I DZIEŃ TRASA:
Kuźnice -> Skupniów Upła z-> Hala Gąsienicowa -> Czarny Staw Gąsienicowy -> Zawrat -> Mały Kozi Wierch -> Zmarzła Przełęcz -> Kozia Przełęcz -> Czarny Staw Gąsienicowy -> Murowaniec
Wot i pierwsza nasza wspólna wycieczka. Co prawda, widzieliśmy się już wcześniej, ale to jest pierwszy razem zaplanowany wyjazd. W połowie wakacji 2011 postanowiliśmy wybrać się we trójkę na spacery po Orlej Perci. Dużo z Hemli pisalismy na temat szlaku. Nie była pewna czy da sobie radę, nigdy po łańcuchach nie chodziła. Wojciech jak to Wojciech, zapewniał, że radę da i namawiał.
I wyjazd doszedł do skutku:-) Z Bartkiem, zajeżdżamy do Zakopanego autobusem z Krakowa i wraz z czekającą już na nas Hemli pakujemy się w busika prowadzącego do Kuźnic.Pamiętam, że wcześniej przejazdy busami akceptowałem tylko w sytuacjach, gdy nogi nie były mnie w stanie zanieść do celu – taki mały Wojtko – protest za ceny przejazdów!
Tutaj sytuacja była inna. Było nas troje, jak dobrze pamiętam, siąpił deszczyk, a plecaki były nieźle wyposażone… … w piwo:-)
Już w drodze do Murowańca zdążyłem podpaść Hemli pytając ile wierzchołków ma Świnica.
Biedna myślała, że robię sobie żarty, a to przecież pytanie jak najbardziej na miejscu:-)
Jak pomyślę, że ta dziewczyna mogła nie znać odpowiedzi na takie pytanie, przychodzi mi do głowy, że to musiało być baaardzo dawno temu.
Pogoda nie sprzyjała nam przez większość tego dwudniowego wyjazdu,ale nie zawsze się ma to co się chce. Zameldowaliśmy się w buforowych wolnych miejscach Murowańca i, po otrzymaniu informacji prognozowych, postanawiamy posiedzieć do popołudnia w schronisku, później ma się nieco wypogodzić.
Około 14:00 więc wynurzamy się na zewnątrz. Jak siąpiło, tak siąpi. Taka raczej mgła wodna, nie padało jakoś strasznie ale przemaczało skutecznie.
A i widoki były niecodzienne! Tu chmura, tam chmura. Widoczność do kilkudziesięciu metrów krzaków i głazisk. Jakby nie było,
idziemy na Zawrat z zamiarem skręcenia w lewo. Dość spokojna woda Czarnego Stawu. Mijamy go i zaczynamy podchodzić przez próg w kierunku przełęczy.
Wojtuś w swoim świecie :)
Wszystkim się, mimo psiej pogody, całkiem podoba. A tuż po pierwszych łańcuchach pojawiają się prześwity! Rzut aparatem to na Granaty, to na Kościelec.
Szybszym nieco tempem staramy się dojść na grań, żeby zdążyć zobaczyć cokolwiek po drugiej stronie, póki aura pozwala. I udaje się:-)
Zawrat.
Ładnie prezentuje się szereg szczytów od Krywania po Mięguszowieckie. Oczywiście szczyty wtedy z naszej trójki znane tylko Bartkowi.
Chwila przerwy na zdjęcia i ruszamy na Orlą Perć.
Do tej pory Hemli była w Tatrach Wysokich tylko na Kościelcu, i to nieco ponad miesiąc temu, jednak byłem pewien, że tutaj również sobie poradzi. Choć warunki nie są bardzo sprzyjające.
Granit w deszczu potrafi być śliski.
Mały Kozi Wierch osiągamy szybko i bez większych kłopotów. Krok po kroku pokonujemy kolejne etapy szlaku. Postawiłem sobie zadanie, żeby nie dotykać sztucznych ułatwień. Ciekawe dokąd mi się uda:-) Zejście w dół ubezpieczonym w łańcuchy żlebem sprawił już więcej wrażeń.
Częste są tutaj wypadki, głównie przez długo zalegające śniegi, a turyści już od majówki się tutaj często pchają.
I wszyscy w komplecie.
Jakoś udało się pokonać nam ten odcinek, potem po trawersie Zmarzłych Czub szybko wychodzimy do charakterystycznego chłopka na Zmarzłej Przełęczy.
Często myli się z nim ludzką postać patrząc na przykład z okolic Murowańca. Rzeczywistość pokazuje, że człowiek jest dużo mniejszy,
a to znowu potęguje ogrom naszych pięknych gór:-)
Postanawiamy sprawdzić alternatywne obejście drabinki przy Koziej Przełęczy i obchodzimy grań Zamarłej Turni po północnej stronie. Jest tam taka dobrze wydeptana ścieżynka, którą w kilka minut dochodzi się do żółtego szlaku z Koziej Przełęczy do Koziej Dolinki. Tutaj postanawiamy na dzisiaj zakończyć spacer Orlą Percią – podchodzimy tylko na przełęcz, obejrzeć między innymi drabinkę i wracamy tymże szlakiem w dół, do schroniska. Nie spieszymy się specjalnie, nie jest to tak daleko.
Zadowoleni ostatecznie z tego dnia snujemy plany na jutro. Mniej lub bardziej chętnie wybieramy, że pójdziemy na Skrajny Granat,
a później albo (moja propozycja) Buczynowe Turnie, albo (racjonalna propozycja:-) Zadni Granat. I w dół.
