
17 km do celu. Tak blisko, a tak daleko...
Trollstigen jest gdzieś tam, w głębi doliny.
17 km do celu. Tak blisko, a tak daleko...
Trollstigen jest gdzieś tam, w głębi doliny.
W końcu docieramy do głównej drogi, nr 63. Czas więc na pierwszego stopa.
Łapiemy, łapiemy... I nic. Czasami ktoś odmacha, ale większość kierowców nie zwraca na nas uwagi.
Mija godzina... W końcu się udaje. Zatrzymuje się Norweg z Trondheim, który wybiera się pobiegać w góry, własnie w okolicach Trollstigen. Rozmawia się całkiem fajnie, chociaż naszą uwagę przede wszystkim przykuwa droga.
Wąsko, zakręty 180 stopni... Najbardziej współczuję kierowcom autobusów ;)
Łapiemy, łapiemy... I nic. Czasami ktoś odmacha, ale większość kierowców nie zwraca na nas uwagi.
Mija godzina... W końcu się udaje. Zatrzymuje się Norweg z Trondheim, który wybiera się pobiegać w góry, własnie w okolicach Trollstigen. Rozmawia się całkiem fajnie, chociaż naszą uwagę przede wszystkim przykuwa droga.
Wąsko, zakręty 180 stopni... Najbardziej współczuję kierowcom autobusów ;)
Dla niezmotoryzowanych: zbocze, na którym jest Droga Trolli można też przejść szlakiem turystycznym.
Niestety Droga Trolli tonie w chmurach. Wjeżdżamy na górę, dziękujemy naszemu podwożącemu i lecimy rozejrzeć się po okolicy. Może jednak się rozchmurzy?
Motywem przewodnim w okolicy jest troll. Trolle są wszędzie. wręcz trzeba uważać, żeby nie wyżarły czegoś z plecaka ;)
Zostawiamy klamoty w Fjellstue - nowoczesnym budynku, który znajduje się na przełęczy. Mieści się w nim kawiarnia i sklepy z pamiątkami. Idziemy się rozejrzeć po okolicy, kawałek za Fjellstue znajduje się platforma widokowa.
Tyle, że widoków brak. Czekamy, czekamy... I nic. Nie jest nam dane tym razem zobaczyć Trollstigen w całej okazałości. Następnym razem ;)
Posilamy się i ruszamy dalej.
Dookoła wiszą chmury. Do tego zaprzyjaźniają się z nami owce... Lubimy owce, ale w obecnej sytuacji jeszcze zmniejszają nasze szanse na złapanie stopa ;)
Stoimy i łapiemy.
Widzimy, że w zatoczce naprzeciwko nas zatrzymuje się sporych rozmiarów samochód. Kierowca wysiada i pyta się nas, gdzie chcemy jechać. Odpowiadamy, że w przeciwnym kierunku. Okej, to wsiadajcie! Hmmm... Ale jak to? :)
Okazuje się, że nasz nowy znajomy z Niemiec jechał zobaczyć Trollstigen, ale stwierdził, że to bez sensu, skoro i tak jej nie zobaczy. Przy okazji postanowił nas podwieźć :)
Auto to prawdziwy smok. Nasze plecaki jadą powciskane pomiędzy skrzynkami, związane linkami. Ja siadam z przodu i od razu zaprzyjaźniam się z psiakiem o imieniu Basket :) Podsiadłam go, ale chyba mu to nie przeszkadza :)
Ruszamy. Chwilę później zostawiamy chmury za sobą i możemy już podziwiać widoki.
Nasz Dobrodziej jest leśniczym. Jeździ już 2 miesiące po Norwegii, zaczął od dalekiej północy i jedzie w kierunku południa. Kolejnym jego celem miała być miejscowość w okolicy Sognefjordu. Jechał odnaleźć człowieka, który paręnaście lat temu pomógł jego bratu. Fajnie :)
Chyba ucieszył się z naszego towarzystwa, po takim czasie jazdy samemu miał ochotę sobie z kimś pogadać :)
My tu gadu gadu, a kilometry lecą ;) Zbliżamy się do Valldall, gdzie przepłyniemy Norddalsfjorden.
