Kozy Górn e-> Przełęcz u Panienki -> Hrobacza Łąka -> Schronisko na Hrobaczej Łące -> Kamieniołom w Kozach -> Kozy
Poprzedni dzień na Baraniej Górze wybił nam z głów ambitne plany, choć absolutnie nie chcieliśmy siedzieć cały dzień w czterech ścianach. Zbyt piękny się zapowiada dzień. Tak więc rano, przy pełni zaglądającego przez okno słońca, wyskoczyłem po dobroci na królewskie śniadanie dla słońca:-) Nie udało mi się zrobić przed pobudką królewny. Zaś zaczęła trzaskać zdjęcia:)
Tak się złożyło, że zajadaliśmy się pysznościami przy ostatnim konkursie Pucharu Świata w skokach narciarskich w Planicy. Solidny doping na zakończenie sezonu dla jakże dobrze prezentującej się kadry Polaków, ze szczególną troską o utrzymanie 3 miejsca w klasyfikacji ogólnej przez Kamila Stocha.
Babiarz w roli głównej:)
No dobra, tak najbardziej to czekaliśmy na dobry wynik i komentarz Piotra Żyły - na przykład taki:D
Około południa zapakowaliśmy kilka potrzebności i zerwaliśmy się na niezbyt intensywną górską przechadzkę.
Wycieczka rozpoczynała się w Kozach, największej wsi w Polsce u podnóży Beskidu Małego.
Gdzieś tam w okolice tego krzyża mamy doczłapać - na Hrobaczą Łąkę.
W zaokrągleniu około 3 godzinki przeznaczamy na całą wycieczkę. Wyjść do krzyża, zejść "jakoś" w dół, pooglądać kamieniołomy i do domku na obiadek.
Fantastyczny plan na niedzielę!
Ruszamy.
Całkiem stromo, jakimś niewielkim wąwózkiem do góry.
Lubię czasem niezbyt rozległe tereny – można je bardzo dokładnie poznać. Chociaż Beskid Mały nie jest znowu taki mały:)
Zdjęcie dnia. Nie wiem dlaczego, ale wyszedłem tutaj w stosunku do otoczenia jakiś filigranowy:)
Całkiem szybko wdrapaliśmy się na grzbiet i połączenia szlaków.
Jest jeszcze piękniej niż poprzedniego dnia, choć mroźno. Pod koniec tego ledwie godzinnego podchodzenia zgłodniałem tak, że ledwie człapałem za narzeczoną, która co kilka chwil musiała mi mówić jak niewiele pozostało już do Przełęczy u Panienki. Nie wiem jak wy, ale ja okropnie się męczę podchodząc do góry na głodniaka.
Dotarliśmy w końcu do jakiejś kapliczki i ławeczki na Przełęczy u Panienki. Usiedliśmy przy kapliczce (to już czwarta tego weekendu, a jeszcze przed nami całkiem spory krzyż).
I zaś to samo!
Co się na chwilę zatrzymamy, jestem znienacka fotografowany gdy przy czymś dłubię. Rzecz jasna, dowiaduję się o tym dopiero w domu:)
tutaj akurat była pora na kanapki i herbatkę.
Teraz jeszcze tylko kawałek granią i jesteśmy przy Krzyżu na Hrobaczej Łące.
Grań ta całkowicie przysłonięta jest lasami. Ale akurat była bardzo urokliwa, taka zaśnieżona:-)
Ooo, łaaa! Aż mi się gęba nie chciała zamknąć:)
Chwila moment i już krzyż tuż tuż.
Zahaczamy jeszcze wcześniej o schronisko na Hrobaczej Łące. Inne to schronisko od tego, do czego nas ta nazwa przyzwyczaiła:-)
A w środku, co ciekawe, nie ma właściciela. Choć są goście.
Nie zabawiamy w schronisku długo, zmykamy do krzyża, i dalej szlakiem, którym teoretycznie możemy zejść do kamieniołomu.
Oczywiście narzeczona ma swoje niecne plany. Zauważa ślady w dół między krzakami.
Wszystko przez ten prześwit i widok na doliny... i równiny :)
Nie ma zmiłuj. Żegnaj udeptany szlaku, witaj śniegu w butach!
Ależ się ucieszyłem na widok jakiejś drogi! Wszystko było dla mnie jasne, idziemy drogą w lewą lub w prawą, aż zejdziemy na dół.
Jednak długo się nie pocieszyłem. Kolejne ślady. Tym razem z gęstwiny prosto z dołu. Panienka nawet nie mrugnęła, skręca w dół. Świetnie:)
Widzicie tą wątpliwość w spojrzeniu? :)
Tak się złożyło, że dzisiaj przyszykowałem się do wycieczki bardziej pierdołowato niż dnia poprzedniego: poza górskimi butami, stuptutami i kijkami, zapomniałem wziąć z domu rękawiczek:D
Na szczęście dziewczynka pożyczyła mi swoje - ma złote serduszko;-)
Może poza tym, że każe zjeżdżać na dupie po jakichś kamienistych stromiznach. Moja mina sama za siebie przedstawia radość:-/ hihi:)
Tak jak byłem zadowolony ze schodzenia na przełaj z Baraniej Góry, tak teraz, mimo dużo mniejszej odległości i wysokości do pokonania, czułem średni komfort.
Gdzieś pod nami są ściany kamieniołomu, a to naprawdę pionowe ponad 20-metrowe urwiska. A my złazimy wprost na nie. Narzeczona z uśmiechem na gębie...
... prowadzi przez różne wertepy...
... i gęste krzaczory.
No, nareszcie wyłaniają się ścianki kamieniołomu. I na szczęście, nie złazimy centralnie na nie:)
Z ulgą wyglądam na niego z boku, a nie z góry.
A kamieniołom prezentuje się całkiem zacnie:-)
I ścianki ma na prawdę urwiste!
Na przykład tutaj, na górze stoi w niebieskiej kurtce człowiek:-)
Przypomina mi tak na prawdę panoramę na Czerwone Wierchy z Miętusiego Przysłopu.
Pożegnalne zdjęcia, przy których zmarzły mi łapy:) i obieramy drogę do domu, nieźle wydeptaną ścieżką relacji Kamieniołom - Kozy.
Jak to zwykle bywa, już od jakiegoś czasu myślę głównie o obiedzie:P
Co to było? hmmm...
Jeśli mnie pamięć nie myli, to raczyłem podniebienie pieczenią z ziemniaczkami i przystawką. Wszystko spod ręki przyszłej teściowej.
I z tego miejsca ślę najserdeczniejsze pozdrowienia:-)
Świetna wycieczka, widoki wynagrodziły zmarznięte dłonie :)
OdpowiedzUsuńWitam,
Usuńzgadza się, pogoda na naszym niedzielnym spacerze była piękna, choć mroźna.
A może dlatego właśnie piękna?:)
Pozdrowienia!
A widzisz, czasami warto mi zaufać :)
OdpowiedzUsuńI nie zawsze wyprowadzam Cię na manowce - czasami właśnie nad jakiś całkiem ładny kamieniołom :) :*
Ładna była ta wycieczka :)