Chata Zverovka -> Roháčska dolina -> Zabrat -> Rakoń-> Wołowiec -> Jamnicke sedlo -> Ostrý Roháč -> Plačlivý Roháč -> Smutné sedlo -> Smutná dolina -> Chata Zverovka
Dzień trzeci. Mocno poturbowani poprzednim dniem, a raczej końcową jego częścią ciężko zwlekamy się z łóżek.
Sama ledwo co ubieram buty na nogi, jednak nie ma co - idziemy. Najbardziej pocieszające z tego wszystkiego jest to, że na początku czeka nas trochę podejścia asfaltówką. Chyba jeszcze nigdy się tak nie cieszyłam na widok asfaltu!
Ale poranek jest uroczy. Morał zawsze jest ten sam - było warto. No prawie zawsze... :)
Po małym pikniku w szałasie wdrapujemy się powoli na Zabrat. Tak, znowu :)
Bardzo ładny poranek :) Z widokiem na nawet więcej niż dwie lewe trzy kopy :)
Na przełęczy Zabrat.
Światłooo!
Trzy szczyty. Na wszystkich dzisiaj będziemy :)
Volovec pięknie pozuje :)
Pogoda jest bardzo przyjemna. Cichy, spokojny poranek, poza naszą trójką ani pół człowieka. Ciepły wiatr smaga mnie po twarzy, gonię z aparatem jak szalona. Czyż może być lepiej? :)
Na szczycie atakuje nas jakiś szalony świstak. Wiele nie brakuje, żeby zwinął mi batona :)
W głównej roli: Łopata.
I kamziki :)
I nasze dzisiejsze Rogacze :)
Schodzimy.
Dolina Jamnicka i Jamnickie Stawy. Gdzieś pomiędzy nimi dostrzegamy turystów biwakujących nad brzegiem. Ci to dopiero mieli ładny poranek :)
Wdrapujemy się na Rohacz Ostry. Rohacki koń jest przereklamowany :( Ale za to całkiem fajny. Można sobie przy nim zrobić efektowne zdjęcie, o.
I widok z wierzchołka.
I czas iść w stronę Płaczliwego... :)
I zejście. Bardzo podoba mi się ten teren - niby dogodna ścieżynka, a obok można połazić troszkę po skałkach.
Chociaż po słońcu dawno nie ma już śladu, to jest bardzo przyjemnie. Chmur coraz więcej, nic nie wskazuje jednak na to, żeby pogoda miała się zmienić. Widzimy, że od strony słowackiej nadciąga sporo turystów.
I jeszcze spojrzenie na Baraniec.
Na Smutnym sedlu mamy okazję wysłuchać przejawu radości jakiegoś sympatycznego Czecha. "To už tady! Jsem moc štastný, že jsem sem vystoupil!". Jak widać nie potrzeba VI.7, czy tam Himalajów, żeby poczuć się w górach spełnionym :) Fajnie.
Tak nam się nie chce wracać w doliny! Zostalibyśmy dzień dłużej, gdyby nie fakt, że kończyło nam się ubezpieczenie. No trudno - Trzy Kopy i resztę zostawiamy na następny raz :)
W drodze do Zverovki coś pogrzmiewa, coś nawet dość konkretnie przez chwilę pada. Czyli że co? Mieliśmy farta :)
Pakujemy się do samochodu i w drogę. Ja z moimi towarzyszami żegnam się w Chabówce - mam tam bowiem pociąg bezpośrednio do mojej Krainy Zapałek :)
Dopada mnie jednak przeznaczenie. Przez 3 dni burza jakoś nas omijała... I dopada mnie w końcu na dworcu. Nagle robi się ciemno, zaczyna lać tak, że wchodzę na ławkę, a i tak leje się na mnie z góry, przez dziurawy daszek... Nie wspominając o tym, że pioruny walą na lewo i na prawo :) Podjeżdża jakiś pociąg, nie widzę zbytnio nawet jaki. Na szczęście w porę stwierdzam, że to nie mój :)
Do pociągu wsiadam cała mokra. Ale z szerokim uśmiechem na twarzy :) Biorę aparat do ręki i raz jeszcze, wspominam te 3 sielankowe dni uwiecznione na około 800 zdjęciach. Moja norma :)
A od wtorku znowu praca... :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz