TRASA:
Kuźnice -> Myślenickie Turnie -> Kasprowy Wierch -> Pośredni Wierch Goryczkowy -> Goryczkowa Czuba -> Wysoka Sucha Czuba -> Suchy Wierch Kondracki -> Przełęcz pod Kopą Kondracka -> Schronisko PTTK na Hali Kondratowej -> Polana Kalatówki -> Kuźnice
*Z racji, że przypadła mi jakże zajmująca rola wrzucania zdjęć do tego posta, postanowiłam sobie to umilić umieszczaniem w niektórych miejscach swojego komentarza. Miłego czytania :)
Hemli
Pierwszy weekend tegorocznego września był dla nas niezwykły. Spędzony oczywiście w Tatrach (w tym akurat nic szczególnego) i w Zakopanem. Niezwykły był przede wszystkim dlatego, że Hemli obchodziła urodziny.
Z niespodzianką urodzinową zdradziłem się niestety dzień przed wyjazdem. Była to za to warta zapamiętania chwila;-) Postanowiliśmy z Hemli udać się na niewygórowany spacer przez Goryczkowe i Suche - jeszcze nieodwiedzony przez nas odcinek, a drugi dzień spędzić na szlaku słowackim.
Starujemy we trójkę (z Czarkiem) z Kuźnic w kierunku zacnego Kasprowego. Miałem okazję tylko 1 raz być na Kasprowym przy paskudnej pogodzie (wakacje, -1 stopień, śnieg padający poziomo - mój pierwszy śnieg w Tatrach, mój pierwszy wyjazd w tatry:). Zapamiętałem z tej wycieczki głównie deszcz i niezłą, małą pizzę w restauracji na szczycie za 4,50 zł - 2006 rok. Ciekawe ile kosztuje teraz?
Często dostaję delikatne ochrzany od Hemli, że gonię jak głupi na samym początku wycieczki. Tłumaczę, że po prostu chcę szybciej przejść las, łany kosówkowe i mieć dłuższą czas na obserwację panoram. Nie pomogło:) Ale Hemli znalazła do tego dobry argument:
- a weź się chociaż odwróć i spójrz za siebie.
Spojrzałem.
Widoki, jakich goniący naprzód Cepr nie uświadczy. Warto się nawet w lesie dobrze rozglądać:-) Może czasem jakiś Zawrat z pomiędzy smreczyny przezierać.
Do Myślenickich Turni spacer i tak nie trwał zbyt długo. Ledwie zdążyliśmy się zmęczyć i odpocząć. Wy też tak macie, że najbardziej męczące są pierwsze metry? Później już żadne Świnice czy Rysy nie są straszne, ale dla mnie pierwsze 10 minut za bramką z biletami to ciągłe dostosowywanie warstwy ubrania do "trudów" wycieczki:-)
Chwilka odsapki w miejscu przesiadkowym kolejkowiczów. Mimo chłodnego poranka zapowiada się, że będzie nam brakowało na grani zacienionych miejsc. Wszak nasz szlak głównie południową stroną wiedzie...
W oddali Kondratowa przeżywa nie mniejsze oblężenie niż Kasprowy.
Już drugi raz tego dnia najciekawsze obiekty prezentuje spojrzenie w tył.
Chyba zapamiętam te spoglądanie w tył, do tej pory robiłem tak głównie wtedy, gdy potrzebowałem zapamiętać drogę powrotną - z drugiej perspektywy wszystkie skały, krzaki i pagórki wyglądają zupełnie inaczej.
W ostatnim odcinku przed granią wiodącą na Kasprowy Wierch zadziwiła nas ścieżynka ułożona pośród potężnych kosodrzewinowych pól porastających wszelkie okoliczne wypukłości i płaskości.
Strasznie dużo krzaków, tyle powiem.
Miałem wstępnie zamiar odwiedzić po drodze Suchą Czubę - podobno, ze względów kosówkowych, szczyt tylko dla kolekcjonerów. Ze względów kosówkowych, hm... - zmieniłem zamiary ha ha:)
Odpuściliśmy Suchej Czubie co prawda, ale w grani biegnącej w kierunku Kasprowego jest jeszcze kilka wierzchołków, z których jeden, skrajny i najbliższy wydawał się mniej "zarośnięty". Jednogłośnie w trójkę postanowiliśmy o niego powalczyć.
