niedziela, 14 stycznia 2018

Czarnymi Ścianami, od Tatr dłuższa przerwa



Nie wiedzieliśmy, że tą wycieczkę zrelacjonujemy dopiero 1,5 roku później. A już na pewno nie wyobrażaliśmy sobie, że przez ten czas nie odwiedzimy nawet jednego tatrzańskiego szczytu!

Trochę zmęczenie materiału, trochę "przejedzenie", ale zdecydowanie pierwsze skrzypce zagrała tutaj arena biegowa. I nadal uważamy, że to pasjonujące zajęcie, tylko chyba bardziej wymagające niż górskie wycieczki:)


Dzień będzie ładny, cel mamy obrany, a czasu dość dużo.


Straszyło nieco zasłaniającymi chmurami, ale na szczęście wszystko się rozwiało zanim do nich doszliśmy.


Podeszliśmy do wylotu słynnego Żlebu Kulczyńskiego. Żlebem to może on jest, ale wyżej, Tutaj, tuż nad doliną - skalne urwisko!


W prawą stronę ucieka Rysa Zaruskiego. Chciałbym kiedyś i tędy spróbować przejść.


Pniemy się dalej w górę po łańcuchach. Porównując z innymi szlakami to jest chyba jeden z bardziej wymagających odcinków.


Powyżej progu jest już znacznie łatwiej, a do Orlej Perci bardzo blisko. Dzisiaj skręcamy do Kominka pod Czarnym Mniszkiem, a jego nazwodawca jest pierwszym naszym dzisiejszym celem.


Chmury w doskonałym momencie wybrały ustąpienie miejsca błękitowi. Zapowiada się, że w yej okolicy spędzimy dzisiaj sporo czasu.


Zbaczamy na kilka minut ze szlaku, żeby zobaczyć z jakimi trudnościami wiąże się wejście na Czarnego Mniszka. Hemli nie jest zainteresowana każdą wystającą skałą, ja jak najbardziej:)


Na początku było łatwo, ale pod koniec już było nad czym się zastanowić. Zwłaszcza nad tym, czy dam radę zleźć. 


No i faktycznie, jak w górę zbyt trudno nie było, tak w dół już miejscami ze wstrzymanym oddechem. No cóż, nie jestem ekspertem w takim łażeniu, ale to lubię.


Docieramy powoli do grani. Zanim jednak wyruszymy na grań Czarnych Ścian, muszę jeszcze odwiedzić jeden wierzchołek - ominięty przy ostatnim wędrowaniu w okolicy.


Pośrednia Sieczkowa Turnia - wchodzę, parę zdjęć i szybki powrót na przełączkę, gdzie Hemli już czeka na wędrówkę głównym celem dzisiejszego dnia.


Gotujemy się sprzętowo.
Grań Czarnych Ścian nie jest zbyt długa. Przechodzenie jej trzymając się ściśle ostrza grani nie jest też łatwe. Po drodze z tej strony mamy dwa przewieszone uskoki. Charakterem przypomina nieco Grań Fajek. Dłuższa, choć chyba mniejszej raczej urody.


Łatwy, nieco eksponowany początek poprzez kilka granitowych zębów doprowadza nas do pierwszego z uskoków.


W dole za granią majaczą piarżyska Buczynowej Dolinki. Jak to często bywa, wydaje się, że można łatwo tędy schodzić. Jak to często bywa, do pewnego momentu.


Pierwsze turniczki, choć niezbyt wysokie, to o ostrej krawędzi na końcu. Wcale nie łatwo było po niej zejść. Na szczęście wystarczy kilka metrów się cofnąć i można spokojnie obejść uskoczek. Natomiast kolejna turnia pnie się pionowo w górę.


Hemli z góry zakłada, że spokojnie obejdzie jej ściankę. Ja bardzo chciałem spróbować przez nią przejść - nie na ostrzu grani, tam jest dla mnie zbyt trudno. Ale kilka metrów obok jest dogodniejsze miejsce i powinno się udać.


