Kuźnice -> Boczań -> Przełęcz między Kopami -> Murowaniec -> Czarny Staw Gąsienicowy -> Żółta Przełęcz -> Przełączka pod Fajki -> Pańszczycka Turnia -> Wierch pod Fajki -> Pańszczycka Przełęcz -> Skrajna Pańszczycka Czuba -> Zadnia Pańszczycka Czuba -> Pańszczycka Przełączka Wyżnia -> Granacka Przełęcz -> Orla Baszta -> Budzowa Igła -> Wielka Buczynowa Turnia -> Mała Buczynowa Turnia -> Krzyżne -> Dolina Pańszczyca -> Przełęcz między Kopami -> Kuźnice
Zgodnie z daną sobie obietnicą, nadszedł wreszcie dzień na powrót na Grań Fajek. Przed ponad rokiem nasza wycieczka w tę stronę zakończyła się dla mnie już w Jaworzynce, obiecaliśmy sobie wrócić. Padło na pewien słoneczny, wrześniowy weekend.
Chodźcie z nami!
O świcie meldujemy się w Kuźnicach. Po ostatniej zimowej ślizgawicy mam trochę uraz do Jaworzynki. Dlatego jednogłośnie postanawiamy - Boczań.
Wybór okazuje się bardzo dobry. Widoki typowo jesienne. Ludzi sporo - jedni się spieszą, zapewne z orloperciowymi planami. My się specjalnie nie spieszymy, ale i nie ociągamy.
... swoim tempem:-)
Ten widok zawsze cieszy. Na Hali Gąsienicowej przekwitają wierzbówki. Całkiem fajnie to wygląda, bo w powietrzu unosi się spora ilość pyłków. W Tatry wkracza powoli jesień.
O, właśnie tak to wygląda.
Schodzimy do Murowańca, żeby wpisać nasz dzisiejszy plan do książki. Wyczytujemy, że jesteśmy dzisiaj najprawdopodobniej pierwszymi chętnymi na odwiedzenie fajek.
Nad Czarnym Stawem spokojnie. Okolica budzi się ze snu.
Skręcamy na żółty szlak. Od ostatniej wizyty tutaj chyba zdążyłam zapomnieć, jaki on jest stromy... Ma to jednak swoją zaletę. Dość szybko dochodzimy do żlebu opadającego z Żółtej Przełęczy. No, to teraz prosto na grań!
Tutaj jednak trafiamy z deszczu pod rynnę. Jakoś strasznie naprzykrza mi się to podejście. Po jakimś czasie walki z mokrymi trawkami postanawiam im się całkowicie poddać i wdrapuję się na przełęcz na czworakach ;)
Przemierzając okoliczne tereny rok temu Wojtek zastanawiał się czy kształtna turniczka widoczna ze szlaku, którą nazywa "Kucharzem", ma już pierwsze wejście. W każdym wypadku już ma - od plecków, orientacyjna wycena - jeden:-)
Kucharz z grzędy Wierchu pod Fajki, zdjęcie z czerwca 2014r. |
Na przełęczy umęczona po prostu padam. Bez śniadania dalej ani rusz. Podczas posiłku okazuje się jednak, że mamy towarzystwo...
Nasz towarzysz kabanosem nie pogardził:-)
Widoki dobrze znane, z tym, że z nieco innej perspektywy. Świetnie się prezentuje cały szlak na Zawrat.
A z drugiej strony Żółta Turnia oczywiście. W sumie, to kawałek grani jest na nią z Żółtej Przełęczy.
Z pełnymi brzuchami ruszamy dalej.
Zaraz za przełęczą ukazuje się pierwszy szczyt, na który przyjdzie mi się dzisiaj wdrapać. Chodzi oczywiście o niepozorną z tej perspektywy Pańszczycką Turnię.
Z tej strony prezentuje się już nieco okazalej ;) Samo wejście jest bardzo proste i zajmuje parę chwil. Można powiedzieć, że to małą rozgrzewka przed tym, co czeka nas za chwilę.
... czyli Grań Fajek. Muszę przyznać, że osobiście mam lęk wysokości i dość porządnie stresują mnie metry pod nogami w trudniejszym terenie. Tzn., z jednej strony to lubię, a z drugiej strony się tego boję - jakkolwiek dziwnie to brzmi. Ale myślę, że spora część górołazów mnie zrozumie ;) Wiedziałam, że Grań Fajek jest raczej eksponowana. Ale tak bardzo chciałam ją przejść! A więc, jak się powiedziało A...
To trzeba ruszać. Remedium na moje lęki jest oczywiście lina. Wpinamy się i wchodzimy na grań. Zaczyna oczywiście Wojtek. wchodzi na niższy wierzchołek Wierchu pod Fajki, a za nim ja. Na początku jest dość łatwo i aż tak nie strzela przepaściami.
Podczas dzisiejszego wyjścia mamy jednak jeden mały problem... Zapomnieliśmy kasków. Jak na złość. Trochę o tym myślę, ale nie za dużo - warto się skupić na innych rzeczach :)
Z niższego wierzchołka od razu zjeżdżamy. Zakładam sobie stanowisko, siedzę i czekam aż zjedzie Wojtek. A pode mną Dolina Pańszczyca. Kilkaset metrów niżej.
I zjeżdża. Do góry idzie się tędy II-kowo.
Widokiem przewodnim są oczywiście Buczynowe Turnie. W planach mamy je dzisiaj odwiedzić. Nie wiemy jednak ile zejdzie nam się z Fajkami. W dalszym ciągu dość długo schodzi nam się na grzebaniu się ze sprzętem.
I zjechał.
Następny odcinek grani jest już eksponowany.
Ale do trudnych techniczne z pewnością nie należy. Momentami serducho bije nieco mocniej i nasila się myśl o braku kasku, co przy okazji sprawia, że mocniej się skupiam na tym, gdzie stawiam krok ;) Plusem Grani Fajek jest to, że skała jest tutaj bardzo pewna.
Wspólnie stajemy pod głównym wierzchołkiem Wierchu pod Fajki. Stąd tylko parę metrów w górę... No dobra, to idę pierwsza!
Parę chwil i jestem. Chwilę później stoimy na szczycie razem. Ale w tym miejscu grań się nie kończy.
Przed nami jeszcze m.in. bliskie spotkanie z fajką, która została kiedyś w dawnych wycieczkach ochrzczona przez nas "lamą".
A to już za nami.
A widok z Wierchu pod Fajki mamy taki.
Za głównym wierzchołkiem trochę się obniżamy, żeby za chwilę znowu wrócić na grań. Pierwszy idzie oczywiście Wojtek. Kiedy przychodzi pora na mnie to okazuje się, że powrót nie jest taki łatwy ;) I w niczym nie przypomina II-kowych trudności... Za pierwszym razem mi się nie udaje, za drugim razem jakoś się wczołguję na tą piekielną półeczkę. Ale żeby musieć się podciągać na rękach przy II?? A może coś się tam oberwało i jest teraz trudniej?
W każdym bądź razie wracam na grań i idę do Wojtka jej ostrzem. Uch, znowu lufa. Ale grań piękna!
Dochodzimy pod fajko-lamę, którą mamy przetrawersować. Trawers pokonuje Wojtek, ale przyznaje, że jest średnio przyjemny. Hmm - niezbyt mnie to cieszy ;) Próbuję oczami wyszukać jakiejś alternatywny, ale niestety nic jakoś nie udaje się znaleźć.
Trawers faktycznie jest nieprzyjemny. Taki odpychający w przepaść. Ale na szczęście krótki. Raz dwa i jest po sprawie. Stajemy pod sporych rozmiarów daszkiem spod fajko-lamy. Czyli, że co... przelazłam Grań Fajek? Fajnie! I nawet nie było jakoś strasznie ;)
Wojtek opuszcza mnie do podstawy ścianki i sam zabiera się za zjazd.
Jak się okazuje, nie tylko kasków zapomnieliśmy. Wojtek wychodząc z mieszkania pomylił buty.
Najacze szybko się niszczą w granitowym terenie.
Dalej czeka nas spacer na Pańszczyckie Czuby.
Tam byliśmy!
Pańszczyckie Czuby same w sobie okazują się być raczej mało fascynujące. Godzina jest jeszcze całkiem wczesna, więc ruszamy w stronę Buczynowych Turni.
