Majówka na Słowacji- dzień IV.
Opis poprzedniego dnia można zobaczyć tutaj, a następnego tutaj.
TRASA PIESZO:
Stefanova -> Podziar -> Horne Diery -> Tesna Rizna -> Sedlo Medzirozsutce -> Maly Rozustec -> Sedlo Mezirozsutce -> Sedlo Mediholie -> Stefanova
Mapa trasy:
Po wieczorze spędzonym na balkoniku ze słowackim piwem przy deszczach ulewnych, budzimy się kolejnego, jakże rześkiego poranka.
Nawet słońce zagląda do okna. Nie można tego zmarnować!
Ale z racji, że jesteśmy bardzo blisko szlaków graniowych, nie spieszno nam aż nadto.
A ciepłe śniadanko przy kawie i rozmowach z innymi polskimi, stałymi (podkreślam!) bywalcami domku Pani Kochovej jest równie sympatyczne co spacer po szlaku.
Bądź co bądź, parę minut przed 10:00 wyruszamy na szlak.
Dzisiaj Horne Diery – podobno ma mi się tam spodobać, tak powiada Hemli. A skoro tak twierdzi, to zapewne tak będzie – w tematach związanych z górami przestałem wątpić w Hemli słowa odkąd stwierdziłem, że zawsze ma więcej racji niż ja:-)
Tak więc spodobało mi się już nawet na leśnej ścieżce kilka minut po opuszczeniu wioski.
Była bardzo sympatyczna, taka leśna, choć po opadach dość mokra:-)
I powietrze zapowiadało naprawdę udany dzień – jakoś tak dobrze się oddychało.
Jedynie co chmury nie chciały za bardzo puścić i pokazać nam tego, co do zaoferowania ma Mała Fatra.
Szybciuchno dochodzimy do jakiejś koliby, ludzi nieco więcej, prawie jak w Tatrach.
Pewnie to dlatego, że tutaj krzyżuje się kilka szlaków. A Diery są jedną z większych atrakcji okolicy, toteż taki tłumi się zrobił:-)
I Hemli rację miała – ścieżka skręca w ciemny las, nad nim majaczą skałki.
Las, skałki, mostek, ścieżka. Czegóż do szczęścia Wojtusiowi potrzeba?:-)
A co powyżej? A wodospady ciągnące się pomiędzy urwistymi skałami wyrzeźbionymi huczącą wodą. Szlak wiedzie stromo w górę, dokładnie wzdłuż wodospadów – czasem wręcz nad nimi.
Bardzo ładne miejsce, wody dużo, przecież wczoraj i jeszcze w nocy mocno lało.
Pełno teraz linek, łańcuchów i kładek nad wodą. Blisko wody! Na niektóre kładki woda wręcz wypływa!
Spacer czasem przypomina fotografie z himalajskiego przemierzania szczelin:-) Hemli mocno skupiona:P
Bardzo ładne miejsce, rzeczywiście warto się tędy przespacerować. I zakładam, że zimą może być tutaj dość niebezpiecznie.
Bo szlak zamykany na zimę jest. Nie jest to też taki krótki odcinek, dwadzieścia kilka minut przez drabinki i łańcuchy. Fajnie:-)
Przechodzimy bez przygód ten jakże atrakcyjny odcinek.
Wojtusiowi się podobało:-)
Jeszcze tylko krótkie spojrzenie w tył...
... zdjęcie pamiątkowe...
... i dalej pniemy się w górę już mniej niebezpiecznym, ale ładnym, lesistym terenem.
Najpierw bardzo sympatyczną ścieżynką z odrobiną ułatwień...
...później mokrym wąwozem pełnym pośniegowych liści.
Po drodze natknęliśmy się jeszcze na rozwidlenie szlaków, którego na mapie brak. A mapa całkiem młoda – z 2009r. My jednak swoim planem idziemy na przełęcz.
