TRASA:
Geiranger - Homlong - Skageflå - Geiranger - Flydalsjuvet
Geiranger o poranku wita nas słoneczną pogodą. Zamiast ciszy i spokoju jednak dochodzi do nas dziwny, rytmiczny pomruk... Nie daje nam to spokoju, wynurzamy się z namiotu i naszym oczom od razu ukazuje się sprawca. A raczej sprawczyni ;)
Nazywa się Queen Elizabeth. Woow! Tak wielki i luksusowy wycieczkowiec zawitał do Geiranger akurat dziś. Mamy farta :)
Zwijamy manatki i idziemy zwiedzać dzisiaj zakątki Geirangerfjordu.
Pamiątkowe zdjęcie ze statkiem musi być.
Geiranger wygląda dzisiaj oczywiście bajkowo.
Tobołki spakowane... No, to w górę.
Naszym dzisiejszym celem jest dawne gospodarstwo Skageflå. 5 km wędrówki po zboczach Geirangerjordu. Można tam też dotrzeć łódką. Dociera się pod zbocze fiordu, następnie dość eksponowanym odcinkiem z łańcuchami wspina się do osady. A potem powrót 5-kilometrową ścieżką. My wybraliśmy jednak opcję z buta tam i z powrotem... Przede wszystkim ze względu na wysokie koszty.
Początek jest stromy, ścieżka szybko pnie się do góry. A więc są lepsze widoczki. Tutaj widać, jaką chmurę dymu produkuje statek, którym chwilę temu się zachwycaliśmy. Właśnie ze względu na zanieczyszczenia największe wycieczkowce nie mogą wpływa do Geiranger. Tym bardziej, że statki stoją tam cały dzień.
Na przeciwległym zboczu widzimy Drogę Orłów - Ørnevegen, którą wczoraj zjeżdżaliśmy do Geiranger.
Osiągamy wysokość ok. 400 m i idziemy sobie raczej płaską ścieżką.
Pod nami, zdaje się, jest bardzo stromo :)
Po 1,5 h wędrówki docieramy do osady o nazwie Homlungsætra, która wygląda jak żywcem wyciągnięta z filmu typu Władca Pierścieni. Takie miejsca istnieją naprawdę :)
Ciekawość nakazuje nam sprawdzić, ale wszystkie domki są zamknięte.
W tym miejscu rozchodzi się szlak. Jeden prowadzi na górę Keipane, a drugi do osady Skageflå. Keipane na pewno też jest fajne, a widok z niej niesamowity... Osada na skraju fjordu jakoś bardziej nas ciekawi. Schodzimy więc w dół.
I chwilę później naszym oczom okazuje się piękny widok na Geirangerfjorden i Wodospad Siedmiu Sióstr (De syv søstrene).
A w dole widzimy miejsce, do którego zmierzamy.
Patrząc na ten widok przypomina mi się jeden fakt na temat okolic Geiranger. Nad sąsiednim fiordem wznosi się masyw Åkneset, w którym to znajduje się sporych rozmiarów szczelina Åknesremna, która stale się rozszerza. Pewnego dnia, w nieokreślonej przyszłości, część góry runie do fiordu, niszcząc okoliczne wioski, takie jak Hellesylt, czy właśnie Geiranger. Część góry spadająca do fiordu wywoła falę tsunami, która po kilku minutach dotrze do Geiranger, niszcząc domy i wymywając parę metrów wybrzeża.
Szczelina jest pod stałą obserwacją, zabezpieczona, oraz regularnie badana. Norwegia przygotowana jest jednak ciągle na wydanie ostrzeżenia o ewakuacji. Kto wie, kiedy Åkneset runie do fjiordu. Może za tydzień, a może za 200 lat? Dla zainteresowanych tematem polecam norweski film Fala (Bølgen), który przedstawia właśnie taki czarny scenariusz. Dobrze, że obejrzeliśmy go po odwiedzinach Geiranger :D W internecie można znaleźć sporo artykułów na ten temat, jednak chyba wszystkie po norwesku.
Wróćmy jednak do naszej wycieczki. Schodzimy stromą ścieżką do osady.
Kto pomyślał nawet o lince, jak jest ślisko, to na pewno może się przydać.
Po paru minutach docieramy do sporej polanki, na której stoi parę drewnianych chatek. Jesteśmy na miejscu, w Skageflå.
Podobno w czasach, kiedy gospodarstwo było zamieszkałe, było to jedno z najbogatszych gospodarstw w okolicy. Może dlatego, że poborca podatków miał problemy z dotarciem tutaj? ;) Osobiście nie wyobrażam sobie, jak dało się mieszkać w takim miejscu. Gdzieś słyszałam, że mieszkańcy takich osad trzymali małe dzieci "na sznurkach", na tyle długich, żeby dzieci mogły się bawić i biegać, ale na tyle krótkich, żeby nie spadły do fiordu ;)
Dookoła pięknie, otacza nas soczysta zieleń. To na pewno to, co w Norwegii rzuca się w oczy. W Polsce taka soczysta, świeża zieleń jest chyba tylko w maju.
