TRASA:
Schronisko nad Popradzkim Stawem -> Żabia Dolina Mięguszowiecka -> Wołowcowa Przełęcz -> Wołowiec Mięguszowiecki -> Wołowcowa Przełęcz -> Wołowa Przehyba -> Hińczowa Turnia -> Wołowa Kotlinka -> Schronisko nad Popradzkim Stawem -> Przystanek "Popradzki Staw"
Pogoda miała się skiepścić już w okolicach południa, burze w Tatrach niemal pewne. Ile to już trwa?
Jedyny ratunek na względnie udaną wycieczkę to wczesny wymarsz. No i plan. Plan niestety na pewno będzie skrócony. Kłótnia z poprzedniego dnia o "cel" wycieczki całkowicie wybiła nam z głów pójście na Koprowy - mimo, że tam jeszcze nie byliśmy, znaleźliśmy dużo ciekawsze rozwiązanie. Na Koprowy mamy inny plan, poczekamy może do najbliższej jesieni:-)
Hemli rzuciła hasło, zmodyfikowaliśmy je i powstała wycieczka. Nie udało się nam tylko wystarczająco wcześnie wyjść. Zawsze tak jest. Będę powtarzał do znudzenia, że jak chce się wcześnie wyjść w góry, to spanie w schronisku jest pierwszym krokiem, żeby tego nie zrobić. Startując "u stóp" doliny, mając około 2 godziny do schroniska - mija się je "śpiące". Górołazy schroniskowe śpią. Ze schroniska wyruszamy dopiero po 5:00 - oczywiście pierwsi.
Baszty w pierwszych promieniach słońca.
Postanowiliśmy cośniecoś nadrobić tempem marszu. Szlakiem na Rysy idziemy do Żabich Stawów Mięguszowieckich. Na szlaku istne pustki - brak amatorów na Rysy o tak wczesnej porze. Pewnie jak będzie dookoła trzaskać, będą tutaj tłumy.
Na podejście turystów nie ma rady. Nie pomogą żadne ostrzeżenia takie jak apele TOPR - są czytane tylko przez tych, którzy i tak w burze po górach nie chadzają. A porażeń w tym roku nie brakuje.
Wołowe Rogi - nazwę swą zawdzięczają widokowi z południa.
Poranna kawa wzmocniła nas wystarczająco, żeby śniadanie jeść dopiero ponad stawami. Tam też układamy dokładniejszy plan.
Żabi Koń - legendarny kawał skały.
I spojrzenie na Żabie Stawy Mięguszowieckie, które podobno swoją nazwę zawdzięczają kamorowi znajdującemu się w Wielkim Stawie Mięguszowieckim, przypominającym rzekomo... żabę ;-)
Wstępnie więc idziemy trawiasto skalistymi zboczami na Wołowcową Przełęcz.
Poranny chłód rozwiany zostaje bezpowrotnie przez wychodzące słońce. Jest gorąco, parno. Będą burze.
Najbardziej męczącym odcinkiem wycieczki okazało się upierdliwe podejście na przełęcz po stromym piaskowym zboczu. Tym bardziej męczące, że zaczęło naprawdę porządnie przygrzewać.
Z przełęczy widzimy Mięguszowieckie Szczyty, dość śmiesznie z tej strony wyglądający Wołowy Grzbiet.
Wyłania się też dobry widok na charakterystyczną Wielką Rogatą Szczerbinę.
Będąc tak blisko, trudno nie zaczepić o Wołowiec Mięguszowiecki. Batohy zostawiamy na przełęczy i śmigamy na szczyt.
Ścieżynka wąska, czasem stroma. Parę skałek przed wierzchołkiem. Czas operacyjny - 15 min w obie strony.
Chwila na wierchole i wracamy.
Nikłe zapasy wody schroniskowej (paskudnie niesmacznej) skłoniły nas do zaczerpnięcia wody spływającej z roztopionych śniegów. Ta zaś jest bardzo pyszna i zimna. Problem w tym, że wypływa dopiero na dolnym krańcu śniegu. Nauczka dla nas - nabierać wodę jak można.
Kolejny raz muszę naginać do góry po tym piaszczystym zboczu, tylko że bez plecaka. Za to z wodą:-)
Zaczynamy podchodzić granią Wołowca na Grań Główną. Postanowiliśmy wyjść na grań pod Wołowymi Rogami.
Jak to u nas bywa, już na Wołowej Przehybie - wow! Stąd jeszcze otoczenia Rysów nie oglądaliśmy.
Widok ma jedną wadę - nie widać północnych ścian Mięguszowieckich Szczytów i całego Wołowego Grzbietu. To one właśnie nadają otoczeniu groźny wygląd.
