TRASA:
Wanta -> Morskie Oko -> Czarny Staw pod Rysami -> B iałczańska Przełęcz Wyżnia ->Wyżnia Spadowa Przełączka ->Żabi Szczyt Wyżni -> Białczańska Przełęcz Wyżnia -> Żabi Mnich -> Czarny Staw pod Rysami -> Morskie Oko -> Wanta
Poprzedni dzień: Mnich i Wrota Chałubińskiego
Mnichowe urwanie głowy dało nam trochę się we znaki. Przed południem wkurzający wiatr, po południu stojący w bezruchu żar morskooczny - kilka dni z rzędu górskich wędrówek z takim właśnie dniem na końcu troszkę nas wyczerpało.
Dzisiaj startujemy mimo wszystko dokładnie o tej samej porze - kilka minut po piątej opuszczamy Wantę i udajemy się nad Morskie Oko. Moc tam ścieżek i ścieżynek w okolicach, jeszcze długo można zwiedzać:-) Iza z Hemli postanowiły dzisiaj sobie odpocząć - dołączą do nas kilka godzin później, na ponowne wyłażenie do góry i powracanie w upale nie mają ochoty. Idziemy więc z Bartkiem we dwóch.
Bartek nie do końca wie jakie dzisiaj będzie szlaki przemierzał i gdzie wylądujemy. Żeby było śmieszniej, ja nie do końca wiem którędy iść, ale po wczorajszych dokonaniach postanowiliśmy, że jeden Mnich to za mało.
Obserwujemy nasz dzisiejszy cel już z morskoocznego asfaltu.
Podobno trudności jedynkowe - nie sądzę, żeby w obecnych warunkach sprawiły nam jakikolwiek problem, a orientacyjnie - ścieżka do góry widoczna ze szlaku na Rysy lepiej niż nie jeden szlak! Już od roku z Hemli się nad nią zastanawialiśmy.
Jeszcze tylko do Czarnego Stawu, troszkę dookoła i zmykamy na "naszą" ścieżkę.
Jak to często bywa, najtrudniejsze momenty w górach spotykają nas w zaskakujących miejscach. Nas najbardziej niepewna chwila tego pobytu w Tatrach zastała już nad Czarnym Stawem w postaci:
... szalonej sarny!
Śmiejcie się, jeśli chcecie, ale na prawdę zastanawialiśmy się czy możemy bezpiecznie koło tego oto zwierza przejść. Skakała po trawie, biegała po ścieżce wyginając we wszystkie strony łbem jakby się czegoś mocnego napiła - może i napiła, różne rzeczy wolontariusz w tamtym miejscu znajduje, różne rzeczy turyści sobie pomiędzy głazami składują.
Może bała się, że chcemy się do flaszki podłączyć i tak nas strachała?
Bądź co bądź, przejście koło jakby odurzonej sarny na pełnym wdechu i bez mrugnięcia okiem.
Chwila grozy i jesteśmy wolni.
Dalej ścieżynką dobrze znaną wszystkim zdobywcom Rysów do usypiska głazów jeszcze przed odłączeniem się szlaku od stawu i tymi głazami jakoś tam do góry do żlebu opadającego z Białczańskiej Przełęczy Wyżniej.
Bartek po raz drugi ma okazję spotkać się z kozicami.
Tym razem nawet ujmujemy w obiektywy zagubionego koziego berbecia, goniącego za dorosłymi. Taki mały i słodki:-)
Tatrzańskie biblie piszą, żeby ze żlebu skręcić gdzieś na grzędę pod Lalką. Skręcić w lewo. Tylko kiedy? My poszliśmy żlebem zdecydowanie za wysoko. Wiedzieliśmy, że samym żlebem do góry jest zbyt trudno, że jest poderwany. tylko którędy iść? Bartka najpierw rozweselił śnieg,
a później obydwu nas zaskoczyły stające pionem ściany. Postanowiliśmy na przypał iść w lewo. W końcu z góry zobaczymy ścieżkę. Jak postanowiliśmy, tak zrobiliśmy, choć tego nie polecam - duże nastromienia, taki pewien dyskomfort jak na moje turystyczne zdolności.