Napawamy się widokami. W międzyczasie nadchodzą turyści z dołu, którzy wybrali opcję wyjechania łódką. Jest ich zdecydowanie więcej, niż ludzików takich, jak my :)
Na koniec trzeba jeszcze skorzystać z do, czyli toalety :) Norwegowie pomyśleli o wszystkim. A w środku, jak na taką zabudowę przystało, decha z dziurą. Ale wszystko utrzymane w czystości. Norweskie standardy.
Wracamy tą samą drogą. Czeka nas jeszcze trochę dreptanka.
I ostatni widok na Skageflå.
Koło Wodospadu Siedmiu Sióstr też są jakieś budynki. Jak widać kiedyś takie "apartamenty" na krawędzi były bardzo modne :)
Wracamy nad poziom morza. Nasza Queen nadal jest.
A tutaj jeszcze historia prawdziwa... Dlaczego Wojtuś tak lubi jeździć do Norwegii :) Gdzie indziej znalazłby takie piękne grzybki? Codzienne myszkowanie w ściółce podczas naszych wakacji w Norwegii to standard... Nie zliczę zdjęć z grzybami, zdjęć samych grzybów... W końcu każdy ma jakiegoś fioła :)
Powracamy nad poziom morza. Tam natykamy się na jeszcze jeden statek, tym razem jeden z "floty" Hurtigruten - Finnmark. Chodzi nam po głowie taki rejs wzdłuż norweskiego wybrzeża... Ale to chyba dopiero na emeryturze :)
Zaglądamy jeszcze do Geiranger na małe co nieco, ja korzystam z kempingu i lecę się umyć. Załapujemy się jeszcze na odpłynięcie Queen Elizabeth 2. Hucznie, jak włącza syreny okrętowe, to dudni w całej dolinie - do obejrzenia na krótkim filmiku.
Nie zamierzamy jednak dzisiaj spać zaraz nad fiordem. Do tego Wojtek koniecznie musi znaleźć jedno miejsce, które wypatrzył na widokówce. Po spytaniu się w informacji turystycznej, gdzie to jest i jak tam dotrzeć, pani stwierdziła, że się nie da, bo miejsce jest zagrodzone. Oho, czyli, że wyzwanie dla Wojtka :) A więc czeka nas wędrówka pod górę. Zaledwie trochę ponad 300 metrów.
Idziemy raz to drogą, raz ścieżkami. Po drodze co chwile zatrzymujemy się, żeby podskubać trochę malinek ;)
Smakowite :)
Trochę się ciągnie ta droga.
Po drodze zagaduje nas Niemiec, który przemierza Norwegię na rowerze. Podziwiamy :) Opowiada o swoich dotychczasowych rowerowych wyprawach. Podobno był poprzedniego dnia tam, gdzie my, w okolicach Trollstigen. I podobno kilkadziesiąt metrów nad tą warstwą chmur było piękne słońce i niesamowite widoki... Eech ;)
W końcu docieramy na miejsce. Do punktu widokowego, który nazywa się Flydalsjuvet.
Wojtkowi nie wystarczy jednak piękny widok na fiord, musi znaleźć coś jeszcze...
Po chwili mnie woła. A to uparciuch! Jak widać ogrodzenie było mało skuteczne, właściwie, to w ogóle go nie było... ;)
A oto, proszę państwa, w całej okazałości, Flydajsjuvet.
Nie robi co prawda takiego wrażenia, jak Trolltunga... Ale w odpowiedniej perspektywie wydaje się być właśnie takim językiem skalnym, jak Trolltunga.
Wojtek spełniony, a więc, można się rozglądać za miejscem biwakowym.
Znajdujemy je dość szybko. Do dzisiaj wspominamy, że to był jeden z naszych lepszych biwaków w Norwegii. Na równi z biwakiem pod Nigardsbreen :)
Raz, dwa i nasz domek letniskowy gotowy :)
Niebo nabiera już pięknych kolorków. Wojtek postanawia ukoronować ten dzień małym ogniskiem.
Jest trochę zimno, ale ogień grzeje. Siadamy, pieczemy kabanosy (tylko to mieliśmy) i oglądamy zachód słońca nad Geirangerfjorden... To jeden z tych wieczorów, których się nigdy nie zapomni :)
Dobrej nocy życzą Hemli i Wojtek... :)
Kolejny dzień wycieczki
Pamiątkowe zdjęcie ze statkiem musi być.
Geiranger wygląda dzisiaj oczywiście bajkowo.
