środa, 18 lipca 2018

Wojtusiowe ścieżki 3 - Krokiew, Biały Grzbiet, Suchy Wierch

Trasa: Rondo w Kuźnicach - Dolina nad Capkami - Krokiew - Ścieżka nad Reglami - Biały Grzbiet - Kalacka Kopa - Wyżnia Sucha Przełęcz - Suchy Wierch - Czerwona Przełęcz - Dolina Białego - Droga pod Reglami


Tuż przed zmianą stanu cywilnego dostałem od Bartka propozycję tatrzańskiej wycieczki w ramach "kawalerskiego". Nie było powodu się nie zgodzić, uzgodniliśmy dość szybko, że przejdziemy się podobnym szlakiem, jaki miałem okazję przedreptać przed dwoma laty.


Hemli z Izą w tym samym czasie postanowiły odwiedzić Halę Gąsienicową, chłopom pozwoliły ich ścieżkami polatać:) Zaczęliśmy od Jastrzębiej Turni wiszącej tuż nad Zakopanem.


Bartek nie szedł na łatwiznę, wszedł i na wierzchołek i zszedł interesującą ścianką. Wszystko jednak pod pełną kontrolą, a trudniej miało być dalej.


Tego typu trudności mam na myśli - może nie grożą aż tak wypadkiem, ale na pewno wypłukaniem z sił:-)


Trochę tego było w drodze na Krokiew, ale nie za dużo, no i zawitaliśmy na szczycie. Poranek ładny.


Pod Giewontem, jak dwa lata temu - zalegają śniegi. Plan również mamy podobny - do Ścieżki nad Reglami i z niej na Zameczki, ale jakąś inną, ciekawszą drogą.


Las w okolicy Przełęczy Białego został zaatakowany przez korniki. W 2016 roku było tu zielono, niedługo będzie tylko brązowo:/ Szybko zeszliśmy na przełęcz i podeszliśmy szlakiem pod pierwsze wystające nad nim skałki. Jakoś bez myślenia od razu stwierdziłem, że idziemy w górę stromo wzdłuż ścianek Zameczków. Nie przyszło mi do głowy, że wcześniej powinniśmy minąć parę mostków, ani żeby dla odświeżenia pamięci zerknąć na mapę:-)
W efekcie poszliśmy ostro w górę w pobliże dolnej części grani Białego Grzbietu. Zorientowaliśmy się szybko, gdzie jesteśmy. Po chwili namysłu uznaliśmy, że to też będzie fajna wycieczka i idziemy dalej.


Przedzieraliśmy się najpierw przez las, później przez kosówę. Ooo, tak, pisał o tym miejscu Cywiński, że kosodrzewina jest tutaj nie byle jaka. Wyleźliśmy na pobliską grani skałkę, żeby zorientować się w położeniu i ...
... od poprzedniej podeszliśmy w górę może ze 30 metrów w ponad 20 minut męczącego przedzierania.


Jedno z niewielu zdjęć z tego odcinka. Dobrze, że dziewczyn z nami nie ma, bo byśmy za pomysł oberwali:)

Nad kosodrzewinowym gąszczem wyłoniły się Kalatówki. Podobno można po tej stronie grani iść bez trudności technicznych, jednak trudności botaniczne decydują o marszu po prawej stronie.


Doczłapaliśmy do pierwszych graniowych skał. Od razu przejaśniało, widać przynajmniej kawałkiem dalszą drogę.


Daleko przed nami majaczy grań Giewontu - stąd też widać, że i wyżej krzaków nie brakuje.


Chwila odpoczynku - po skałkach idzie się zdecydowanie łatwiej. Rzadko jednak idziemy granią.


Częściej wędrujemy tuż pod nią po północnej stronie. Na grani bywają niskie, trudne uskoki, a i widok z dołu na nią dobry. Nie ma potrzeby się nadto wychylać.


Trawers skałek w niektórych miejscach wymaga uwagi. Teren jest dość stromy, a pod stopami może nie przepaść, ale na pewno kruszyzna.


Pojedyncze miejsca są też wymagające, jednak nie przesadnie.

Kawałek skalistej części grani. Przynajmniej nie ma na niej tyle kosówki.


Przed nami ostatnie uskoki w Białym Grzbiecie, które omijamy po prawej stronie.