Nie chce nam się wchodzić na Skrajny Granat, więc korzystamy z trawersu jego zboczami na Granacką Przełęcz. Trochę sypki, ale wolę to, niż wytaczać się na Granat.
Orla Baszta, Mała i Wielka Orla Turniczka |
No i jesteśmy na szlaku. I to jeszcze na jakim - na Orlej Perci! Na dzień dobry zjeżdżamy sypkim czymś akurat na Granacką Przełęcz.
Dalej jeden z najbardziej nieprzyjemnych i dziwnych fragmentów dzisiejszego szlaku. Początek żlebu z Granackiej Przełęczy do Pańszczycy. Żleb jest łatwy oraz można go użyć do ewakuacji z OP, w razie potrzeby:-) Jak tak sobie siedzę i na niego patrze, przychodzi Pan, który opowiada mi o tym, jak właśnie pewnego burzowego dnia skorzystał z tej opcji. Podobno trochę postraszyły go kamienie w żlebie.
W czasie, kiedy ja ucinam sobie pogawędkę, Wojtek zdobywa Wielką Orlą Turniczkę. Nie byłby sobą gdyby tam nie wlazł ;)
Ruszamy dalej. Nie pamiętamy kiedy ostatnio byliśmy na szlaku z żelastwem. Jakoś odzwyczailiśmy się od używania łańcuchów, ale na Buczynowych miejscami lepiej się ich jednak trzymać. Kolejną rzeczą, która rzuca się w oczy na Orlej Perci jest strasznie wyślizgana skała. Wystarczy odejść parę metrów od szlaku, żeby zobaczyć, jak szorstki potrafi być granit.
A więc odchodzimy te parę metrów. żeby obejrzeć w całej okazałości widok z Orlej Baszty.
A za Orlą Basztą dość długi kominek. Z małą nieufnością patrzę na ludzi, którzy wchodzą w kominek za mną - a co, jak spuszczą mi coś na głowę? Obserwujemy jednak, że bardzo dużo ludzi chodzi po Orlej Perci w kaskach - jak najbardziej dobry pomysł.
Wielka Buczynowa Turnia - Wojtek coś zaczyna o niej gadać. A ja jakoś jestem już zmęczona dzisiejszymi wrażeniami i niezbyt mi się chce tam iść. Ale no, zobaczymy...
Zdecydowanym plusem wędrówki Buczynowymi Turniami jest widok na Dolinę Pięciu Stawów. Wygląda bardzo podobnie jak pierwszego dnia, kiedy w niej byłam - to też był początek września, do tego światło podobne. Podczas pierwszej wizyty tam zrobiłam jej chyba z 800 zdjęć ;)
Skrajny Granat i Orla Baszta |
Schodzimy ze szlaku i meldujemy się na Budzowej Przełączce. Za Wojtkiem oczywiście słynna Budzowa Igła. która tak ciężko daje się zlokalizować na różnych panoramach ;)
Ruszamy w stronę grani, trochę po trawkach, trochę po skałach, żeby znaleźć się pod rzekomo I-kowym spiętrzeniem, które ma nas poprowadzić bezpośrednio na wierzchołek.
E, nie jest tak źle! Nie ma ekspozycji, a to nadaje drodze status bezstresowej.
Idę w ślady Wojtka. No, kamienie się może trochę ruszają, ale nic strasznego. Parę chwil później meldujemy się na szczycie Wielkiej Buczynowej Turni. Pięknie tu!
Wołoszyny, Mała Buczynowa Turnia na tle Tatr Bielskich |
Na wierzchołku Wielkiej Buczynowej Turni miejsca jest sporo. Znajdujemy nawet skrzętnie przez kogoś wyłożone kamieniami łoże - z pewnością wygodne.
Wierch pod Fajki |
I na dostojny Lodowy z Szeroką Jaworzyńską.
Schodzimy ze szczytu tą samą drogą. Przy zejściu z powrotem na szlak musimy strasznie uważać na spadające kamienie - teren jest dość kruchy. Raz muszę nawet uskoczyć przed pociskiem lecącym w moją stronę. To kara - za brak kasku, oczywiście ;) Obiecuję sobie, że to już nigdy się nie powtórzy, tak!
