Czerwcowy wolontariat. Może i było wilgotno, zimno, mokro. Ale i tak wspominam go dobrze - takie jest w końcu tatrzańskie lato. Jak dobrze jest pooddychać świeżym, rześkim powietrzem, spacerować wśród mokrych łąk. A dookoła wszystko było takie zielone, takie świeże! Zamiast zadzierać głowy ku szczytom, spoglądało się na to, co zaraz przed nami - świerkowe lasy, delikatne tatrzańskie kwiaty. A czasem chmury uchyliły rąbka tajemnicy... Żeby za pół godziny znowu lunąć deszczem :)
Kapryśne tatrzańskie lato :) Tak więc prezentowały się ostatnie dwa dni mojego czerwcowego wolontariatu, zanim wróciłam do Krakowa... I zanim się rozpogodziło :P
Dzień V trasa:
Kiry -> Dolina Kościeliska -> Schronisko Ornak -> Dolina Tomanowa -> Dolina Kościeliska -> Kiry
Na początek spacer Kościeliską. Tego dnia wyruszyliśmy ze specjalną misją odnalezienia jakiegoś starego, jak się potem okazało strasznie śmierdzącego worka do Doliny Tomanowej.
Wypas owiec na polanie Stare Kościeliska. Niby tyle razy tam byłam, a pierwszy raz widziałam owieczki właśnie na tej polanie. Pasują :)
Brama Kraszewskiego.
Polana Pisana. Coś niecoś się przejaśnia. Czyżby...? :)
Kościeliski Potok.
A tu Tomanowy Potok ;)
Dnem Doliny Tomanowej.
A oto żlebisko, z którego kiedyś coś porządnie wyjechało. Przechodzimy przez zwalony las "ku przestrodze".
Dookoła tajemniczo. Nie wiadomo - czy zaraz lunie, czy też w końcu zacznie się przejaśniać.
Na Iwaniackiej Przełęczy dziś są widoki :)
Odsłania się Zadni Smreczyński Grzbiet. Możemy zajrzeć do Suchej Doliny Tomanowej. Chociaż troszkę... ;)
I parę zdjęć z samej "akcji".
Worek musi sobie liczyć troochę lat ;) Zaczyna już żyć własnym życiem. Przez przypadek odkręcam zakrętkę butelki, która poprzez swoją zawartość jest prawdziwą puszką pandory i bombą biologiczną w jednym ;) Na nic zda się zatykanie nosa!
Wory przepakowane.
I jeden nawet upchany do plecaka :)
Dalej aparat na nic się zda. Kościeliską bowiem sprzątamy już w ulewnym deszczu. A jednak szala przechyliła się na tą stronę... ;)
__________________________________________________________________________
Dzień VI Trasa:
Wylot Doliny Białego -> Dolina Białeg o-> Czerwona Przełęcz -> Sarnia Skała -> Dolina Strążyska
Sarnia Skała, Sarnia Skała... Tak. Ten szczyt przewijał się podczas całego wolontariatu iii... w końcu mnie dopadł!
Po paru dniach, kiedy to jakoś ciężko było nam tam dotrzeć, w końcu się udało. Poranek obudził nas jak zwykle rześki - już nie tak zimny jak poprzednie, ale chmury "dla odmiany" wisiały dość ciężkie.
Z małymi przygodami dotarliśmy do wylotu Doliny Białego. Pustka. Nie chce mi się zbytnio opisywać wędrówki tą dolinką. Wydaje mi się, że byłam tam już tyle razy, że znam każdy zakręt na pamięć :)
Poza tym, aparat grzecznie lezał sobie w torbie. Jednak brak wizyty w Dolinie Białego przez długi czas dał się we znaki - do dojścia do Ścieżki nad Reglami zebraliśmy ze 4 wory ;) Nie będę się tutaj rozpisywać na temat "jak można być takim imbecylem, żeby walnąć pustą butelkę w Parku Narodowym w krzaki". Po takim czasie powinnam się przyzwyczaić i przeklinać co najwyżej pod nosem. Ciekawe, czy u siebie w domu też śmieci rzucają za fotel i czekają, aż dobre krasnoludki to posprzątają.
Na przełęczy postanowiliśmy się rozdzielić. Należałam do grupy wybranej do zdobycia szczytu Sarniej Skały :> Jak się potem okazało, jako jedynej mi się to udało. Uff!!
Przy podejściu na owy wybitny reglowy szczyt zdarzył się prawdziwy cud : chmury się rozganiają! Urosła nagle przede mną ściana Giewontu, był i Żleb Kirkora, a gdzieś daleko... Zawracik Kasprowy! Nie wierzę!
To był pretekst do wyjęcia aparatu. Poza tym okazało się, że była to wycieczka bogata w walory... florystyczne! Tyle kwiatków nafociłam!
A więc niech będzie parę widoczków ze szczytu:
Suchy Wierch na tle ściany Giewontu.
A te skałki? Nazywają się Słupy lub Zameczki. Słyszałam jednak milion różnych nazw, od Dziadów po Mnichy i inne takie... Niech będą więc Słupy! Pasuje :)
... jest i tu :)
Zerwa kulista.
Aster alpejski.
A oto nowa natura Sarniej Skały. Precz z nudą! Jest i ściana :)
I ta, co skradła moje serce:
w końcu udało sie sfotografować tą, którego szukałam od jakiegoś czasu... Szarotka Alpejska! Wystarczyło odejść dalej, w poszukiwaniu zaginionych jakimś cudem puszek, butelek i tzw. "kibli". Warto było!
I jeszcze jedno zdjęcie, żeby złapać tą zieleń... Akurat odsłonił się Długi Giewont! Niegdyś: Długa Grań... Czuję się jak za czasów Zaruskiego!
W drodze zejściowej do Doliny Strążyskiej oczywiście, żeby nie było za miło złapał nas deszcz. Wypiliśmy deszczową herbatkę obok Parzenicy, pogapiliśmy się na góry (poza tym akurat wyszło słońce) i wyruszyli w stronę miasta.
Czeluście Żlebu Kirkora... Szaleniec był z tego Kirkora!
Nie lubię Strążyskiej, ale ten widoczek tak :)
I tak oto parę godzin później siedziałam już w autobusie do Krakowa i patrzyłam na zasnut chmurami Tatry. Nie pooglądałam sobie ich zbytnio tym razem... Ale przecież nie miałam zamiaru żegnac się z nimi na długo :)
Faktycznie zielono :)
OdpowiedzUsuńI przepiękne lasy, przeniosłabym się tam zza biurka. Do tej ciszy i zieloności.
Pozdrawiam :)
I pomyśleć, że niektórzy tam pracują... To jest dopiero szczęście :)
Usuń