Kiedyś się takiego dorobi :)
Ściany, głębokie fiordy... Witamy w Vestlandet :) Ciekawostka z okolicy - w 1934 w rejonie Tafjorden, czyli w stronę, w którą jest zrobione zdjęcie doszło do tragedii. Nad fiordem doszło do oberwania skały, która runęła do fiordu i wywołała wysoką falę, która zabiła 40 osób w miejscowościach. Fjørå i Tarjord, niszcząc przy okazji domy.
W okolicy znajduje się parę gór, które również grożą zawaleniem - o tym napiszę jednak nieco później.
Dopływamy do Eidsdal. Stąd tylko paręnaście kilometrów do naszego celu...
Po drodze zatrzymujemy się jeszcze nad jeziorkiem Eidsvatnet.
Będąc w takich miejscach zawsze zastanawiam się, jak żyje się tutaj ludziom w zimie, kiedy słońce świeci bardzo krótko, o ile oczywiście jakieś światło dotrze do domostw znad krawędzi gór.
Wsiadamy do auta - kolejny przystanek z widokiem na Geiranger.
Po kilkunastu minutach ukazuje się nam w dole. Uuu... Trochę metrów w pionie mamy jeszcze do pokonania.
Zjeżdżamy stromą drogą z serpentynami. Droga nazywa się Ørnevegen, czyli Orla Droga. Prawie jak Orla Perć ;)
Zatrzymujemy się na punkcie widokowym. Geirangerfjorden robi niesamowite wrażenie. Wiele fiordów już mieliśmy okazję widzieć, ale Geirangerfjorden rzeczywiście jest wyjątkowy.
Z tyłu widać słynny Wodospad Siedmiu Sióstr (De syv søstrene). Będziemy mieli okazję jeszcze przyjrzeć się mu z bliska.
I widok na maleńkie Geiranger i górujące nad nim szczyty, m.in. popularny szczyt Dalsnibba, na który można wyjechać samochodem. Statek, który przypłynął do miasteczka, to naprawdę duży wycieczkowiec. Z tej perspektywy wygląda jak nieduży statek :)
Zjeżdżamy do fiordu. Punkt widokowy znajduje się na ok. 400 m.n.p.m. A więc zjeżdżamy 400 metrów w dół. Zatkane uszy to standard, jeśli jeździ się po Norwegii samochodem ;) Z resztą w pociągu też zatyka :P
Przejeżdżamy Geiranger i ani się obrócimy, a wyjeżdżamy z miasteczka. Informujemy naszego Dobrodzieja, że chcemy zostać w Geiranger na dłużej. Jest troszkę niepocieszony. Chce dać nam złowioną wcześniej rybę, ale niestety musimy odmówić - nie mamy zbytnio warunków do przyrządzenia takiej rybki, a szkoda. Dziękujemy za pomoc i się żegnamy.
Ogarniamy się i patrzymy, co dalej. Wracamy do miasteczka.
Schodzimy do fiordu wzdłuż wodospadu o wymownej nazwie Storfossen (duży wodospad). Ja bym go tam raczej nazwała głośny, mieszkańcy Geiranger muszą się przyzwyczaić do jego nieustannego szumu (może poza zimą, kiedy to pewnie czasem zamarza).
A nam udało się dotrzeć do kolejnego fajnego miejsca :)
I docieramy do fiordu. Z tej perspektywy wycieczkowiec wydaje się być nieco większy niż z góry ;)
Robimy rozeznanie po miasteczku, które jest naprawdę skromnych rozmiarów. Jest za to sklep, co najważniejsze. I spory kemping, z którego oczywiście nie planujemy korzystać.
Sven Olav też chce mieć zdjęcie :)
Robimy małe zakupy i wypisujemy kartki.
W międzyczasie odpływa wycieczkowiec. W Geiranger od razu robi się ciszej, spokojniej.
Na brzegu fiordu pozostał kawałek starej zabudowy, z czasów kiedy Geiranger nie było jeszcze miejscowością turystyczną, której zdjęcia zalewają internet :)
Z dawnych czasów oprócz budynków, pozostał jeszcze troll. Hm, wyobrażałam sobie, że trolle są mniejsze, a tu proszę.
