TRASA:
Taborisko na Polanie pod Wysoką -> Litworowy Staw
Litworowy Staw -> Gerlachowskie Spady -> Kaczy Bandzioch -> Wschodnie Żelazne Wrota -> Gerlachowskie Spady -> Zielony Staw Kaczy -> Dolina Białej Wody -> Łysa Polana -> Jaworzyna Spiska
Jak znaleźliśmy się na Taborisku? Przeczytacie tutaj.
Po opuszczeniu lasu (idąc oczywiście w górę) zrobiło się nawet cieplej - na taborisku noc potrafi być chłodna nawet latem, o czym się również niebawem przekonamy.
Surowe otoczenie Doliny Kaczej wraz z Kaczą Siklawą.
Słońce powolutku chyli się ku zachodowi (słońca:). Wędrówka nie jest zbyt długa, mamy jednak już w nogach spory odcinek Doliny Białej Wody oraz spacer graniami Młynarza - zmęczenie powoli daje o sobie znać. Dzień dla nas również zaczął się dość wcześnie.
Całkiem spory ruch turystyczny na szlaku. I choć większość turystów zmierza na dół, nie idziemy sami do góry. Nie chce nam się również wierzyć, że wszyscy idą do Zbójnickiej Chaty. Raczej mają plany podobne do naszych więc staramy się nie ociągać - rezerwacji tutaj nie ma, jak się pośpieszysz tak się wyśpisz:-)
Patrzymy i planujemy ;)
Po bardzo ciężkich pięciuset metrach podejścia znajdujemy się w okolicach Litworowego Stawu, nad którym to jest słynna koleba. Bierzemy pod uwagę, że może być już zarezerwowana tak więc po drodze, tuż przed stawem zatrzymaliśmy się w innej, solidnie obłożonej kamieniami. Też dobre miejsce, choć sprawdzamy jeszcze tą, do której szliśmy.
Co prawda nikogo jeszcze tam nie było, mimo to wybraliśmy kolebę, przy której się wcześniej zatrzymaliśmy - zdążyłem się już z nią zaprzyjaźnić.
Po okolicy latają kozice i świstaki - do kompletu brakuje tylko miśka ;)
Wieczór zapowiada się całkiem ładnie, niewielkie chmury, w kosówce kilkaset metrów od nas rozkłada się kilkuosobowa grupa, a słynną kolebę zajmują osoby wędrujące za nami. Tłoczno:-)
Krótkie gotowanie i spać. Dość szybko zorientowaliśmy się, że dmuchający wiatr będzie utrudniał, a przez cały dzień oprócz śpiworów dźwigaliśmy namiot. Miejsca w kolebie chyba wystarczająco dużo, także w niej ten namiot rozstawiamy - tego się w sumie nie spodziewaliśmy:-)
Jak się spało? A tak dobrze, że zaspaliśmy! Wbrew oczekiwaniom, poranek nie był wcale chłodniejszy niż wieczór, cichy i spokojny, bezchmurny. Z panoramą znad stawu i widokiem na Ganek i okolicę wstaje się całkiem chętnie:-)
Co niektórym jednak nieco chłodno.
Wschód słońca witamy nad Litworowym Stawem.
Wschód w Dolinie Ciężkiej.
Nie wiedzieliśmy tylko do końca dokąd mamy się dzisiaj udać na wycieczkę. Wybór podjęliśmy dzięki pytaniu jednej z czytelniczek, która zapytała nas o szczegóły przejścia Gerlachowskimi Spadami. A skoro sami jeszcze ich nie znamy,więc się tam teraz wybieramy.
Zbieramy obóz i na przekór przewodnikom, sugerującym powrót szlakiem nad próg Doliny Kaczej, wędrujemy z jak najmniejszym obniżeniem terenu pod ścianami Litworowych Mnichów. Ani to było komfortowe, ani korzystne czasowo.
A oto i Kaczy Bandzioch i Gerlachowskie Spady. Spady wydają się być stąd terenem niemalże bez trudności - to jednak tylko złudzenie.
Strome, trawiaste prożki opadające z Doliny Litworowej do Kaczej są bardzo nieprzyjemne. Faktycznie polecamy je obchodzić szlakiem. Ale cieszę się, że się nimi przeszliśmy i sprawdziliśmy:)
Wystarczy się przypatrzyć, a można dotrzeć trzy stawy w Dolinie Kaczej. Zielony i Mały oczywiście widoczne bez trudności - z tyłu jest jeszcze malutki Jeleni Stawek.