Niechcący zakłóciliśmy spokój kozic zażerających tuż pod przełęczą. W tym to miejscu kończy się Zachód Grońskiego. W planach miałem osiągnięcie po raz pierwszy Wołowego Grzbietu właśnie tędy - od północy. Wejście od południa odbiera wiele Grzbietowi. Ale mimo to, strasznie się cieszę, że jestem na swojej ulubionej na obecną chwilę grani - wszystko dzięki pomysłowi Hemli:-)
Na lewo Hińczowe pagórki i przełęcze, na prawo Wołowe Rogi - mam co do nich specjalny cel, ale najpierw wędrujemy w lewą.
Pierwszy w kolejności jest Hińczowy Zwornik - zwornik dla Wołowca Mięguszowieckiego. Kilkadziesiąt metrów skał wzdłuż Grani Głównej. Ktoś ponazywał tutaj, w niemal równej, kilkudziesięciometrowej grańce trzy turnie z przełęczami niezwykle głęboko się wcinającymi - na około 3 metry. Równie dobrze można podzielić Skupniów Upłaz na kilkanaście obiektów...
Trudności tutaj nie ma, przechodzimy na kolejną przełęcz, a tuż za nią zaczynają sterczeć skały - Hińczowa Turniczka i Turnia.
Robi się deczko problematycznie, choć to problemy kilkumetrowe, nie tak długie jak na grani Ganku.
Chwila drogi na Hińczową Turniczkę i zaskoczenie.
Hińczowa Turnia broni się nie tylko ścianą od Czarnostawiańskiej Przełęczy, ale i z drugiej strony.
Jest tam w południowej grzędzie Turniczki taka szczerbinka poniżej wierzchołka, przez którą można przejść na Turnię. Co prawda jest to obejście z jednym dwójkowym momentem, ale za to bez ekspozycji, jakiej doświadczamy idąc granią jedynką. Jak wiadomo - ekspozycja robi ogromną różnicę:-)
Odnośnie Hińczowej Turni, interesowały nas pewne nasze wątpliwości - czy widać z niej schronisko nad Morskim Okiem. I co? I nie widać!
Zasłania je grzęda Czarnego Mięguszowieckiego. A co za tym idzie - z okolic schroniska NIE widać Hińczowej Turni - częsty błąd na panoramach:-) Chwila czasu na Hińczowej - jest naprawdę długa, płaska i urwista prawie z każdej strony. Na szczycie również termos z zeszytem do wpisów - całkowicie przemoczony.
Wracamy pod Wołowe Rogi, gdzie zostawiliśmy plecaki.
Podczas edukacyjnych spacerów Wołowym Grzbietem (i wcześniejszych) systematycznie przybywało chmur. Niektóre nie wyglądają przyjaźnie. Kłębią się już nad Granią Baszt, nad Wysoką.
Decyzja o powrocie na dół zapadła już koło 9:00 rano. Jednak wcześniej postanawiamy zbadać jeszcze jeden problem - wątpliwość dotyczącą tym razem Wołowych Rogów. Udajemy się jedynie na Zachodni Wołowy Róg (nie taki wcale prosty).
Badania terenowe upewniają nas, które spośród trzech widocznych z Doliny Rybiego Potoku turni to Wschodni i Zachodni Wołowy Róg:-) Bezpośrednio z przełęczy, na której rozpoczęliśmy zwiedzanie grani zmykamy w pośpiechu na dół.
Ostatnie spojrzenie;-)
Jak się później okazało, aż tak bardzo spieszyć się nie musieliśmy, ale i nie mogliśmy długo zwlekać, droga do wylotu doliny jeszcze bardzo długa.
Może i Wołowe Rogi z daleka przypominają rogi, z bliska - dla mnie to jest wielki nochal:)
I nie udało nam się wejść na przełęcz z nietoperzem:-(
Jeszcze piękna ściana Wołowej Turni.
A Hemli skupiła się na pięknie stawów:-)
Koło Wysokiej się mroczy. Dobrze, że uciekliśmy.
Padać i grzmieć nad głowami zaczęło tuż po południu. Bardzo się cieszę, że udało nam się podreptać Wołowym Grzbietem. Z pewnością tam wrócimy - mamy jeszcze do zwiedzenia całą okolicę na wschód od Zachodu Grońskiego. Może wtedy udamy się na grań właśnie nim?:-)
Piękne zdjęcia! :D
OdpowiedzUsuńFajna wyprawa :)
pozdrawiam
Kapitalne przejście i fantastyczne fotki, Pozdrowionka ...
OdpowiedzUsuńDziękujemy bardzo :)
UsuńZnowu super nowości u Was :) Już jestem ciekawa czym zaskoczycie w kolejnym poście. :)
OdpowiedzUsuńMamy coś w zapasie, ale może nie w kolejnej porcji Hemli-nowości:-)
Usuńświetna wyprawa i równie dobre zdjęcia :) pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuń