TRASA I DZIEŃ:
Krzeptówki -> Wylot Doliny Małej Łąki -> Przysłop Miętusi -> Dolina Miętusia -> Kobylarzowy Żleb -> Czerwony Grzbiet -> Małołączniak -> Kopa Kondracka -> Kondracka Przełęcz -> Schronisko na Hali Kondratowej -> Kuźnice
Jak można być takim leniem! I to pod Tatrami?!
Można. W wyciąganiu mnie z ciepłego łóżeczka, kiedy w perspektywie jest wyjście na zimo, które szczypie w policzki nawet woły na nic się zdadzą. Do tego, kiedy usłyszałam coś w stylu "śnieg" i "balkon" zakopałam się jeszcze głębiej pod kołdrę. Bo ten materac był taki miękki...
Na szczęście jest Wojtuś. Jakiś czas później siedziałam już, teoretycznie nie śpiąc i popijałam herbatę. Dłuższą chwilę później wytoczyliśmy się na zewnątrz. Jest zimno. No tak. Tatry w chmurach. No tak. Sypie śnieg... No nie! Nie wiem co mnie tak negatywnie nastroiło, ale wmówiłam sobie, że ten dzień będzie do dupy. Baby tak czasem mają :)
W Dolinie Małej Łąki mijają nas grotołazi, którzy jak się później okaże - trochę ułatwią nam sprawę :) Idzie się rześko. Minorowe nastroje opuszczają mnie na chwilę na Przysłopie Miętusim. Może jednak nie będzie dzisiaj tak źle... :)
Będzie i nie będzie - trochę jednak tej nocy sypnęło. Wiemy już, że z naszych pierwotnych planów nici. Będziemy musieli dzisiaj być grzeczni ;) Ale Kobylarzowy Żleb to Kobylarzowy Żleb...
Widoczek na Eljaszowa Turnię i Kościeliskie Kopki.
Polana Stoły.
Ruszamy dalej. Żegnamy się na dobre z jesiennym krajobrazem i wchodzimy w chłodny, zimowy świat... ;)
Wyżnia Miętusia Rówień. Robi się surowo ;)
Zimowa sielanka z nadzieją na poprawę pogody jednak szybko się kończy. Zaczyna sypać, jest mokro, aparat wędruje do plecaka. Z resztą, i tak nie ma co fotografować.
Wnosimy się ścieżką. Dookoła nas siwo, pochmurno. Śniegu coraz więcej. Psioczę troszkę pod nosem - ostatni raz jak przemierzałam ten szlak, w czerwcu, z kolei padał deszcz i też nie było nic widać. Jak pech to pech...
Dochodzimy do Kobylarzowego Żlebu. Widzimy tylko jedno dolną część. Trochę straszy - jednak to strome żlebisko. Co prawda zagrożenia lawinowego nie było. Chmury zawsze trochę robią nastrój ;)
Wojtek bez zastanowienia rusza dalej, a za nim cała wycieczka. Po jakimś czasie zaczyna sypać jeszcze grubiej. Przez myśl przemyka mi: a może lepiej się tam nie pakować? Na Czerwonym Grzbiecie w całkowitym mleku i w świeżym śniegu może być bardzo nieciekawie...
Wojtek jednak moje spojrzenie kwituje czymś w stylu: zaczekaj jeszcze.
No dobra...
Muszę przyznać, że miał wyczucie. Chwilę później niebo nad nami zaczyna dziwnie ciemnieć. Czyżby...
Przejaśnia się! Wychodzimy nad chmury!
Przyspieszamy kroku. Okazuje się, że moje pesymistyczne podejście do dnia dzisiejszego było absolutnie nietrafione.
W jednej chwili zapominamy o śliskim śniegu. Wyjmują się aparaty... i w ruch!
Zostawiamy w dole brzydką aurę. Z tyłu pokazuje się nam grań Ciemniaka.