W pewnym miejscu, w takim jakby zagłębieniu, kompletnie się zaciąłem. Wycena trudności wedle przewodnika zapowiadała łatwiejsze przejście. Parę dni później od pewnego tatrzańskiego eksperta otrzymałem wyjaśnienie, że "niektóre miejsca bywają bardzo patenciarskie". I pewnie faktycznie trudność nie przewyższała II, ale ja z takim miejscem się jeszcze nie spotkałem i wydawało się to trudniejsze niż znane mi charaktery skał o wycenie IV.


W końcu się udało. Zanim pozbierałem manatki, Hemli była już przy następnej turni. Strasznie się z tym grzebię, nie mam wprawy:-)


Jeszcze obadanie okolicy i ruszamy w dalszą drogę.


Teraz dłuższy odcinek zapowiada się bez większych wyzwań, choć ponownie, trzymając się grani jest po drodze krótkie strome zejście.


Spacerujemy z wolna rozglądając się dookoła.


Orla Perć poniżej w bliskim zasięgu.


Następne skalne spiętrzenie to już najwyższa w grani turnia. Nie jest nazbyt trudna, wręcz przyjemna:-)


Do końca grani wydaje się już bardzo blisko, widzimy grupę turystów odpoczywających na Buczynowej Strażnicy.


Jednak przed nami jeszcze trochę sprzętowej pracy. Końcówka grani, choć krótka, to jest uskokowa i stroma.


I tak po krótkiej przerwie zbieramy się za schodzenie na drugą stronę.


Jak kto woli:-)


Schodzimy dużymi płytami. Uskok jest dość stromy, ale mocno urzeźbiony i praktycznie zawsze jest się czego pewnie chwycić.


Najtrudniejszy dla nas jak się okazało był ostatni odcinek grani, już po zejściu z najwyższego wierzchołka. Niby bardzo blisko do końca, ale pojawiło się tutaj większe zagmatwanie. Najpierw łatwe, ale bardziej eksponowane niż dotychczas przejście po szczycie turniczki do jej uskoku.


Z niej kilkumetrowy zjazd - dał nam o tym do zrozumienia wiszący rep na zębie skalnym.


Zjeżdżamy tym razem nie na następną szczerbinę, a trochę poniżej jej. Następna iglica jest zbyt trudna, żebyśmy próbowali na nią wejść z przełęczy.


W międzyczasie w okolicy Małego Koziego Wierchu działała załoga helikoptera TOPR.


Nawet W.H. Paryski pisze, że idąc w drugą stronę, najczęściej z iglicy się zjeżdża:-)


Dogodne obejście znajdujemy po płytach i małym zagłębieniem tuż za iglicę. Z tej strony łatwo jest wejść na wierzchołek, więc wchodzimy obfotografować.


No i teraz już na prawdę blisko do przełęczy, do Żlebu Kulczyńskiego i do szlaku:-)


Blisko nie oznacza łatwo. Zębiska skalne pnące się w grani z przełęczy do iglicy są też wymagające, a uwagę wzmaga ziejąca z Buczynowej strony przestrzeń.


Przyznaję, że dobrze było postawić nogi ponownie na szlaku, mimo, że to będzie Żleb Kulczyńskiego, to nie jest już taki straszny jakim był rano.


Wskakuję jeszcze na chwilę na Buczynową Strażnicę popatrzeć na kawałek przebytej grani.


To tyle z dzisiejszych zdobyczy. Zabieramy się za drogę powrotną, trochę naokoło, bo ponownie przez Kominek pod Czarnym Mniszkiem i nawet zaczepiając o grań.


Jeśli dobrze pamiętam, planowaliśmy jeszcze przejść się przez Granaty, ale pomysł zakończył się zejściem zielonym szlakiem do Koziej Dolinki.


W taki ładny, letni dzień, żegnamy się z Tatrami (jeszcze nieświadomie) na przynajmniej 18 miesięcy.
Coś nas kusi, żeby się na jakąś wycieczkę przejechać:-)

3 komentarze:

  1. Podziwiam! Bardzo dużo wiedzy na waszym blogu, sukcesywnie czytam i czekam na wasze kolejne relacje. Świetny blog

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki Proximo, nie wykluczone, że będziemy w najbliższym czasie coś nowego wklepywać więc zapraszamy.

    OdpowiedzUsuń