Udaje nam się odnaleźć zalążki ścieżki już tuż pod Gerlachowskimi Spadami - nie jest ona zbyt wyraźna, a i za kopczykami trzeba się mocno rozglądać. I tak właśnie wygląda przechodzenie tego odcinka, o którym gdzieniegdzie można przeczytać, że nie należy do najłatwiejszych. Jest tutaj kilka trudniejszych technicznie momentów, nie przekraczający jednak trudności spotykanych na szlakach. Natomiast na pewno są kłopoty z orientacją. Znacznie łatwiej już schodzi się z góry - widać poniżej fragmenty ścieżynki czy małe kopczyki - choć dziwnie porozrzucane na boki. W górę jest po prostu nieprzyjemnie i mimo, że odcinek ten nie jest długi (około 30-40 minut w górę), idzie się tamtędy dość wolno.
Za to po ich pokonaniu docieramy do miejsca znanego nam jedynie z nazwy - Kaczego Bańdziocha. Sama Dolina Kacza była już dla mnie wielką tajemnicą, a teraz wkraczamy w jej wyższe partie. Próg kotła niczego sobie - łatwiej dostępny przez Główną Grań niż z dołu.
Sporo tutaj jeszcze śniegu - pewnie nie zniknie do końca tego wspaniałego, tatrzańskiego lata. Wokół nas ściany, żleby, kominy, o których wiemy bardzo niewiele. Da się dostrzec kilka linii, które wyglądają na pozwalające osiągnąć granie.
A w dole pod nami, cała Dolina Kacza.
I ciekawie stąd wyglądająca Szeroka Jaworzyńska.
Cały Kaczy Bańdzioch jest dość duży, znacznie większy od znanego wszem Bańdziocha. Dowiaduję się właśnie, że dzieli się on na dwa mniejsze Bańdziochy - Żelazny i Gerlachowski, choć ten podział wydaje się już średnio niezbędny.
Wędrujemy przez dolinkę nieznacznie wznoszącymi się piarżyskami w kierunku żlebu opadającego ze Śnieżnej Galerii. To tam właśnie zamierzaliśmy dzisiaj dotrzeć. Zamierzaliśmy, bo nie dotarliśmy:-/ Już z miejsca noclegu obserwowaliśmy płat śniegu wypełniający górną partię Żlebu Asnyka - podobno też potrafi długo tam być.
Teraz, siedząc w fotelu trochę żałuję, że nie spróbowaliśmy nawet ominąć tego śniegu, ale będąc tam wtedy, przy wylocie żlebu jakoś paskudnie nie chciało się do niego iść. To też dlatego, że jest w pobliżu inny żleb wyprowadzający na Grań Główną. I właśnie tam się udaliśmy.
W Dolinie Kaczej pojawia się już słońce.
A obok nas, po prawej stronie, w masywie Zasłonistej Turni, akcent można powiedzieć krakowski - smok ;) Ktoś dostrzega?
Rumiska Przełączka.
Żlebu przez bardzo długi czas nie widać, zasłonięty ścianami Hrubej Śnieżnej Kopy ukazał się nam dopiero w najwyższych partiach piarżyska, nieco ruchomego i uciążliwego. Za to jest to żleb krótki, wygląda na kilkanaście minut marszu.
I, co najważniejsze, bezśnieżny! Zabieramy się więc w górę, na Wschodnie Żelazne Wrota. Jest ona podobno jednym z łatwych sposobów do przekraczania Grani Głównej, ale rzadko uczęszczanym. W żlebie już się tak nie sypie i nie jest jakoś strasznie stromo. Na przełęcz wychodzimy rzeczywiście bardzo szybko. Tam co? Wiatr, dość silny, zwiastujący zapewne to, co w tym roku jest normą - burzę. Widok z przełęczy mocno ograniczony. W oczy uderza jednak co innego - ostrze grani wiodącej na Wschodni Żelazny Szczyt. Prawdziwy rarytas dla oka!
I widok z Wrót na Dolinę Złomisk. Jakiś czas temu podziwialiśmy ten widok na odwrót.