I udało się nam wszystkim na wierzchołek dotrzeć:)
Pamiątkowe zdjęcie na nienazwanym pagórze (nazwanym przez Czarka z okazji zdobycia mianem Kasprowej Bździągwy) oraz zdjęcie z Bździągwy w kierunku niezdobytej Suchej Czuby.
I dalej do góry już tylko Kasprowy, który wbrew pozorom potrafi być groźny.
Opuszczamy Bździągwę z pewnością, że takich bliskich pozaszlakowych szczytów jeszcze dzisiaj poodwiedzamy.
Systematyczne, acz powolne pięcie się w górę prezentuje nam coraz to nowsze, choć dobrze znane obrazy. Największą uwagę przyciągają łany Situ Skucina porastające trawiasto-kosówkowe grzbiety. Przeplatanie czerwono - zielonych barw. Dostępne tylko wczesną jesienią (tudzież późnym latem),
W ostatnich fragmentach przedszczytowych Kasprowy jeszcze pokazuje pazury.
Kto z lękami przestrzennymi, może się i tam bać.
w dole widoczna Sucha Dolina Kasprowa, na przeciw której grzbiet Uhrocia Kasprowego.
I w całej okazałości Zawraty Kasprowe. Warto się tym szlakiem w dobrej widoczności przespacerować.
I szczyt tuż tuż - w przeciwieństwie do innych szczytów, w których przypadku czasem nie jesteśmy pewni czy JUŻ widzimy wierzchołek, na Kasprowym moc zabudowań oznajmia, że to już tutaj:-)
Na Kasprowym tłum. A czegóż mieliśmy się spodziewać? Ładna pogoda, ładna kolejka - jest i tłum.
Ale i panorama niczego sobie.
Opis panoramy ze szczytu i informacje o Kasprowym można obejrzeć TUTAJ.
Trochę głupotek na górze.
Postanowienie spędzenia chwili odpoczynku na szczycie przerodziło się niemal godzinę na szczycie. Tak się dobrze leniuchowało, że zdążyłem usnąć:-)
A Narzeczona czuwa! :)
Wytrąceni jednak z błogiego lenistwa koniecznością realizacji założonego planu podrywamy się i maszerujemy wstępnie w stronę przeciwną - na Suchą Przełęcz. Ot tak, żeby popatrzeć cóż stamtąd widać:-)
Najlepiej widać budynki. Niestety nie dowiedziałem się ile kosztuje pizza. Może ktoś z czytelników wie?
Ruszamy na zachód naszym szlakiem. Specjalnie dla omijających szczyt została poprowadzona ścieżynka po południowej stronie kopułki Kasprowego.
Idziemy więc tą ścieżynką - zawsze to nowy odcinek szlaku:) Po chwili wracamy już na właściwą ścieżkę i rozpoczynamy marsz granią w kierunku Czerwonych Wierchów. Z racji, że szlak wiedzie tuż pod wszystkimi wierzchołkami aż do przełęczy, z której mamy zamiar schodzić, postanowiliśmy, żeby nieco ze znakowanej ścieżki zbaczać. Co prawda to parkowy grzech, ale nie było by takiej potrzeby (z naszej strony), gdyby autor ścieżki poprowadził ją przez choćby jeden szczyt!
Tak więc już chwilę po opuszczeniu Kasprowego i pierwszej przełęczy, na której Hemli zafascynowała się znalezieniem w tatrzańskiej naturze koloru swoich włosów:)
a Wojtuś postanowił zaś chwilkę poleżeć...
skręcamy ze szlaku (też na ścieżkę, tylko mniej wyraźną) w kierunku Pośredniego Wierchu Goryczkowego.
Można nie uwierzyć, ale tak, jak do tej pory mijaliśmy mnóstwo turystów, tak już kilkanaście metrów od szlaku ludzi ani nie widać, ani nie słychać. Jest to jeden z powodów, dla których lubię spacerować z dala od szlaków. Na wierzchołku niezwykłą uwagę przykuły dwie wypukłości po południowej stronie grani.
Hemli:
Wojtuś zapomniał o jednym Słowaku, który chyba postanowił się nami zasugerować i skręcił w tą samą ścieżkę, po czym wystraszył mnie na śmierć, mijając mnie z uśmiechem i "Ahoj" :) A ja już zdążyłam pomyśleć, że to jakiś nadpobudliwy Filanc - swoją drogą to byłby prawdziwy pech :P
Myślę, że mogłoby się to patrzenie w dół skojarzyć niejednej kobiecie z jej spojrzeniem w dół, ale to tylko moje przypuszczenia:)
Poza powyższymi turniami wierch to mało ciekawy, dlatego nie zabawiamy zbyt długo - kolejne, skaliste wierzchołki zapowiadają się atrakcyjniej. Jak ściśle granią, to ściśle. Biegniemy w kierunku Goryczkowej.
Przy schodzeniu na kolejną przełęcz można popróbować swoich sił na kamorach - można je też bez kłopotu ominąć, ale gdzieżbym śmiał:-)
Prawie jak Zaruski na Rohackim Koniu, hihi :) Tak mi się tam skojarzyło, toteż Wojtuś musiał tak pozować z dobrą minutę zmieniając tylko pozycje :) Dla porównania -> http://merlin.pl/Na-bezdrozach-tatrzanskich_Mariusz-Zaruski,images_big,29,978-83-7565-268-0.jpg
Na przełęczy ponownie stykamy się ze ścieżką i z tłumem, całe szczęście tylko na chwilę:) Choć tym razem troszkę granią idziemy wspólnym szlakiem.
I ponownie w górę, tym razem pomiędzy wyzierającymi spod traw granitami.
Mnóstwo wokoło jagód (co niektórzy zwą to borówkami:), które strrrasznie kuszą;) Do szczytu Goryczkowej Czuby podobnie raptem kilka minut drogi.
Co zastajemy na górze? A dwa wierzchołki oddzielone kilkumetrowym wcięciem. Który wyższy? Nie wiadomo. Realizujemy plan posilenia się na Goryczkowej i przy okazji wyciągamy przewodnik WC13. Tam wyczytujemy, że o kilkanaście centymetrów wyższy jest wierzchołek zachodni, czyli ten na którym zajadamy:-)
Opisaną panoramę ze szczytu i co nieco informacji można zobaczyć TUTAJ.
Istnieje braterstwo liny, dlaczego więc nie może istnieć braterstwo kanapki? ;)
Trochę widoków.
Na Giewoncie oczywiście korek.
Przy okazji pobytu w tym miejscu postanawiamy nieco urozmaicić wycieczkę o jeszcze jeden skromny obiekt - Kondratowy Przechód. Trzeba chyba mieć przyzwoitego hopla, żeby łazić za takimi drobiazgami. O ile Kondratowy Wierch jest mocno zakrzaczony, jego przełęcz wydaje się niezbyt kłopotliwa. Kilka minut nas nie zbawi:-)
Jak widać, było warto iść, chociażby dla takiego widoku na Suche Czuby.
Tak jak szybko zeszliśmy, tak szybko wróciliśmy. Przypomnieliśmy sobie, że nie możemy zbytnio się teraz lenić. Zaczyna nas nieco naglić czas. Mamy dzisiaj ważną sprawę do załatwienia - Hemli musi odebrać w Zakopanem swój urodzinowy prezent.
Pamiątkowe zdjęcie na Goryczkowej i biegniemy dalej.
Warte uwagi było schodzenie (cały czas ściśle granią) z Goryczkowej - tutaj już nie było tylko spaceru:-)
Pojawiło się co nieco skalistości:-)
Kolejna jest Wysoka Sucha Czuba. Całe szczęście, mniejsze teraz są różnice wysokości pomiędzy przełęczami a szczytami, więc nadzieja na wszystkie wierzchołki przy szlaku, choć wisi na włosku, jeszcze nie umarła:-)
Historia się po raz kolejny powtarza - na szlaku gwarno. Skalistość okolic szlaku wzrosła niezmiernie, choć to cały czas dreptańsko.