Tobołki spakowane... No, to w górę.
Naszym dzisiejszym celem jest dawne gospodarstwo Skageflå. 5 km wędrówki po zboczach Geirangerjordu. Można tam też dotrzeć łódką. Dociera się pod zbocze fiordu, następnie dość eksponowanym odcinkiem z łańcuchami wspina się do osady. A potem powrót 5-kilometrową ścieżką. My wybraliśmy jednak opcję z buta tam i z powrotem... Przede wszystkim ze względu na wysokie koszty.
Początek jest stromy, ścieżka szybko pnie się do góry. A więc są lepsze widoczki. Tutaj widać, jaką chmurę dymu produkuje statek, którym chwilę temu się zachwycaliśmy. Właśnie ze względu na zanieczyszczenia największe wycieczkowce nie mogą wpływa do Geiranger. Tym bardziej, że statki stoją tam cały dzień.
Na przeciwległym zboczu widzimy Drogę Orłów - Ørnevegen, którą wczoraj zjeżdżaliśmy do Geiranger.
Osiągamy wysokość ok. 400 m i idziemy sobie raczej płaską ścieżką.
Pod nami, zdaje się, jest bardzo stromo :)
Po 1,5 h wędrówki docieramy do osady o nazwie Homlungsætra, która wygląda jak żywcem wyciągnięta z filmu typu Władca Pierścieni. Takie miejsca istnieją naprawdę :)
Ciekawość nakazuje nam sprawdzić, ale wszystkie domki są zamknięte.
W tym miejscu rozchodzi się szlak. Jeden prowadzi na górę Keipane, a drugi do osady Skageflå. Keipane na pewno też jest fajne, a widok z niej niesamowity... Osada na skraju fjordu jakoś bardziej nas ciekawi. Schodzimy więc w dół.
I chwilę później naszym oczom okazuje się piękny widok na Geirangerfjorden i Wodospad Siedmiu Sióstr (De syv søstrene).
A w dole widzimy miejsce, do którego zmierzamy.
Patrząc na ten widok przypomina mi się jeden fakt na temat okolic Geiranger. Nad sąsiednim fiordem wznosi się masyw Åkneset, w którym to znajduje się sporych rozmiarów szczelina Åknesremna, która stale się rozszerza. Pewnego dnia, w nieokreślonej przyszłości, część góry runie do fiordu, niszcząc okoliczne wioski, takie jak Hellesylt, czy właśnie Geiranger. Część góry spadająca do fiordu wywoła falę tsunami, która po kilku minutach dotrze do Geiranger, niszcząc domy i wymywając parę metrów wybrzeża.
Szczelina jest pod stałą obserwacją, zabezpieczona, oraz regularnie badana. Norwegia przygotowana jest jednak ciągle na wydanie ostrzeżenia o ewakuacji. Kto wie, kiedy Åkneset runie do fjiordu. Może za tydzień, a może za 200 lat? Dla zainteresowanych tematem polecam norweski film Fala (Bølgen), który przedstawia właśnie taki czarny scenariusz. Dobrze, że obejrzeliśmy go po odwiedzinach Geiranger :D W internecie można znaleźć sporo artykułów na ten temat, jednak chyba wszystkie po norwesku.
Wróćmy jednak do naszej wycieczki. Schodzimy stromą ścieżką do osady.
Kto pomyślał nawet o lince, jak jest ślisko, to na pewno może się przydać.
Po paru minutach docieramy do sporej polanki, na której stoi parę drewnianych chatek. Jesteśmy na miejscu, w Skageflå.
Podobno w czasach, kiedy gospodarstwo było zamieszkałe, było to jedno z najbogatszych gospodarstw w okolicy. Może dlatego, że poborca podatków miał problemy z dotarciem tutaj? ;) Osobiście nie wyobrażam sobie, jak dało się mieszkać w takim miejscu. Gdzieś słyszałam, że mieszkańcy takich osad trzymali małe dzieci "na sznurkach", na tyle długich, żeby dzieci mogły się bawić i biegać, ale na tyle krótkich, żeby nie spadły do fiordu ;)
Dookoła pięknie, otacza nas soczysta zieleń. To na pewno to, co w Norwegii rzuca się w oczy. W Polsce taka soczysta, świeża zieleń jest chyba tylko w maju.
Napawamy się widokami. W międzyczasie nadchodzą turyści z dołu, którzy wybrali opcję wyjechania łódką. Jest ich zdecydowanie więcej, niż ludzików takich, jak my :)
Na koniec trzeba jeszcze skorzystać z do, czyli toalety :) Norwegowie pomyśleli o wszystkim. A w środku, jak na taką zabudowę przystało, decha z dziurą. Ale wszystko utrzymane w czystości. Norweskie standardy.