Ze Śnieżnej Galerii zrezygnowaliśmy dopiero ze 20 metrów nad przełęczą - zamierzaliśmy przejść przez Hrubą Śnieżną Kopę. Jednak i z tego pomysłu zrezygnowaliśmy. Nieczęsto się nam zdarza w tak łatwym terenie (0) i suchą pogodę czuć się niepewnie. No to się zdarzyło:)
Nie zagrzewaliśmy zbyt długo miejsca na grani, postanowiliśmy wracać tak jak przyszliśmy, najpierw do pozostawionych pod głazami plecaków, a później wolnym krokiem na dół.
Trochę żal mi, że nie weszliśmy choćby na odległy na kilkadziesiąt metrów szczyt. Ale jak to jakiś czas temu powiedział wygłodniały skałkowej wspinaczki w deszczu na Psiklatce Bartek Sz.:
- "Chodźmy już stąd, ile byśmy się nie wspinali, i tak mi będzie mało".
Tak samo mam w Tatrach. Spoglądając wstecz na moje wycieczki, wydaje mi się, że chyba w każdej mogłem pójść jeszcze choćby kawałek dalej. I pewnie tak już zostanie:-)
Główna Grań Tatr już częściowo w chmurach.
Ze spadów schodzimy już wprost nad Zielony Kaczy Staw. Warte odwiedzenia miejsce - zaledwie kilka minut od szlaku bardzo wyraźną ścieżką. Staw jest piękny, dzięki swemu otoczeniu. Panorama wielkich ścian otaczających Kaczą Dolinę należy moim zdaniem do najgroźniejszych w Tatrach:-)
Nad Stawem można powiedzieć króluje Zasłonista Turnia.
Nie siedzimy jednak zbyt długo, postanawiamy dotrzeć do Taboriska, tam urządzić krótką przerwę na piknik, a później długi marsz do Jaworzyny Spiskiej.
Piękne, białowodzkie lasy :)
Żegnamy te okolice z nadzieją na szybki powrót. I na to, że przed burzą zdążymy opuścić Dolinę Białej Wody ;)
Na Polanie Biała Woda chmurki osiągają już niemałe rozmiary. Bardziej jednak chmurzy się przed nami.
A gdzie nas złapała burza? Na 20 minut przed samochodem. Hemli w przeciągu kilku minut złapała stopa do Jaworzyny - dobry trening przed urlopem:)
Rzeczywiście piękny ten Kaczy Staw :) Nic tylko siąść nad brzegiem i dumać ;)
OdpowiedzUsuńEch, zaciekawiliście mnie tą zapowiadaną relacją z Waszego urlopu ;D Czekam z wielkim zainteresowaniem :) Pozdrawiam :)
Z wyjazdu mamy mnóstwo pozytywnych wspomnień, więc mam nadzieję, że będzie co czytać - na norweską relację zapraszamy oczywiście za jakiś czas, jeszcze nie ogarnęliśmy na dobre zdjęć :)
UsuńPrzepięknie!!!!
OdpowiedzUsuńAle chyba nie zmrużyłabym oka pod tą skałą :)
Przy zmęczeniu na prawdę zasypia się błyskawicznie:-)
UsuńPiękna okolica. A chmury nad szczytami dodają grozy. Dobrze, że burza złapała Was na dole, a nie w wyższych partiach. W Norwegii nie byłam, więc tym bardziej zaczekam cierpliwie, aż ogarniecie zdjęcia i przedstawicie jej smaczki. Ściskam :)
OdpowiedzUsuńZ moja burzo-fobią staram się nie dopuszczać w ogóle do tego, żeby zostać zaskoczonym przez burzę gdzieś wysoko - chociaż nie zawsze da się to przewidziec :)
UsuńPozdrawiamy serdecznie :)
... noooo ... i to jest to co tygrysy lubią najbardziej ... genialne klimaty ... i foty też ...
OdpowiedzUsuńPozdrowionka ....
Dziękujemy :)
UsuńOjej jak tam zielono! I tak jakoś mało tłoczno. Wspaniałe widoki wprost ze śpiwora;)
OdpowiedzUsuńWitaj Kasiu! Wspaniała wyprawa,wspaniałe zdjęcia.Podziwiam,zazdroszczę...i dzięki Wam już wiem, że plany warte wykonania;) ...bo jak sądzę to o mnie chodzi-wspomnianą ,,czytelniczkę'';) pozdrawiam serdecznie-Agnieszka
OdpowiedzUsuń