Kalacka Kopa już blisko. W okolicy gąszcz. Na szczęście niski. Taki byśmy wzięli w ciemno nawet do końca wycieczki:-)


Dotarliśmy do Kalackiej Kopy i Wrótek. Nietypowy stąd widok na Dolinę Kondratową i schronisko.
Wędrowanie w różnych zakątkach tatrzańskich często pozwala spojrzeć na znane wszystkim miejsca z "nieoklepanej" strony dając zupełnie nowe obrazy.


Spojrzenie z Kalackiej Kopy na Giewony. Daleko w tle widać nawet krzyż. Po krótkiej przerwie zabieramy się za wędrówkę dalszą częścią grani. Chcemy dojść do żlebu, którym zejdziemy pod ściany Turni nad Białem, a stamtąd na grań Suchego Wierchu.


Odwiedzamy po drodze skałę tuż za Wrótkami.


Kilka minut spędzamy jeszcze w okolicy i ruszamy dalej w górę.


Roślinność nie ustępuje, do tego trochę wyżej jeszcze leży śnieg.


A nieopodal poniżej grzbiet z Zameczkami. Szkoda, że nie udało nam się ich dzisiaj odwiedzić.


Jeszcze jedno ciekawe ujęcie na schronisko na Hali Kodratowej przez wąski, otoczony skałami żleb.


No i wleźliśmy na śnieg. Rozgrzany, zapadający śnieg. Buty biegowe przemokły momentalnie, ale to wcale nie mrozi. Trochę tylko w nich chlupocze:-)


Jesteśmy już nad Skośnym Żlebem. Przed nami grań Suchego Wierchu. Najpierw musimy jeszcze dostać się do jego wylotu, a później podejść na Wyżnią Suchą Przełęcz.


Kilka kroków w dół i od razu podejmujemy decyzję o zjechaniu na tyłkach. Trafna to decyzja, kilka minut i jesteśmy na dole. Mokre ubrania w niczym nie wadzą:-)


I do góry. Nadal po kwietniowym śniegu, ale nie jakimś uciążliwym. Trochę ślizgania, trochę zapadania i przełęcz.


Przeciskamy się od razu granią przez krzaki do skałek. Jest tu trochę przedzierania, na szczęści krótki to odcinek.


Po kilku początkowych skałkach pojawia się pierwsza, wisząca stromym uskokiem. Łatwa jest do ominięcia, ale poniżej miejscami jest trochę więcej przestrzeni.


Bartek się długo nie zastanawia, omijamy urwistą ściankę od lewej, a później kosodrzewiną od prawej strony wychodzimy na grań.


Poszukiwanie bezpiecznej drogi:-)


Chodzenie w dwie osoby ma tą niezbitą zaletę, że łatwo można cykać zdjęcia z przechodzenia ciekawszych fragmentów. Np. tutaj przy wyłażeniu przez kosodrzewinę nad pierwszy uskok w Klasztorach.


Radość? Czy może niepewność dalszej drogi?;)


W paru miejscach z grani odgałęziają się grzędy z ostrymi skałkami. Jest tutaj na czym zawiesić wzrok.


Pokonujemy drugi uskok.



Z początku może się wydawać groźny, jednak w rzeczywistości jest dobrze urzeźbiony i wolnym krokiem można te kilka metrów ścianki spokojnie przebyć.


Po nim trochę granią, trochę obejściami, wyłazimy w końcu na Suchy Wierch. Zdjęcie wspólne zdobywców.


... i z przejechanym na tyłkach żlebem:-)


Przed nami już tylko droga w dół do Czerwonej Przełęczy. Trudności już ma większych nie być, co nie oznacza, że można ten odcinek sobie szybko przelecieć. O nie, gęstowie tutaj absolutnie rządzi!


Schodzimy jedyną już skalną ścianką w kosodrzewinę zmieszaną ze świerkami, doborowe towarzystwo do powolnej wędrówki.


Ucieszeni przewagą świerków oznaczających więcej miejsca pozwoliliśmy sobie na mniejszą koncentrację. Dla mnie skończyło się to dość unikalnie poszarpaną dłonią o jeden sterczący z wiatrołomu suchelec. Nie pierwszy to raz gdy się na coś takiego nadziałem, trzeba niestety uważać.

Obyło się bez większego urazu, to tylko piekąca łapa. Dziwnie wymęczeni słońcem i terenem powłóczyliśmy Doliną Białego do Zakopanego, skąd we czwórkę ruszyliśmy w drogę na odleglejsze wzgórze pooglądać grzbiet tatrzański w zachodzącym słońcu.


Tyle:-)

1 komentarz:

  1. Miałem okazje być na Suchym Wierchu, gratulacje Kopy Kalackiej ;)

    OdpowiedzUsuń