Aczkolwiek pod nogi nadal trzeba patrzeć. Wydeptane ślady niezbyt nam się podobają - idziemy swoją ścieżką, ale i tak jest strasznie ślisko.
Upłaziańska Kopa.
Łapy marzną, ale kto by się tym przejmował! Ciśniemy do góry - kto wie, czy chmurzyska nie zechcą się za chwilę znowu podnieść.
Za nami podchodzi jeszcze kilku amatorów Kobylarzowego Żlebu. Dopiero z góry widać, jak jet stromo.
I od razu pojawia się uśmiech :)
I jest graań! Warto było :) Jak ja się cieszę, że Wojtuś nie zawsze się ze mną zgadza! :P
Otaczają nas późno-jesienne widoki. Tak mało znowu tego śniegu przez tą noc nie napadało...
I kozice powoli obrastają już w zimowe futerko ;)
W roli głównej Kominiarski i Osobita.
Giewont z tej strony prezentuje się też całkiem ciekawie.
Babia Góra z białą czapeczką.
:)
Jak widać, wszyscy zadowoleni :)
... każdy na swój sposób ;)
Jak już pozachwycamy się otoczeniem, potarzamy w śniegu (co niektórzy) dochodzi do nas, że... przecież trzeba iść do góry ;) Mijają nas ludzie, którzy dziękują za przetarcie szlaku - ee tam! Mi się tam wydaje, że przetarte, czy nieprzetarte, ślizgało się tak samo :)
Podejście Czerwonym Grzbietem odsłania nam trochę nowych widoczków. Niedobre chmury póki co nam nie grożą ;) Iza z Bartkiem wyglądają na zachwyconych (mam nadzieję, że nie przesadziłam, coo? :) ). Muszę przyznać, że i mi się okolica w tej białej szacie baardzo podoba :)
Krzesanica, Ciemniak i przyjaciele.
Kominiarski Wierch. Jedno z najciekawszych ujęć na ten szczyt, jakie widziałam.
Osobita.
Na zachodzie kłębią się jeszcze chmurzyska.
A na lewo coś niecoś się nam odsłania.
Ciekawy kontrast :)
Tup tup tup do góry ;)
I jeszcze spojrzenie na Giewont i Wielką Turnię, której wierzchołek z tej strony bardziej przypomina boisko ;)
Tym razem Małołączniak nie bawi się z nami w kotka i myszkę i stosunkowo szybko dostrzegamy tabliczkę na szczycie. Rozległej panoramy może i nie ma... Są za to inne atrakcje. Na przykład wyjątkowo piździ wiatr. Cieniutkie rękawiczki pamiętają jeszcze mokry śnieg z Kobylarzowego żlebu, a grube oczywiście schowane głęboko w domowej szufladzie... No nic. Łapki marzną :)
Takie widoki z urozmaiceniem lubimy najbardziej!
Smreczyński Wierch.
Kopa Kondracka! Czyli jednak czasami zrzuca pierzynkę :)
Szukamy jakiegoś sposobu na rozgrzewkę. Tak jest lepiej :) Co prawda synchronizacja trwała trochę czasu, ale w rezultacie wyszło fajnie :)
Na chwilę odsłaniają nam się wysokotatrzańskie olbrzymy. Np. Krywań :)
A Wojtuś strzela mi jakże ważny portrecik z Giewciem w nowym wdzianku. W tym momencie wielkie podziękowania dla mojej mamy za usztrykowanie mi najbardziej pozytywnej czapeczki na świecie :)
Po Małołączniaku przychodzi nam znowu zejść w chmury.
Aczkolwiek grań, którą schodzimy do Małołąckiej Przełęczy wygląda atrakcyjnie ;)
Ale i chmury jakoś nie przeszkadzają. Słońce próbuje się przez nie przebuć i robi się fajny klimacik :)
A czasami nawet coś widać ;)
A Ci to się dobrali... :)
Bajkową granią podchodzimy na najprawdopodobniej najwredniejszy szczyt w całych Tatrach. Zowie się Kopą Konracką. Żeby tradycji stało się za dość, oczywiście nic z niej nie widzimy.
Jeszcze pamiątkowe zdjęcie :)
Deczko przymroziło ;)
Tym razem na szczęście nie zwiewa nas z grani - schodzimy sami ;)
Zadnia Kościeliska Kopka.
Na Kondrackiej Przełęczy już tłok. Wychodzące zza chmur od czasu do czasu słońce działa na ludzi jak magnes. Jedni pytają o Kopę Kondracką, inni zaś... O Kasprowy! Dobrych pomysłów nigdy za wiele ;) Czas więc na powrót do tatrzańskiej, długoweekendowej rzeczywistości.
Tam idziemy. Czas wtopić się w tłum.
Giewont. Duży.
... no i Mały Giewont ;) Który ładniejszy?
Na pożegnanie łapiemy taki o widok z przełęczy - Koszysta.
Schodzimy do Schroniska. Z trudem opieram się perspektywie pożarcia czegoś słodkiego (wiadomo czego... :>). Trzeba jeszcze zdążyć dzisiaj na podsumowanie do Kuźnic.
Kasprowy wygląda, jakby kładł się do snu ;)
W rezultacie udaje się zdążyć na czas do Dyrekcji. Snujemy plany na dzień kolejny - jakie plany ma za to pogoda? ;)
II DZIEŃ TRASA:
Kuźnice -> Skupniów Upłaz -> Karczmisko -> Dolina Gąsienicowa -> Dolina Pańszczyca -> Krzyżne -> Dolina Pańszczyca -> Karczmisko -> Kuźnice
Drugiego dnia wiele się nie zmieniło. Pogoda z samego rana też jakoś nie chciała nastroić nas pozytywnie. W mieście pustki, w Kuźnicach pustki... No to mamy listopadowe góry. Ale przecież nie zostaniemy w dole ;)
Z braku lepszego pomysłu na drugi dzień, który zapowiadał się raczej pochmurny, postanowiliśmy wybadać teren w okolicach Krzyżnego.
Szlak przez Skupniów Upłaz przemierzaliśmy w średnio sympatycznej aurze - ciemno wszędzie, siwo wszędzie...
Ale, w pewnym momencie tak jakby historia chciała zatoczyć koło, niebo nad nami troszkę pociemniało, i na Przełęczy między Kopami w końcu trzeba było wyjąć aprarat.
I warto było go wyjąć ;) Listopad to jednak jeden z ciekawszych miesiąców dla fotografa.
Jak widać, w górach takie same warunki rzadko zdarzają się dwa razy. Dlatego też nawet znana nam praktycznie na pamięć trasa z Karczmiska do Murowańca tym razem stała się niezwykła ;)
Żółta Turnia i Granaty.
Tego Pana chyba nie trzeba przedstawiać...
Tutaj w towarzystwie masywu Świnicy :)
Taki chwilowy prześwit niby to dał nadzieję, ale kilkanaście minut później wszystko znowu całkowicie się zasnuło :)
W tym momencie nastąpiło rozdzielenie. Nieustraszona trójka w składzie: Iza, Wojtek i Bartek postanowiła iść dalej na Krzyżne. Hemli, której pozostało nafaszerowanie się lekami przeciwbólowami, postanowiła dobrze zwiedzić Murowaniec. Taki los :)
Wróćmy jednak do trochę ciekawszych losów naszej trójki. Świat znowu stał się czarno-szaro-biały. Po przekroczeniu Dubrawisk okazało się, że z widoczków najprawdopodobniej dzisiaj nici. Ale z racji, że ostatnimi czasy lubi się to często zmieniać, nadzieja ciągle żyła :)
Panorama nad Pańszczycą tonie w chmurach już poniżej 2000m i marne nadzieje na to, że się coś zmieni...