Nie omieszkaliśmy ominąć rozsianych w błotku kaczeńców. Jak byłem mały, zdarzało mi się pobiec rano do pobliskich mojego domku mokradeł, zerwać garść kaczeńców, postawić we flakonie na stole i zjeść przy nich jajecznicę ze szczypiorkiem. Nie wiem dlaczego, ale parę razy tak zrobiłem:)
Gdzieś pomiędzy Rozsutcami słyszymy głosy – ludzie jednak chodzą. To dobrze, bo mało w chmurach widać, a od dłuższego czasu nie widzieliśmy nikogo. Po chwili zjawiamy się na przełęczy.
Z nami kilkuosobowa grupa turystów słowackich czy tam czeskich – Wojtuńcio ich za bardzo nie odróżnia:-/
Za to całkiem sympatycznie się z tą grupą zajadało na przerwie w marszu. Przysiedliśmy na zadaszonej ławeczce na przełęczy całą gromadką.
My herbatę, oni piwo, my czekoladę, oni cebulę… To chyba jednak byli Czesi:P
Uderzamy dalej w kierunku Małego Rozsutca. Podobno to bardzo blisko, 15-20 minut.
Podobno, bo Hemli drugi raz tutaj chodzi i drugi raz nic nie widzi. Wtedy była na starszym bracie, Rozsutcu Wielkim.
Trochę stromego podejścia przed nami i kawałek łańcuchów. Dość stromy i groźny odcinek, ale bardzo króciutki.
Jednemu chłopakowi przed nami dostarczył jednak wielu emocji:P
Urwista natura Małego Rozsutca :)
I dość szybko na szczyt. Wierzę, że fajny stąd widok, wierzę, że ładna panorama.
I że sam szczyt w sobie również przyciąga wzrok. Tak jak jego widok z doliny. Pozostaje mi tylko w to wierzyć, bo zobaczyć nic dane nie było.
Jeszcze się po drodze skaleczyłem w paluszek:-( Cóż, długo zatem na szczycie nie pozostajemy, bo i nie ma po co. Wracamy na przełęcz.
W drodze powrotnej zastanawiamy się co robić. Czy idziemy na Wielki Rozsutec czy go trawersujemy. Wiadomo, że nie wolno teraz, że wiosną szlak jest z obydwu stron zamknięty. Sytuację wyjaśniliśmy po podejściu do tabliczki z zakazem, a raczej pomogła nam w tym czwórka turystów nawet na tabliczkę nie patrzących. Wiosną zamknięte z przyczyn przyrodniczych. Tak więc to dobry powód, żeby tam nie iść. Trawersujemy:-)
O, takie nietypowe kwiatki :) A pani w podstawówce zawsze krzyczała za rysowanie takich z zielonymi płatkami - a tu one jednak istnieją! :)
Buczyna i czosnek niedźwiedzi.
Kilkadziesiąt minut leśnego spaceru na zboczach Rozsutca też miało swój urok. Pod koniec ścieżki wyłoniły się bardzo ładne widoki, nieco się rozchmurzyło.
Widok na stronę, od której przyjechaliśmy, okrążając Park Narodowy Mała Fatra. W dole wioska Biela.
Coś widać, to i uśmiech na twarzy zagości:-)
I Mały Rozsutec się odsłania. Mimo wszystko wolelibyśmy widzieć coś z niego, a nie jego.
I docieramy powoli do drugiej przełęczy – Miedziholie.
Coś krzywa ta wiata:-) Widać dobrze wieje z jednej strony:-)
Rzucił nam się w oczy dobiegający za nami człowiek – skręcił przez łąkę na Wielki Rozsutec i w biegu zniknął po jakimś czasie wyżej w chmurach. Gratulujemy kondycji:-) Nie za bardzo mamy pomysł co dalej robić.
Nie chce nam się nieco iść na Stoha – za bardzo przypomina Ploskę:-) Za wcześnie też, żeby już do domku wracać. Hm… Zatem postanawiamy wybrać kompromis i idziemy kolejnym trawersem, tym razem Stoha. Wojtuś jednak szybko od tego pomysłu odchodzi. Po prostu nie chce mi się dalej iść – pierwszy raz ze szlaku wycofało mnie… …błoto. Nic nie widać, ponuro, mokro, ślisko i bardzo błotniście.
Mając w perspektywie możliwość wyskoczenia popołudniem na Tiesnavy, postanawiamy zawrócić i zejść z przełęczy Miedziholie do Stefanovej.
Po drodze fotografujemy nieco piękno natury. Występują tutaj duże kępy kaczeńców. Lubimy kaczeńce:-)
Droga powrotna jest bardzo ładna.
Ciekawe, tutaj już takiego błota jak na grani nie ma. A nie powinno być odwrotnie? W dole są czasem ładne widoki, i odsłaniają się dolne skałki Wielkiego Rozsutca.
Teraz? Dlaczego nie godzinę temu?
Widoczek na Sokolie i Boboty.
Odsłaniający się powoli Rozsutec.
:-)
Dla nas w sumie to już bez znaczenia, postanowione – wracamy do domku i zbieramy się do Terchowej na szaleństwo zakupów.
Do Lidla:P
Jak zaplanowali, tak zrobili. Najpierw do Lidla, później do obiektu, którego będąc w tym miasteczku ominąć nie można. Spacerujemy pod pomnik Janosika.
Słowacki zbójnik bowiem urodził się własnie w Terchovej, w XVII wieku. Polskie źródła podają nieco inną historię Janosika niż słowackie - wersji jest naprawdę wiele :) W rzeczywistości Janosik niewiele miał wspólnego z Polską (a nawet z Tatrami), a powieszony został w Liptowskim Mikulaszu, mając zaledwie 25 lat.
A oto sielankowa Terchova :-)
I widok na Tiesnavy i z tyłu - trawiasty stok narciarski na Południowym Gruniu, przez który będziemy iść jutro.
Parę zdjęć i wracamy do karocy. Teraz pora dokładniej przyjrzeć się Tiesnavom.
Podjeżdżamy na parking i spacerujemy. Hemli nie pozwala mi wskoczyć na duży głaz na środku rzeczki.
Pamiętajcie, ma rację:-) Za to na skałkę po bezpieczniejszej stronie już wdrapać się mi nie zabroni.
A i zdjęcie z ciężarówką pełną drewna poproszę:-) Znajdujemy sobie jakiś fajny kącik wśród skałek (ktoś tu ognisko sobie palił i chyba nawet spał).
i zasiadamy do wypicia jednego słowackiego supermocnego niemal 5-cio procentowego piwa:-) Z widokiem oczywiście na otaczające piękne turniczki.
Na wieczór się rozchmurza. Gdyby nie jasno-zielone buki można by pomyśleć, że to październik :)
Wielki Rozsutec i Stoch.
Jutro ma być ładny dzień. Ciepły, bezchmurny i bezburzowy. Wszystkie prognozy o tym mówią.
Szkoda, że dla nas to dzień ostatni przy tym wyjeździe na Fatry i ostatni dzień Majówki.
Zatem trzeba będzie go dobrze wykorzystać. I wykorzystamy!:-)
Piękna wycieczka, szkoda że nie byliście na Wielkim Rozsudźcu (polska nazwa), widok niesłychany:
OdpowiedzUsuńhttp://www.panoramio.com/photo/77690906?tag=Ma%C5%82a%20Fatra
Pozdrawiam,
Marcin
Na tabliczce przed szlakiem na szczyt była wzmianka o ochronie terenu w okresie wiosennym z uwagi na jakieś roślinki, nie mieliśmy serca tam wchodzić:-)
UsuńDodatkowo mieliśmy gęste chmurzyska, które utrudniłyby zobaczenie czegokolwiek.
Jest i tego zaleta - mamy solidny powód, żeby na Małą Fatrę się jeszcze wybrać.
pozdrowienia,
Wojtek