Na tym zdobywanie szczytów się jednak nie kończy. Odwiedzamy jeszcze Małą Buczynową Turnie - wystarczy zejść parę metrów ze szlaku wydeptaną ścieżką. Ciekawskich jest więcej jak widać ;)
Dalej już takim fajnym fragmentem szlaku - grańką w stronę Krzyżnego.
Po drodze dostaję od Wojtka polecenie - ty idź na Kopę nad Krzyżnem, a ja pójdę na Ptaka. Okeej... Dobrze, że nie na odwrót, nie chciałoby mi się już dzisiaj zmagać z przepaściami.
No i machamy do siebie ze szczytów.
Parę chwil później meldujemy się na Krzyżnem. Razem z nami docierają tutaj równie zmęczeni inni ludzie z uśmiechami na twarzy. Część z nich pokonała dzisiaj całą Orlą Perć. A tu na koniec jeszcze taki bajkowy widok. Aż przyjemnie patrzeć na ich radość:-)
Czas opuszczać grań. Przed nami jeszcze dłuuuga droga... W głowie mam teraz tylko te trzy podejścia, które nas czekają.
Czerwony Staw Pańszczycki z racji tegorocznej suszy rozszczepił się na dwa. Ale nadal pozostał czerwony ;)
Żegnamy się z gościnnymi Buczynowymi Turniami i znikamy za Zadnim Upłazem.
W Murowańcu wpisujemy się do książki i rozpoczynamy podejście, które powinno nosić nazwę Gwóźdź do trumny. Mowa oczywiście o podejściu na Królową Równień. Pieroństwo.
Na Przełęczy Między Kopami oglądamy zachód słońca. Zaczyna poza tym wiać. Na Diabełku zwiewa Wojtkowi czapkę. Tam zawsze najmocniej wieje:-) Wtedy jeszcze nie wiemy, że to zapowiedź halnego.
Po ponad 13 godzinach na nogach meldujemy się z powrotem w Kuźnicach z głowami pełnymi wrażeń. Życzymy sobie więcej takich dni w górach!
Gratuluję! Zdjęcia super :)
OdpowiedzUsuńTo następne będzie Żeberko co? :)
pozdrawiam
No, zobaczymy:-)
UsuńPóki co, preferujemy spacery graniowe - krótsze lub dłuższe, zupełnie łatwe i trochę trudniejsze:-)
Takie graniowe przejścia chyba też mi się bardziej podobają. Ten ptaszor ze zdjęcia to jak sztuczny wygląda :)
UsuńPtaszor był nader żywy. I jeszcze bardziej żarłoczny!
UsuńPięknie pokazana i opisana wycieczka. Dla takich widoków warto było pokonać swoje lęki. Wspaniały zachód słońca :)
OdpowiedzUsuńTen strach to taki "strach kontrolowany" - trzymasz emocje na wodzy bo wiesz że jak osiągniesz co chcesz emocje będą większe:) Lubię to:) A wycieczka ciekawa zdjęciowo jak zawsze:)
OdpowiedzUsuńCzasami emocje borą górę, ale na tej wycieczce akurat było całkiem w porządku :) Zdjęciowo zaliczyliśmy tylko jedną wpadkę - Wojtkowy aparat przez całą wycieczkę robił zdjęcia z iso 800 i wyszły nieco zmasakrowane ;)
UsuńAj, bo ja się na zdjęciach i aparatach nie znam:-)
Usuń800 nie jest złe:) Masz za to więcej detali w cieniach:)
UsuńCudownie jest obejrzeć miejsca, na które sama na pewno nigdy się nie odważę. Fajnie się z Wami podróżuje wirtualnie :)
OdpowiedzUsuńNigdy to proszę "nigdy" nie mówić:-)
UsuńPozdrowienia i miłych podróży!
Pogoda Wam się trafiła idealna :) Absolutnie zazdrościmy tej wyprawy bo jak wiecie my w czerwcu doszliśmy tylko do przełęczy. Wprawdzie cała grań fajek to jeszcze nie nasze progi, ale dobrze widzieć na przyszłość jak to z bliska wygląda. Musimy się na wiosnę wybrać na jakieś szkolenia zaawansowane z liną :)
OdpowiedzUsuńOczywiście chcemy więcej Tatr :) !