fot. Bartek
Nie przyszło nam do głowy zawracać. Szlakiem ktoś przed nami dreptał, choć ślady były bardzo płytkie i po drodze postanowiliśmy "odśnieżać" znaki szlaku - ot tak, gdyby sypnęło śniegiem, żebyśmy widzieli którędy do domu:-)
Czym wyżej tym bielej...
fot. Batek
Bez większego ceremoniału docieramy na Krzyżne. Legendy głoszą, że widać stąd ponad 100 szczytów. Rzeczywiście, panorama jak w mordę strzelił - momentami prawie było widać Kopę nad Krzyżnem!
Bartek zachłysną się urokiem otoczenia Doliny Pięciu Stawów:)
Robimy kilka zdjęć ze szlakowskazem (z niczym innym się nie da) i schodzimy. Nie było po co tam zostawać nawet na 5 minut:-(
A w tym samym czasie Hemli postanowiła "zdobyć" Czarny Staw Gąsienicowy, tak chociażby na otarcie łez... (chociaż jak się potem okazało, nie trzeba było ich ocierać).
Po napojeniu się widokiem, którego przez jakiś czas nie zobaczę postanowiłam schodzić w dół i wcześniej wracać do domu. W domu miałam więcej tabletek przeciwbólowych i wygodne łóżko :)
Wracając jednak do naszej trójki, aura była dla nich nieco wredniejsza niż dla Hemli.
fot. Bartek
Dalsza część wycieczki minęła pod znakiem chmur i szarugi. I tutaj kolejna wyższość lata nad zimą. Jakby nie było śniegu, byłoby chociaż kolorowo :) A tak... Z resztą, widać jak ;)
I tak właśnie zakończył się nasz listopadowy weekend. Wróciliśmy jednak zadowoleni :) A tak właściwie to da się z Tatr wrócić smutnym?
Ależ cudowne widoki i zdjęcia. Przepięknie prezentują się takie powłóczyste chmury oświetlone z boku słońcem. Magia!
OdpowiedzUsuńZ tymi to się akurat udało - wszystko trwało chwilkę, ale na szczęście ta chwilka wystarczyła, żeby to zjawisko uwiecznić :)
UsuńWidoczki iście magiczne ;) Człowiek ogląda sobie takie obrazki przed snem, a potem spać nie może, bo myśli i myśli w kółko o górach :)
OdpowiedzUsuń... albo jak zaśnie, to może mieć górskie sny :)
UsuńŚwietne zdjęcia z tego pierwszego dnia Wam wyszły. Warunki dopisały, pomimo niezachęcającego początku dnia. Warto było wyjść wyżej :)
OdpowiedzUsuńOstatnimi czasy dość często warunki w dolinie nas zniechęcają do wyłażenia na grań, na szczęście nie są wystarczająco zniechęcające:)
UsuńNo i znowu genialne warunki mieliście - w sensie niesamowitych spektakli gór, chmur i światła :)
OdpowiedzUsuńZ tym się akurat udało, szczególnie pierwszego dnia - pod tym względem chyba Tatry mnie lubią :>
UsuńWidziałam Cię tego dnia na Małołączniaku! Pogoda rzeczywiście wtedy dopisała, a przelotna mgła dodawała tylko uroku górskim panoramom. Zdjęcia z Panem Kościelcem to moje ulubione. :)
OdpowiedzUsuńDo zobaczenia na szlaku ponownie! :)
O kurcze! To masz niezłą pamięć :) To fakt, tamten dzień był naprawdę magiczny :) Do zobaczenia więc znowu - może uda się wtedy zamienić parę słów :)
UsuńKoziczki wymiatają, ale i wy im dorównujecie :) zarażacie jeszcze większą pasją :)!
OdpowiedzUsuńBardzo nas to cieszy:)
UsuńPozdrawiam.