Wracamy tą samą drogą. Czeka nas jeszcze trochę dreptanka.
I ostatni widok na Skageflå.
Koło Wodospadu Siedmiu Sióstr też są jakieś budynki. Jak widać kiedyś takie "apartamenty" na krawędzi były bardzo modne :)
Wracamy nad poziom morza. Nasza Queen nadal jest.
A tutaj jeszcze historia prawdziwa... Dlaczego Wojtuś tak lubi jeździć do Norwegii :) Gdzie indziej znalazłby takie piękne grzybki? Codzienne myszkowanie w ściółce podczas naszych wakacji w Norwegii to standard... Nie zliczę zdjęć z grzybami, zdjęć samych grzybów... W końcu każdy ma jakiegoś fioła :)
Powracamy nad poziom morza. Tam natykamy się na jeszcze jeden statek, tym razem jeden z "floty" Hurtigruten - Finnmark. Chodzi nam po głowie taki rejs wzdłuż norweskiego wybrzeża... Ale to chyba dopiero na emeryturze :)
Zaglądamy jeszcze do Geiranger na małe co nieco, ja korzystam z kempingu i lecę się umyć. Załapujemy się jeszcze na odpłynięcie Queen Elizabeth 2. Hucznie, jak włącza syreny okrętowe, to dudni w całej dolinie - do obejrzenia na krótkim filmiku.
Nie zamierzamy jednak dzisiaj spać zaraz nad fiordem. Do tego Wojtek koniecznie musi znaleźć jedno miejsce, które wypatrzył na widokówce. Po spytaniu się w informacji turystycznej, gdzie to jest i jak tam dotrzeć, pani stwierdziła, że się nie da, bo miejsce jest zagrodzone. Oho, czyli, że wyzwanie dla Wojtka :) A więc czeka nas wędrówka pod górę. Zaledwie trochę ponad 300 metrów.
Idziemy raz to drogą, raz ścieżkami. Po drodze co chwile zatrzymujemy się, żeby podskubać trochę malinek ;)
Smakowite :)
Trochę się ciągnie ta droga.
Po drodze zagaduje nas Niemiec, który przemierza Norwegię na rowerze. Podziwiamy :) Opowiada o swoich dotychczasowych rowerowych wyprawach. Podobno był poprzedniego dnia tam, gdzie my, w okolicach Trollstigen. I podobno kilkadziesiąt metrów nad tą warstwą chmur było piękne słońce i niesamowite widoki... Eech ;)
W końcu docieramy na miejsce. Do punktu widokowego, który nazywa się Flydalsjuvet.
Wojtkowi nie wystarczy jednak piękny widok na fiord, musi znaleźć coś jeszcze...
Po chwili mnie woła. A to uparciuch! Jak widać ogrodzenie było mało skuteczne, właściwie, to w ogóle go nie było... ;)
A oto, proszę państwa, w całej okazałości, Flydajsjuvet.
Nie robi co prawda takiego wrażenia, jak Trolltunga... Ale w odpowiedniej perspektywie wydaje się być właśnie takim językiem skalnym, jak Trolltunga.
Wojtek spełniony, a więc, można się rozglądać za miejscem biwakowym.
Znajdujemy je dość szybko. Do dzisiaj wspominamy, że to był jeden z naszych lepszych biwaków w Norwegii. Na równi z biwakiem pod Nigardsbreen :)
Raz, dwa i nasz domek letniskowy gotowy :)
Niebo nabiera już pięknych kolorków. Wojtek postanawia ukoronować ten dzień małym ogniskiem.
Jest trochę zimno, ale ogień grzeje. Siadamy, pieczemy kabanosy (tylko to mieliśmy) i oglądamy zachód słońca nad Geirangerfjorden... To jeden z tych wieczorów, których się nigdy nie zapomni :)
Dobrej nocy życzą Hemli i Wojtek... :)
Kolejny dzień wycieczki
Wspaniała ta osada, bardzo mi się podobają domki z darnią na dachu. A ja w tym roku mam w planie Lofoty. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńWięc życzę udanej pogody, wrażeń życzyć nie ma potrzeby. Będą:-)
UsuńRewelacja! Też chcę :D
OdpowiedzUsuńWspaniała fotorelacja, a Wy budzicie sympatie. Wasze szczęście po prostu bije z tych zdjęć. :) Wspaniałe miejsce, bajkowe widoki, dla mnie cudo. Chciałabym kiedyś tam pojechać, chyba popłakałabym się ze szczęścia. hehe Zdjęcia przepiękne. Pozdrawiam Was bardzo serdecznie. :)
OdpowiedzUsuńPrzedostatnie zdjęcie gości na moim pulpicie od dłuższego czasu. Nie jest jakieś piękne, ale niesie ze sobą dobre wspomnienia:-)
Usuń