Warto przejść się chociażby na łatwiejszy wierzchołek. W przypadku suchych warunków można przejść płytami na drugą stronę i stamtąd też grań pooglądać bez konieczności taszczenia liny, choć niewątpliwie trochę sprzętu poszerza horyzonty:-)
Usuń"Więcej Tatr" w przygotowaniu, jednak musimy pogodzić aktualności z innymi, całkiem ładnymi miejscami.
Jak się powiedziało A... to się poszło i się zdobyło grań :) Gratulacje i pozdrowienia :)
OdpowiedzUsuńUwielbiam wasze relacje. Zmagania z granią Fajek są super, fantastyczny jest również opis grani Koszystej. Ale wiecie czego tu jeszcze brakuje na blogu - grani Wołoszynów.
OdpowiedzUsuńWołoszyny są dość mocno "rezerwackie". Co prawda zdarzało nam się w rezerwaty wybierać, a rozmyślania o tej grani też prowadziliśmy, jednak nie planujemy się tam na razie wybierać. Nie z każdej jabłoni w raju trzeba jabłka zrywać, ale co pokaże przyszłość, zobaczymy:-)
UsuńPozdrawiam!
Świetna fotorelacja.
OdpowiedzUsuńDzięki za miły wieczór w Tatrach ;) pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńWasza relacja po prostu super,nie przypuszczałem że się wspinacie. Ja natomiast nie mam w nim praktyki (oczywiscie z użyciem liny). Jesli trudnosc takich przejsc jest taka jak np.na Rochaczach to jeszcze spoko takie drogi przejdę.Oby być w takich miejscach jak najwięcej razy by poobcowac z naturą.pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że się podoba.
UsuńTrudności spotykane na Rohaczach są niższe, niż najtrudniejsze miejsca na tej grani, z reguły przechodzi się ją już z użyciem sprzętu. Z reguły... :-)
pozdrawiam
Fajna trasa. Sam mam ją w planach, może w przyszłym roku?
OdpowiedzUsuńAle następnym razem lepiej nie zapominać kasków i butów górskich, bo jednak w nich bezpieczniej i wygodniej :P
Zastanawiam się tylko czemu ten nie wchodziliście na ten ostatni wierzchołek, któy trawersowaliście. Za duże trudności są, by na niego wejść granią?
Trudności nie wyglądają na duże - wedle przewodnika - kilka metrów II. Ale powrót raczej w tą samą stronę, bo po drugiej stronie grani jest ten widoczny na zdjęciach okapik. Ewentualnie jakiś zjazd.
UsuńFajki jak najbardziej polecam.
Właśnie nie kojarzyłem dużych trudności według opisów i przewodników, stąd moje pytanie. To ja będę musiał wejść i na niego, by zobaczyć czy jest tam jakieś stanowisko do zjazdu ;-)
UsuńIdź i wybadaj:)
UsuńNie wykluczone, że i My się tam jeszcze pojawimy, bo fajne miejsce.
Kochani,
OdpowiedzUsuńna jakie pozaszlakowe szczyty, z waszego doświadczenia można się próbować wdrapać bez liny (oprócz Mięgusza Czarnego)? Oczywiście żeby było względnie bezpiecznie, bo wariaci mogą próbować wszędzie, nie? ;P mam na myśli warun letni.
Pozdrawiam serdecznie!
Olga
Z wierzchołków, które odwiedziliśmy, wydaje mi się że tylko Wierch pod Fajki wychodzi poza ogólnie przyjęte możliwości turystyczne. No i jeszcze kilka pomniejszych igiełek takich jak Palec w Pośrednim Wierszyku, choć pewnie te Cię mniej interesują.
UsuńJeśli nie straszna Ci przewodnikowa trudność I (lub "nieco trudno"), technicznie dostępna będzie dla Ciebie znaczna większość tatrzańskich szczytów. Tych wielkich i małych. Pozostaje kwestia parkowa, orientacyjna, ekspozycja itp.
pozdrawiam,
Wojtek