II DZIEŃ TRASA:
Murowaniec -> Czarny Staw Gąsienicowy -> Skrajny Granat -> Pośredni Granat -> Zadni Granat -> Przełączka nad Buczynową Dolinką -> Kozi Wierch -> Dolina Pięciu Stawów Polskich -> Dolina Roztoki -> Palenica Białczańska
Poranek dnia następnego zapowiada się o wiele bardziej interesująco. Całkiem szybko zbieramy się do wyjścia.
Na szlaku malutko ludzi. Idziemy więc początkowo szlakiem, którym szliśmy wczoraj. Widoki wreszcie jakieś są, a powietrze bardzo rześkie.
Chce się spacerować:-) Czarny Staw wydaje się jeszcze bardziej spokojny, niż dnia poprzedniego.
Dochodzimy do rozejścia szlaków i skręcamy na Skrajny Granat.
Przepięknie odsłoniła nam się grań Orlej Perci. Przewijające się w około chmury nie przysłaniają zbyt wiele, a dodają uroku okolicy i zwiększają powagę gór.
W pewnym momencie utworzyła się w dolinie taka niby rzeka chmur - ciekawe zjawisko:-)
Kozi Wierch, Kozie Czuby i Zamarła Turnia.
I ostatnie widoki.
My tymczasem powoli wdrapujemy się na Granaty. Trochę czasu nam to zajmuje.
Niestety, tym razem historia się odwróciła - wczesny ranek mieliśmy bardzo ładny, a jeszcze przed południem okolica zasnuła się takimi samymi mokrymi chmurami jak wczoraj.
Zrobiło się zimno, mokro i bez żadnych widoków. Pozostało jedynie zmagać się ze skałami, a te akurat zaczęły się na dobre jeszcze przed szczytem.
w takiej pogodzie zgodnie stwierdziliśmy, że jednak idziemy przez Granaty, może dalej na Kozi Wierch. Po drodze mijamy ciekawą skałę, która mi do złudzenia przypomina kucharza w czapce:) W tym samym miejscu, co wypatrzyliśmy "kucharza" zauważyliśmy też stającego na dwóch łapkach na głazie świstaka. Chyba się nam przyglądał, ale nie sądzę, żebyśm dla niego byli czymś niespotykanym:) Udało się w końcu dotrzeć na Skrajny Granat. Panoramy brak. Zimno, ponuro. Poświęcamy chwilę na zdjęcia robione sobie wzajemnie i udajemy się w dalszą drogę przez Granaty.
W Granatach najbardziej lubię to, że z całej Orlej Perci są najbardziej pozbawione sztucznych ułatwień. Jedynie łańcuch przy przepaści, której, idąc tędy pierwszy raz nawet zdarzyło mi się nie zauważyć. Spacer grania jest mimo kiepskiej aury, bardzo przyjemny.
Można trochę pokombinować, można się też pośliznąć więc trzeba uważać. Zdarzają się tam duże, płaskie, nachylone płyty, na których na prawdę wibram sam zjeżdża. a nie zawsze wiadomo co jest niżej, pod płytą. Wspólnymi siłami jakoś daliśmy radę i po krótkiej posiadówce na Zadnim Granacie, ruszamy w stronę kominka pod Czarnym Mniszkiem.
Hemli-Kozica miała nietęgą minę, wolałaby chyba wchodzić tędy do góry. Ale tak wybraliśmy. Mi też to nie odpowiada, bo chyba tutaj padnie plan spacerowania bez pomocy ułatwień.
W pełnym skupieniu i przemoczeniu wolnymi krokami pokonujemy kominek pod Czarnym Mniszkiem. Był to za razem najtrudniejszy moment całej naszej wycieczki.
I przyznaję szczerze, w mokrych warunkach wypada uważać na całych granatach. Łatwo o poślizg. Bez namysłu po zejściu kominkiem ponownie udajemy się w górę,
na grań, i idziemy dalej Orlą Percią, tym razem jej najłatwiejszym odcinkiem w kierunku najwyższego punktu - Koziego Wierchu.
Robimy sobie tam też wspólne zdjęcie z ekstra deszczową panoramą:) Za drogę powrotną obieramy tym razem szlak ze szczytu do Doliny Pięciu Stawów. Łatwy, szybki
i przyjemny, na którym to akurat robię sobie małe kuku uderzając po poślizgnięciu kolanem w kawałek sterczącej skały. Bolało do końca wycieczki:-(
W okolicach Doliny zaczeliśmy pozostawiać chmury w górze i conieco było widać, ale nie na tyle, żeby robic masę ładnych zdjęć.
Więc raczej bez ociągania idziemy szlakiem skręcając w dół Roztoką do Łysej Polany. Po drodze znalazłem jeszcze całkiem ciekawe drzewo. Rośnie tam gdzieś przy szlaku,
nie pamiętam gdzie. Jeszcze je nie raz znajdę!:)
I to tyle z wycieczki. Nie taki diabeł straszny, nawet w złą pogodę, ale ostrożności na Orlej Perci mieć za wiele się nie da. Uważać po prostu trzeba.
W Palenicy wsiedliśmy w busa do Zakopanego, a tam przyszło nam się pożegnać z weekendem, ze sobą i życzyć co najwyżej szybkiego ponownego spotkania.
Najlepiej w Tatrach. Może tylko w lepszych warunkach:) Udało się i jedno, i drugie i trzecie - około dwa tygodnie później na równie pięknych Rohaczach:-)
Obłoki pomiędzy chmurami wyglądają fantastycznie!
OdpowiedzUsuń