Jednak w końcu się udało i wyleźliśmy na ścieżkę gdzieś przed wiszącymi w skale linkami.
A skręcić na grzędę trzeba było tutaj, zaraz za pierwszymi krzakami kosówki na dole grzędy w lewym górnym rogu zdjęcia poniżej.
Niegłupi pomysł z tymi linkami. Pewnie z myślą o powracających tędy wspinaczy. Jest to jedyne trudne miejsce w drodze na Wyżnią Białczańską Przełęcz. Dlatego tak ubezpieczone.
Co niektórzy mocno zadowoleni z przebytych właśnie trudności:)
Oficjalnym sponsorem wyprawy jest MLEKPOL ;)
Ostatnie metry ułatwień i dalej już spacer.
Może i spacer, może i ścieżka wyraźna, ale dwóch zdolnych z dalekiego północnego wschodu zdołało ścieżkę pogubić. Może to przez granit, którego przyjemniej było nam obydwu coś niecoś pomacać aniżeli stąpać po wydeptanej ścieżce. W każdym razie granit ma to do siebie, że często staje ścianą i kolejny raz musieliśmy się troszeczkę cofnąć. A wycofywać się już jest trudniej niż isć do góry.
Później już bez kombinacji pilnujemy się ścieżynki, przechodzimy spokojnie pod zerwami Lalkowymi
i już jesteśmy w górnej części żlebu, który z dołu wydawał się (i był) dla nas niedostępny. A nad nami już tylko dreptańsko do przełęczy A w niej co? A śliczna turniczka!
Zaciekawieni z każdym krokiem coraz bardziej tego, co po drugiej stronie grani idziemy do góry. Okolica świetna, skał wokół mnóstwo, każda dziwniejsza od poprzedniej.
Tu grań pod Żabią Lalką,
tam Tomkowe Igły z Żabim Koniem
a na przeciw moja ulubiona grań - Mięguszowieckie z Wołowym Grzbietem.
Przełęcz tuż tuż. Turnica ją dzieląca rośnie w oczach.
Jakież będzie nasze zdziwienie z jej powodu, jak już będziemy na przełęczy:) A pierwsze, co wpada w oko to Żabia Dolina Białczańska. No jest ładna, przyznaję.
Robimy sobie na przełęczy małą przerwę i zaraz uderzamy już na ostatnie metry przed obranym celem.
Bartek na początku nie był pewny czy sobie poradzi. Zjadł kanapkę i przestał bredzić;)
Aczkolwiek jakieś tam emocje, co widać po minie, były:)
Jednak w takich warunkach (bardzo sprzyjających) w kilka minut wychodzimy na wierzchołek Żabiego Mnicha.
Otoczenie całkiem atrakcyjne, niektóre obiekty dobrze znane, jak choćby Mięguszowieckie Szczyty, inne zupełnie oryginalne - jak Żabie Zęby (te za plecami, nie moje:)
I Morskie Oko z tej perspektywy.
Spoglądamy z zaciekawieniem na Kapucyna - młodszy brat Żabiego Mnicha nie wygląda już tak banalnie, nawet Żabia Lalka wydawała się przystępniejsza. Nie spędzamy na szczycie zbyt dużo czasu z jednego tylko powodu. Rozglądanie się w około przyniosło ciekawy pomysł - taka łagodna grań w kierunku Żabiego Szczytu Wyżniego. Nie wygląda, żeby miała gdziekolwiek trudności, co najwyżej jest troszkę długa.
Postanawiamy pozostawić plecaki na Przełęczy Wyżniej Białczańskiej (bo któż miałby tutaj przyjść?) i śmigamy w kierunku szczytu. Dokąd dojdziemy, będziemy zadowoleni. Po drodze zaczepiamy jeszcze o Białczańską Turniczkę, która z przełęczy wygląda równie imponująco co kilkumetrowa kupka kamieni.