Przełęcze oddzielające Suche Czuby od siebie oraz od sąsiadujących szczytów mają po dwie nazwy. Pierwsze nawy określały je mianem Wrótek - Skryte, Niskie i Wysokie, natomiast przełęcz pomiędzy Małą Suchą Czubą, a Suchym Wierchem Kondrackim - Gładkim Przechodem. Wystarczy przeczytać nazwę tej ostatniej i już myślami błądzimy w okolicach Liptowskich Murów koło Gładkiego Wierchu. A wrótka? A jest ich w Tatrach w cholerę. Dla uściślenia nazewnictwa obiektów z rejonem, ostatnia zaproponowana przez Władysława nazwa Kondrackich Karbów - Niżniego, Pośredniego i Wyżniego, oraz, co najważniejsze, Suchej Przełęczy Kondrackiej zamiast Gładkiego Przechodu bardziej nam przypada do gustu.
Ledwie zaczęliśmy podchodzić pod przewyższający przełęcz o dwadzieścia kilka metrów wierzchołek Wysokiej Suchej Czuby, a już spotykało nas coś niesłychanego. Przy astronomicznym lecie, braku jakichkolwiek płatków śniegu (nawet tam, gdzie długo zalegają), zmrożeń, oblodzeń, przy pięknej, słonecznej pogodzi, pośród rzeszy turystów ubranych "na letniaka" mijamy Pana z przyczepionym do plecaka czekanem!
Ostrożności w górach nigdy za wiele. Mam gorącą nadzieję, że sznureczek z urządzonka zawieszonego na prawej piersi zwiastuje aparat, a nie detektor lawinowy.
Nasz tatropogląd oraz postrzeganie bezpieczeństwa na szlaku nabrał zupełnie innego kierunku, a zwykły spacerowy dzień - dużej dawki humoru:-)
I na wierzchołku znajdujemy się po kilku minutach.
Dolina Cicha prosto przed nami.
O ile wchodzenie na szczyty nie przynosi większych emocji, schodzenie z Wysokiej Czuby wymagało już dużej uwagi.
Udało się jednak nam zejść bez zbędnych obchodzeń. Gdzieś po drodze śliczna paleta jesiennych barw.
Ucięliśmy sobie krótką przerwę na kolejnym siodełku, w trakcie której doszliśmy do wniosku, że kolejne czuby musimy zostawić na inny spacer - czas, jaki nam pozostał do 18:00 jest niezbyt duży, drogi jeszcze sporo powrotnej, a spóźnić się nie możemy.
Z ciekawości podchodzę jeszcze na trawiasty grzbiet Pośredniej Czuby - bliziutko na szczyt, ale nie mam zamiaru nań wchodzić. Innym razem:-)
Mijamy więc tę, i kolejną Czubę i powoli zmierzamy ku drodze powrotnej.
W tyle pozostawiamy nasz dzisiejszy odcinek Głównej Grani Tatr - moim zdaniem ciekawsza opcja na wycieczkę niż Czerwone Wierchy.
Przed udaniem się w drogę powrotną wskakujemy jeszcze na chwilkę na Suchy Wierch Kondracki - tym razem po lewej stronie szlaku.
Ładny stąd widok na Kopy Liptowskie.
Przed nami już tylko Przełęcz pod Kopą Kondracką,
i Giewonty w zachodzącym słońcu.
Popołudnie iście sielankowe.
Ciekawe co na to Pan z czekanem?
Ostatnie spojrzenie na południową stronę grani i wracamy na dół.
Gonimy cień zasnuwający dolinę. W dole czekające na nas Schronisko na Hali Kondratowej.