Ta pocztówka bardziej pasuje mi w sumie do Lofotów, ale jest osobliwa ;)
Zaczynamy się rozglądać za miejscem na biwak. Zbytniego wyboru nie ma - płaskich miejsc jak na lekarstwo.
Wynajdujemy miejsce, w którym są już jakieś namioty. Jak się okazuje, należą do naszych południowych sąsiadów, Czechów. Rozmawiamy chwilę i okazuje się, że oni też podróżują stopem, z tym, że w piątkę :)
Mój jest ten kawałek trawnika... :)
Kolacja i zasypiamy z nadzieją, że jutro przywita nas w Geiranger kolejny, piękny dzień.
Kolejny dzień wycieczki
Zostawiamy klamoty w Fjellstue - nowoczesnym budynku, który znajduje się na przełęczy. Mieści się w nim kawiarnia i sklepy z pamiątkami. Idziemy się rozejrzeć po okolicy, kawałek za Fjellstue znajduje się platforma widokowa.
Tyle, że widoków brak. Czekamy, czekamy... I nic. Nie jest nam dane tym razem zobaczyć Trollstigen w całej okazałości. Następnym razem ;)
Posilamy się i ruszamy dalej.
Dookoła wiszą chmury. Do tego zaprzyjaźniają się z nami owce... Lubimy owce, ale w obecnej sytuacji jeszcze zmniejszają nasze szanse na złapanie stopa ;)
Stoimy i łapiemy.
Widzimy, że w zatoczce naprzeciwko nas zatrzymuje się sporych rozmiarów samochód. Kierowca wysiada i pyta się nas, gdzie chcemy jechać. Odpowiadamy, że w przeciwnym kierunku. Okej, to wsiadajcie! Hmmm... Ale jak to? :)
Okazuje się, że nasz nowy znajomy z Niemiec jechał zobaczyć Trollstigen, ale stwierdził, że to bez sensu, skoro i tak jej nie zobaczy. Przy okazji postanowił nas podwieźć :)
Auto to prawdziwy smok. Nasze plecaki jadą powciskane pomiędzy skrzynkami, związane linkami. Ja siadam z przodu i od razu zaprzyjaźniam się z psiakiem o imieniu Basket :) Podsiadłam go, ale chyba mu to nie przeszkadza :)
Ruszamy. Chwilę później zostawiamy chmury za sobą i możemy już podziwiać widoki.
Nasz Dobrodziej jest leśniczym. Jeździ już 2 miesiące po Norwegii, zaczął od dalekiej północy i jedzie w kierunku południa. Kolejnym jego celem miała być miejscowość w okolicy Sognefjordu. Jechał odnaleźć człowieka, który paręnaście lat temu pomógł jego bratu. Fajnie :)
Chyba ucieszył się z naszego towarzystwa, po takim czasie jazdy samemu miał ochotę sobie z kimś pogadać :)
My tu gadu gadu, a kilometry lecą ;) Zbliżamy się do Valldall, gdzie przepłyniemy Norddalsfjorden.
Kiedyś się takiego dorobi :)
Ściany, głębokie fiordy... Witamy w Vestlandet :) Ciekawostka z okolicy - w 1934 w rejonie Tafjorden, czyli w stronę, w którą jest zrobione zdjęcie doszło do tragedii. Nad fiordem doszło do oberwania skały, która runęła do fiordu i wywołała wysoką falę, która zabiła 40 osób w miejscowościach. Fjørå i Tarjord, niszcząc przy okazji domy.
Źródło - vg.no |
W okolicy znajduje się parę gór, które również grożą zawaleniem - o tym napiszę jednak nieco później.
Dopływamy do Eidsdal. Stąd tylko paręnaście kilometrów do naszego celu...
Po drodze zatrzymujemy się jeszcze nad jeziorkiem Eidsvatnet.
Będąc w takich miejscach zawsze zastanawiam się, jak żyje się tutaj ludziom w zimie, kiedy słońce świeci bardzo krótko, o ile oczywiście jakieś światło dotrze do domostw znad krawędzi gór.