Podejście po bardzo lekko nachylonym, szerokim głazowisku. Dowolność dróg absolutna, byle w górę.
W oddali pozostające coraz niżej Żabie pagóry. Tempo narzuciliśmy sobie dość szybkie, a i tak ze dwadzieścia minut dreptaliśmy do jedynej tatrzańskiej przełęczy zwornikowej, która zakrywała nam przyzwoitą panoramę.
A do szczytu już kilka minut, tylko troszkę trudniej. Nie tak trudno jak na Mnicha Żabiego. Chwilek kilka i jesteśmy na szczycie. Na szczycie, na którym na pewno warto się na dłużej zatrzymać. Dużo nowych dla naszych oczu widoków.
Oryginalne Niżnie Rysy,
wisząca nad stawami Grań Żabiego,
Mięguszowieckie Szczyty,
Młynarz i okolice,
oraz ślicznie nakładająca się Ciężka Turnia (jedno z poleceń dla Hemli do zdobycia od Pana Cywińskiego) z Gankami.
Żabi Szczyt Wyżni na prawdę warto odwiedzić - jest to moje najlepsze dotychczas wyjście w otoczeniu Morskiego Oka.
W trakcie pobytu na wierzchołku dowiadujemy się, że Kasia i Iza są nad Morskim Okiem. Ciekawe słowa Bartka:
- No my jesteśmy na...
Na jakim my szczycie jesteśmy?
:)
Za to okazało się, że jesteśmy widoczni znad pewnego odcinka Morskiego Oka i przy dużym zbliżeniu aparatu Hemli mamy ciekawą pamiątkę ze szczytu:
Zdobywczyki na szczycie majaczącym pomiędzy Żabimi Zębami - fajnie:-)
I jeszcze jedne podziękowania dla sponsora - tym razem uczestnicy wyprawy na szczycie:)
Pora wracać. Nie chce się stąd ruszać, ale kawał drogi do Czarnego Stawu, a nie chcemy pozwolić długo Izie i Kasi czekać. I musimy jeszcze zgarnąć plecaki, które już blisko godzinę czekają na nas na dość stąd odległej Przełęczy:-)
Jeszcze po te wierzchołki tu wrócimy.
A w oddali wijąca się Ceprostrada.
Nawet wracając zachwycamy się mijanymi skałami. Są piękne.
A powrót nad stawy obył się już bez pogubień:)
Jeszcze tylko upał, 3 worki śmieci i ucieczka przed nadciągającą nad Rysy burzą aż na samą Wantę. Wycieczkę na Żabi Szczyt Wyżni zapisuję do najciekawszych. Szkoda, że Hemli nie było.
Choć z drugiej strony może dobrze - będzie dobry powód, żeby tam powrócić:-)
Do zobaczenia, Żabi Wyżni..!
Super! Gratulacje :) ps.Na 3 focie sarna wygląda na szalenie szaloną!
OdpowiedzUsuńW istocie taka właśnie była - najtrudniejszy moment wycieczki to ją ominąć:-)
UsuńWojtek skąd taki pomysł na tytuł ? :) uśmiałam sie na samym poczatku :D relacja jak zwykle świetna , to teraz moja kolej żeby tam sie wybrac :) ps dlaczego nie ma zadnej wzmianki o bananie :D a zdjecie robione przez Kasię jest najlepsze :)
OdpowiedzUsuńHistoria z bananem to nasza skromna tajemnica:)
UsuńOczywiście rejon tamten ma jeszcze kilka ważnych miejsc do odwiedzenia, będziesz więc miała na pewno okazję na wycieczkę.
A tytuł z Bartka koszulki:)
świetna wyprawa! jaka wysoka i jaka piękna :)
OdpowiedzUsuńDziękujemy :)
Usuń