Wracamy, wracamy. Po drodze szukamy telefonicznie noclegu - do tej pory nie było na to czasu:-)
Udaje się już za pierwszym razem wyhaczyć coś w centrum Zakopanego. W tym miejscu podziękowania dla Asi za pomoc :) I dobrze Tuż po dotarciu do noclegowni dzwonimy do Pana Władysława Cywińskiego, łapiemy taksówkę i jedziemy na Pardałówkę. Hemli ma dzisiaj przecież otrzymać autografy do przewodników:-)
Wizyta w domu Pana Władysława, choć nie była w cale krótka, upłynęła błyskawicznie. Na rozmowach o intrygujących nas pytaniach, na które Pan Władysław (wpisując do każdego tomiku coś "od siebie") odpowiadał bardziej wyczerpująco niż się spodziewaliśmy. Zupełnie jakby w wybranym rejonie, na konkretnej skale akurat był i to z niebywałymi szczegółami.
Zapytani, gdzie się jutro wybieramy (na Jagnięcy szlakiem z zamiarem zejścia Granią Główną w kierunku Przełęczy pod Kopą) otrzymujemy informację, że ciekawszej opcji z dokładnymi liczbami metrów w dół, w górę i w bok jakie trzeba przemierzyć, ale nie jesteśmy w stanie jej zapamiętać, tylko "mądrze" przytakujemy:)
Po ostatnim wpisie autor przewodników stwierdził, że tylu jednocześnie chyba ich jeszcze nie widział:-) Wykonujemy bardzo cenne, pamiątkowe zdjęcia i dajemy już Panu Władysławowi spokój - przecież spędzić cały dzisiejszy dzień w badaniu Ostrego:-)
Ciemnymi ulicami wracamy nie wiele rozmawiając, zastanawiając się nad ciekawostkami, jakie usłyszeliśmy z topografii, historii, o etapie powstawania kolejnego tomu, o tym, że udało się nam (uhh..., nie było łatwo:) zaskoczyć co nieco Pana Władysława odpowiadając na większość pytań zadanych "ze ściany" - widocznej za plecami. Zdążyliśmy w mgnieniu oka zapomnieć o dzisiejszej wycieczce i jeszcze następnego dnia rozmyślaliśmy o tym niezwykłym wieczorze.
c.d.n...
Ten pan z czekanem pewnie wyrywa laski "na taternika", stąd ta charakteryzacja :)
OdpowiedzUsuńSpotkanie tym bardziej wyjątkowe, zważywszy na wiadomo co... Piękny prezent dla Hemli!
Haha - pewnie tak :) Swoją drogą zastanawiam się, kto mu czego do głowy natłukł... :| :P
UsuńNie wiem co, ale na pewno maczał w tym palce inny taternik lanser :D
UsuńEhhh te sentymenty.. wycieczka z Kasprowego przez Goryczkowe na Kopę i Giewont była moją pierwszą wyprawą w góry :) Niezmiennie lubię ale tłumy to zdecydowany minut tego miejsca.
OdpowiedzUsuńNo popatrz :) A w moim przypadku właśnie ostatni szlak w polskich Tatrach Zachodnich, który brakował mi do kompletu. Ludzi dało się przeżyć - tam przynajmniej nie tworzą się korki :)
UsuńPięknie obfotografowana wycieczka. Bardzo ciekawy pomysł na spokojny wypad w Tatry, dużo ładnych panoram. Tłumów w tym rejonie trudno uniknąć, ale było też sporo ustronnych miejsc. Lubie Wasze posty.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Dziękujemy bardzo za dobre słowa, są najważniejszym bodźcem wywołującym w nas kolejne relacje.
UsuńNawet najbardziej tłumnie odwiedzana okolica może wydać się "pusta". Co prawda trzeba nieco pogwałcić parkowe zasady o zapuszczenie się na szczyt odległy kilka chwil spaceru od szlaku - a to zaś nie wydaje się być takie straszne:-)
Pozdrawiamy!
Ta relacja jest taka bardzo... hmm, no obfituje w Wasze zdjęcia, na których widać Wasze uczucie :D
OdpowiedzUsuńNiesamowite wspomnienia :)
OdpowiedzUsuńDziękujemy:-)
OdpowiedzUsuń