Wsiadamy do auta - kolejny przystanek z widokiem na Geiranger.
Po kilkunastu minutach ukazuje się nam w dole. Uuu... Trochę metrów w pionie mamy jeszcze do pokonania.
Zjeżdżamy stromą drogą z serpentynami. Droga nazywa się Ørnevegen, czyli Orla Droga. Prawie jak Orla Perć ;)
Zatrzymujemy się na punkcie widokowym. Geirangerfjorden robi niesamowite wrażenie. Wiele fiordów już mieliśmy okazję widzieć, ale Geirangerfjorden rzeczywiście jest wyjątkowy.
Z tyłu widać słynny Wodospad Siedmiu Sióstr (De syv søstrene). Będziemy mieli okazję jeszcze przyjrzeć się mu z bliska.
I widok na maleńkie Geiranger i górujące nad nim szczyty, m.in. popularny szczyt Dalsnibba, na który można wyjechać samochodem. Statek, który przypłynął do miasteczka, to naprawdę duży wycieczkowiec. Z tej perspektywy wygląda jak nieduży statek :)
Zjeżdżamy do fiordu. Punkt widokowy znajduje się na ok. 400 m.n.p.m. A więc zjeżdżamy 400 metrów w dół. Zatkane uszy to standard, jeśli jeździ się po Norwegii samochodem ;) Z resztą w pociągu też zatyka :P
Przejeżdżamy Geiranger i ani się obrócimy, a wyjeżdżamy z miasteczka. Informujemy naszego Dobrodzieja, że chcemy zostać w Geiranger na dłużej. Jest troszkę niepocieszony. Chce dać nam złowioną wcześniej rybę, ale niestety musimy odmówić - nie mamy zbytnio warunków do przyrządzenia takiej rybki, a szkoda. Dziękujemy za pomoc i się żegnamy.
Ogarniamy się i patrzymy, co dalej. Wracamy do miasteczka.
Schodzimy do fiordu wzdłuż wodospadu o wymownej nazwie Storfossen (duży wodospad). Ja bym go tam raczej nazwała głośny, mieszkańcy Geiranger muszą się przyzwyczaić do jego nieustannego szumu (może poza zimą, kiedy to pewnie czasem zamarza).
A nam udało się dotrzeć do kolejnego fajnego miejsca :)
I docieramy do fiordu. Z tej perspektywy wycieczkowiec wydaje się być nieco większy niż z góry ;)
Robimy rozeznanie po miasteczku, które jest naprawdę skromnych rozmiarów. Jest za to sklep, co najważniejsze. I spory kemping, z którego oczywiście nie planujemy korzystać.
Sven Olav też chce mieć zdjęcie :)
Robimy małe zakupy i wypisujemy kartki.
W międzyczasie odpływa wycieczkowiec. W Geiranger od razu robi się ciszej, spokojniej.
Na brzegu fiordu pozostał kawałek starej zabudowy, z czasów kiedy Geiranger nie było jeszcze miejscowością turystyczną, której zdjęcia zalewają internet :)
Z dawnych czasów oprócz budynków, pozostał jeszcze troll. Hm, wyobrażałam sobie, że trolle są mniejsze, a tu proszę.
Ta pocztówka bardziej pasuje mi w sumie do Lofotów, ale jest osobliwa ;)
Zaczynamy się rozglądać za miejscem na biwak. Zbytniego wyboru nie ma - płaskich miejsc jak na lekarstwo.
Wynajdujemy miejsce, w którym są już jakieś namioty. Jak się okazuje, należą do naszych południowych sąsiadów, Czechów. Rozmawiamy chwilę i okazuje się, że oni też podróżują stopem, z tym, że w piątkę :)
Mój jest ten kawałek trawnika... :)
Kolacja i zasypiamy z nadzieją, że jutro przywita nas w Geiranger kolejny, piękny dzień.
Kolejny dzień wycieczki
Świetna wyprawa jak i relacja! Czekam na dalsze części :)
OdpowiedzUsuńDziękujemy, kolejne części już się piszą :)
Usuń